Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[Część III] Rezus rozrabia
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Forumowe RPG 2 / RPG
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mroczny
Gość






PostWysłany: Nie 18:42, 16 Sty 2011    Temat postu: [Część III] Rezus rozrabia

Christopher Valley w pełnym słońcu ćwiczył szermierkę na obozowej arenie. W walce dwoma mieczami nie osiągnął jeszcze zamierzonych wyników, więc chciał to naprawić. Czasu miał dużo, toteż go wykorzystywał. Brakowało mu jedynie partnerów do ćwiczeń. Większość obozowiczów spędza najcieplejsze godziny we własnych domkach lub urządza sobie pikniki nad jeziorem. Nawet rodzeństwo Chrisa sobie dzisiaj odpuściło. Spędzili na arenie tylko dwie godziny i sobie poszli. Oczywiście, ktoś jeszcze był na arenie. Rzadko się zdarzało, żeby pozostawała ona pusta. Tyle, że ci obozowicze byli niechętni do ćwiczeń z synem Aresa. Co było dziwne, gdyż Chris ich nie znał, co oznaczało, że oni też go nie znają. Czyli musiał zadziałać stereotyp. Dziecko Aresa równa się kłopoty. Żałosne. Czego to ludzie nie wymyślą, żeby nie dać się ośmieszyć. Bo to było oczywiste, że chłopak zamierzał ich upokorzyć. Inaczej się nie dało. Mógłby się powstrzymywać przez kilka minut, ale w końcu musiałby się wyżyć. Trenował więc sam. W żarze południowego słońca. Próbował różnych sposobów. A to rozpędał się i w wyskoku wyprowadzał serię ciosów na przemian dwoma mieczami, a to przekoziołkowywał się pod nogi manekina i ciął, żeby później móc oddalić się od miejsca zbrodni, wyprowadzając jeszcze jedno uderzenie na oślep. Dzisiejszego dnia trenował także z włócznią, ale niezbyt długo. Ta sztuka szła mu o wiele lepiej niż walka dwoma mieczami, dlatego tej drugiej dyscyplinie postawił priorytet. W pewnym momencie wyczuł czyjąś obecność. I nie chodzi tu o zapach. Ktoś był za jego plecami. Nie wahając się długo, obrócił się szybko i ciął przeciwnika z całej siły. Chris zatrzymał miecz niecały centymetr przed szyją jednego z synów Hermesa. Chłopak wyglądał na jakieś jedenaście lat i był na maksa przerażony. Ej, to nie wina Chrisa. Ten mały koleś się pod niego zakradł. A to, że jego ojciec jest bogiem złodziei, nie usprawiedliwia tego czynu. Tak samo jak to Chrisa nie usprawiedliwia bycie synem Aresa, ale puścił tę myśl mimo uszu.
- Czego chcesz? - mruknął starszy chłopak.
- Che... Chejron chce cię widzieć. Mó... mówił, żebyś czekał na nie... niego w swoim do... domku. Przy... przyjdzie po ciebie. - odpowiedział mu syn Hermesa.
Okej, zabrzmiało to złowieszczo. "Przyjdzie po ciebie". Jak jakaś śmierć normalnie. A to oczywiście oznaczało kłopoty. I Chris chyba podejrzewał, o co może chodzić. Minął miesiąc odkąd razem z drużyną powrócił z misji. Dzień po tym do obozu trafił Rezus. Chyba wystarczyło mu czasu, żeby pogadać sobie z tatusiem. Wtedy jeszcze nie zapowiadało się na kłopoty. Owszem, syn Rei nie wpasował się do obozu. Prawie w ogóle się nie odzywał. Rozmawiał tylko z Chejronem i Dionizosem. A i to się rzadko zdarzało. Ale prawdziwa natura Rezusa ukazała się dopiero po dwóch tygodniach jego pobytu na obozie. Wtedy też zaczęły pojawiać się pierwsze hasła, "rewolucyjne" jak to zwykli mawiać obozowicze. Syn Zeusa widział wielką potrzebę, żeby zmienić coś w hierarchi obozowej. Chris nie podzielał tych poglądów. Teraz było w porządku i raczej nie trzeba było tego zmieniać. Większość podzielała jego zdanie. Zdarzały się wyjątki, ale nie ukazywały się one zbyt często. A jeśli nawet, to nie przyłączały się do Rezusa. Najczęściej gdzieś znikali. Ciekawe, co mogło się z nimi stać. No i właśnie o to najprawdopobniej chodzi staremu koniowatemu. Zbiera herosów, żeby stłumić te manifestacje. Czyli oczywiście potrzebne są mu dzieci Aresa, najlepsi wojownicy w obozie. Co jak co, ale Rezus posiada całkiem spore umiejętności. Nie odzywał się, ale na arenie nie omieszkał się pokazać. A szczególnie popisać się swoją siłą. Żeby wzbudzić strach i podziw. I chyba mu się udawało. Kilkoro młodszych herosów przestało wychodzić na zewnątrz w obawie przed obozowym rozrabiaką. Starsi zważali na swoje słowa, żeby przypadkowo nie obrazić syna Rei. Jedynie dzieci Aresa pozostały mniej więcej takie jak przedtem. A przynajmniej niektóre. Nie omieszkały one rzucać nieuprzejmych uwag na temat wielkiego syna Gromowładnego. Zdarzały się też podobne wybryki w innych domkach, ale tych dało się policzyć na palcach jednej ręki.
Chrisowi znudziły się rozmyślania, więc chciał wrócić do ćwiczeń, ale przecież Chejron w każdej chwili mógł przyjść po niego do domku Aresa. Ech, chyba trzeba było się posłuchać. Inaczej centaur mógłby zakazać chłopakowi przychodzić na arenę, a do kontroli wyznaczyłby jedną z harpii. To by była masakra. W domku zazwyczaj nie miał co robić. Co najwyżej mógł zaplanować jakąś bitwę treningową albo poostrzyć miecz. I to właśnie zamierzał zrobić. W kukłach montowane były spiżowe słupki, które miały imitować kręgosłup. Czasami trudno było przeciąć kość, dlatego herosi to ćwiczyli. No i właśnie przez te słupki miecze chłopaka były w bardzo niedopuszczalnym stanie. Aż wstyd było się z takimi teraz pokazać. Dlatego przestawił je na formę przechowalną, czyli łańcuchy, i ruszył w stronę swojego domku. Od czasu do czasu mijał przechodzących herosów. Gdy któryś pozdrowił go jakimś słowem bądź gestem, ten odpowiadał morderczym spojrzeniem. Taka natura. W końcu jednak doszedł do celu. Przyjrzał się drzwiom, a gdy upewnił się, że nie spotka go żadna przykra niespodzianka po ich otwarciu, wszedł do pomieszczenia. Na samym wejściu potknął się o leżący na ziemi but. A raczej kawałek buta. Wyglądał, jakby poszarpał go piekielny ogar. Zaraz, tu jeszcze krew nie zaschła. Czyli świeże. Ciekawe, kto dał się tak urządzić. Chris musi się dowiedzieć i wyśmiać owego ktosia. Przegrać walkę z piekielnym ogarem? Porażka na całej linii.
Teraz chłopak bardziej uważał. Nie chciał znów się o coś potknąć. Dla pewności jeszcze położył rękę na ścianie, lecz szybko ją stamtąd zabrał, gdy poczuł na dłoni jakieś galaretowate coś. Pewnie pleśń albo inny kwas, który wyżarłby ci rękę po kilku minutach dotykania. Jednak udało mu się dojść w jednym kawałku do swojego łóżka. Zajmował jedno z najwygodniejszych w najbardziej dogodnym miejscu. Przy oknie, gdzie jest najświeższe powietrze. Dwie misje zakończone sukcesem robią swoje. A do tego umiejętności Chrisa. Odkąd wrócił miesiąc temu, kwestią czasu było, kiedy przejmie obowiązki grupowego. Publicznie ośmieszył tego łamagę Jamesa, a kilkoro jego rodzeństwa zaproponowało mu, żeby to właśnie on był grupowym, bo jego poprzednik całkiem nieźle wystawiał na pośmiewisko ich domek. Zgodził się, choć niechętnie. Bowiem oznaczało to więcej obowiązków, ale też i przywilejów. Musiał więc pisać więcej raportów, zajmować się różnymi bzdurnymi rzeczami, ale też cieszył się większym szacunkiem. Przynajmniej u niektórych. Inni dalej pozostawali takimi samymi dziećmi Aresa i nie przepuszczali żadnej okazji, żeby mu dokuczyć. Dobrnął więc do swojego łóżka, otworzył szafkę i wydobył ze sterty śmieci osełkę. Odgarnął kilka niezidentyfikowanych drobiazgów z kołdry, usiadł i zaczął ostrzyć miecz. Rozmyślał przy tym o kilku rzeczach. Między innymi o tym, jakby tu pokonać domek Hermesa podczas najbliższej bitwy o sztandar. Sprawa wydawałaby się banalna, gdyby przeciwnik nie operował trzykrotną przewagą liczebną. Pewnie to też nie byłoby problemem, ale domek Hermesa sprzymierzył się z Ateną A dzieciaki od bogini mądrości na pewno wymyślą jakąś cwaną taktykę. Rozmieszczą swoich herosów w strategicznych punktach tak, że przewaga liczebna stanie się jeszcze bardziej dotkliwa. Ciekawym rozwiązaniem tego problemu mógłby być szereg. Bardzo długi. Taki, żeby nie przepuścić nikogo do swojego sztandaru. Dzieci Aresa z pewnością poradziłyby sobie z powstrzymaniem nadchodzących przeciwników nawet, gdyby oznaczało to walkę przeciwko dwóm albo trzem herosom. Ale z innymi mogłoby być gorzej. Nie było szans, żeby dzieciaki od Afrodyty zatrzymały nawet najsłabszego syna Hermesa. Chris oczywiście nie chciał się sprzymierzać z boginią mądrości, ale Ares pewnie by się obraził i zesłałby na domek swoich dzieci jakieś cholerstwo. STUK! PUK! STUK! PUK! STUK! PUK! STUK! Ktoś najwidoczniej pukał do drzwi. A stało się to tak nagle, że Chris niedokładnie przejechał osełką po klindze i powstała długa i głęboka rysa. Na dodatek przeciął sobie wewnętrzną część dłoni i zafajdał krwią i tak już zafajdaną pościel. Niech to szlag. Szybko sięgnął po apteczkę, którą zawsze trzymał na widoku. Tak na wszelki wypadek, taki jak teraz na przykład. Po chwili udało mu się zatamować krwawienie i sporządził prowizoryczny opatrunek. PUK! STUK! PUK! STUK! PUK! STUK! PUK!. Aj, ktoś zaczynał się niecierpliwić.
- Może by ktoś się ruszył i otworzył te drzwi? - warknął do swoich braci i sióstr.
- Ale my nie jesteśmy godni, żeby to zrobić. Ty jesteś szefem, do ciebie należy otwieranie drzwi.
O to mu właśnie chodziło, gdy wspominał, że niektórzy wcale się nie zmienili i dalej nie darzą go szacunkiem. Zawiązał szybko supeł, ocenił opatrunek na dwa z plusem i poszedł otworzyć drzwi. A nagłym i niespodziewanym gościem był oczywiście Chejron.
- Nie spieszyło ci się. Miałem już sobie piknik tu urządzić.
Znowu to słowo. "Piknik". Co w tym było takiego fajnego? Chris w ogóle tego nie rozumiał.
- Miałem mały wypadek, Chejronie. A tak w ogóle, to czego ty ode mnie chcesz? Przekazujesz mi informacje przez jakieś dzieci, każesz mi na siebie czekać, a później zjawiasz się niespodziewanie i narzekasz. O co w tym chodzi? - dociekał chłopak.
- Wszystkiego się dowiesz w moim gabinecie. Ruszajmy. Nie ma sensu tutaj stać i czekać.


***

Chris porozglądał się chwilę po gabinecie Chejrona. Niewiele się tu zmieniło przez ostatni miesiąc, kiedy to siedział na tym samym krześle i opowiadał koniowatemu o szczegółach misji. Na półkach pojawiło się kilka nowych książek, teczki z dokumentami jeszcze bardziej pękały w szwach, a na ścianie pamiątkowej pojawiło się kilka nowych zdjęć. Zdjęć herosów, którzy polegli na swoich misjach. Chris nie znał szczegółów tej ostatniej. Nie pamiętał dokładnie nawet tych obozowiczów, ale mimo to darzył ich teraz szacunkiem. Szanował każdego, kto zginął podczas zadania. Nie każdy jest na to na tyle odważny. W sensie, że nie na tyle odważny, żeby pójść na misję.
- Może byś się skupić, co? Nie mamy całego dnia na rozmowy. - upomniał go Chejron.
Hmm. Nauczyciel obozowy wydawał się jakiś nieprzyjemny. Nigdy się tak nie zwracał do herosów. Nawet do dzieci Aresa. Czyżby ten nastrój miał coś wspólnego z Rezusem? Niewątpliwie. Chris też miałby dość takiego użerania się z dzieciakami, mającymi fioła na punkcie władzy.
- No to mów, Chejronie. Cały czas czekam, aż zaczniesz. - wyjaśnił.
- Ech, jak zapewne się zorientowałeś, chodzi o Rezusa. Ostatnio pozwala sobie na zbyt wiele. Próbowałem nad nim zapanować, ale to nie wystarcza. Mógłbym podjąć bardziej radykalne sposoby, lecz nie chciałbym się narazić na gniew Zeusa. A ty dobrze wiesz, jak łatwo rozgniewać Pana Niebios.
Chris uśmiechnął się na to wspomnienie. Niecały miesiąc temu uniemożliwił Rezusowi ucieczkę, narażając się przy tym Zeusowi. Do tej pory nie dosięgły go konsekwencje tego czynu. Jeszcze nie. Lecz Chris nie wątpił, że się tego doczeka. Aktualnie miał na pieńku z dwoma najpotężniejszymi bogami. Dołączyć do tego Posejdona, a cała Wielka Trójka obróci się przeciw niemu. Nie będzie to trudne. Posejdon i tak ma mu za złe jego wcześniejszą misję. Tę, na której zginął jego syn Steve. Chociaż bóg mórz nie ma ku temu znaczących powodów. Przecież to właśnie Steve wtedy dowodził. Sam wpakował się w to bagno. Jeśli zginął, to znaczy, że był słabym dowódcą.
- Ale nie jego osoby dotyczy wasza kolejna misja. A przynajmniej nie bezpośrednio. - ciągnął dalej Chejron.
- Zaraz, zaraz. Co masz na myśli, mówiąc: "wasza kolejna misja"? Znowu mnie gdzieś wysyłasz? I kim są ci "my"? - zapytał lekko zdezorientowany.
- Ech, czy tobie zawsze trzeba wszystko po kolei tłumaczyć? Tak, wysyłam cię na misję. Mógłbym sam to zrobić, ale ktoś musi pilnować Rezusa. Gdyby mnie tu zabrakło, to ten obóz przestałby istnieć po tygodniu. Dlatego ktoś inny musi pójść. A ty masz pewne doświadczenie w misjach. I wiesz, gdzie trzeba iść.
- Jak to "wiem"? Skąd mam wiedzieć? Mógłbyś mówić jaśniej, Chejronie? Nie jestem dzieckiem Ateny i nie potrafię przewidzieć każdego twojego słowa.
- Niech ci będzie. Wytłumaczę ci wszystko od samego początku. Przejrzałem te wasze książki, co to mi je przynieśliście z Biblioteki. Większość z nich zdołałem już rozszyfrować, jednak jedna nie daje mi spokoju. Chyba wiesz, jaka. I wydaje mi się, że to może być coś ważnego. Więc musicie to sprawdzić.
- Czyli wysyłasz nas znów do tego porypanego kompleksu? Chcesz, żebyśmy ci przynieśli słownik, tak? I tylko tyle? - zdziwił się Chris.
Tyle zachodu o jedną książkę? Owszem, mogła być ważna, ale żeby wysyłać misję? Jednak wszelkie wątpliwości rozwiały następne słowa Chejrona.
- Nie tylko tyle. Musicie zbadać resztę kompleksów, w których przebywał Rezus. Mam tu małą rozpiskę. Na początku naszej znajomości był nieco bardziej rozmowny i wyjawił mi kilka ciekawych faktów dotyczących swojej przeszłości. Jeśli wszystko, co mi powiedział to prawda, to Rezus przebywał w następującyc kompleksach. Biblioteka, to oczywiste. Jaskinie archeologiczne, te też już znacie. Dyskoteka, tam niestety też byliście. Obóz treningowy, to może być ciekawe. Może dowiecie się stamtąd czegoś o mocach Rezusa. Bardzo mnie to interesuje. Kompleks survivalowy, też bym chętnie tego spróbował. Muszę przyznać, że wam zazdroszczę. Ośrodek SPA, to trochę dziwne. Gdyby to była dziewczyna, to bym się nie dziwił. Ale chyba logiczne jest, że od czasu do czasu chciał wziąć kąpiel. Symulacja domu, tam mieszkał, jadł, spał, wychowywał się itd. itd.* Mniej więcej tyle. Musicie to sprawdzić. Może dowiemy się, dlaczego Rezus był tam przetrzymywany, gdyż oczywiście tego nie chciał mi zdradzić. Wypierał się, że niby nie wie, ale ja mam na ten temat inne zdanie. No i ogólnie ciekawią mnie te jaskinie. Mogły by się przydać w jakichś sytuacjach kryzysowych. Na przykład, gdyby na obóz spadł wielki meteoryt. Gdzie byśmy wtedy ćwiczyli fechtunek?
To był oczywiście celowy zabieg Chejrona i Chris od razu to wyłapał. Centaur chciał dać chłopakowi do zrozumienia, że jeśli nie pójdzie na misję, to może mieć problemy z dalszymi ćwiczeniami. Dał się na to złapać. Niechętnie, ale dał. W sumie, to kompleksy treningowe i survivalowe brzmią całkiem zachęcająco. Szkoda byłoby zmarnować taką okazję. Chris się zgodzi. Tak właściwie, to zgodził się już na samym początku tej rozmowy. Wstał więc i chciał już wyjść, ale zanim to się stało, powiedział jeszcze.
- Będziemy gotowi. Nasz ostatni skład. Ten, który przyprowadził Rezusa na Olimp. Damy radę, Chejronie.
- Mam nadzieję. Ale nie wyruszycie od razu. Spróbuję wam przyszykować jakiś środek transportu. Nie będziecie przecież kolejny raz przemierzali połowy Ameryki. Spotkamy się jutro w południe pod Wielkim Domem. Nie spóźnijcie się.
Chris zasalutował na te słowa i skierował się ku wyjściu. Otwierał właśnie drzwi, gdy zatrzymał go jeszcze głos Chejrona.
- Zaintrygowały mnie twoje słowa. Jednak to nie będzie ten sam skład. Wprowadziłem kilka poprawek. Trzymaj to. - powiedział i posłał do Chrisa papierowy samolocik.
Chłopak złapał go zręcznie i rozłożył. Przejrzał kartkę. Rzeczywiście, ciekawe zmiany. Syn Aresa pomaszerował przed siebie i dalej wczytywał się w słowa. Jego pierwszym celem miał być domek Hestii, jednak Chejron zaznaczył, że Lo Tadey nie wyruszy na tę misję. Ciekawe, dlaczego. Dziewczyna bywała przydatna. Co z tego, że najprawdopodobniej miała nierówno pod sufitem? Poszedł więc dalej. Co mamy dalej? Hmm. Domek Ateny i Blanca Santiago. Ok, trzeba pójść do tych mądrali. Masakra. Zapukał do drzwi owego budynku, gdy doń dotarł, i otworzył mu jakiś szczeniak.
- Przekaż Blancę, że jutro o 12 jedzie na misję. Nie ma przeproś. - powiedział bez żadnego przywitania, a zanim chłopak się odwrócił, dodał jeszcze. - I jak będziesz do niej szedł, to nie zapomnij policzyć czasu drogi, odległości, później wylicz z tego prędkość średnią, wynik pomnóż przez zero, a wyjdzie ci czas, w którym zdążyłbym cię pokonać na 3 sposoby z zamkniętymi oczami.
Dalej. Domek Apolla i Lana Everden. Aj, Chris wchodził na grząski teren. Ta dziewczyna z całą pewnością była bardziej niebezpieczna niż Rezus. Trzeba na nią uważać. Kolejny raz otworzył mu chłopak. Ten był trochę inny. I miał całkiem różny charakter od poprzednika.
- No siema, stary! Co u ciebie? Ile dzisiaj łbów rozwaliłeś? Znowu przez ciebie nie będziemy mieli na czym ćwiczyć? A może przyszedłeś posłuchać naszych śpiewów?...
- Zamilcz! - powiedział Chris. Nie tolerował zbędniej gadaniny. - Lana Everden, 12.00, Wielki Dom, misja. Zrozumiałeś?
Kolejny domek załatwiony. Next! Domek Hefajstosa i Ailyn del Iblis. Tym razem przywitała go dziewczyna. Szeroka w barach. Szeroka w biodrach. Ogólnie była bardzo duża. Znów znajoma śpiewka z miejscem i czasem spotkania. Zero zbędnej paplaniny. Następny. Nawet szybko mu poszło. Odwiedził Sophie Bray, córkę Dionizosa, Adriannę di Salviette, córkę Demeter, Mayę Moore, córkę Afrodyty, Perca Jacka, tego mięczaka, Herejzę Winchers, to imię jest jakieś dziwne, no i na koniec Alice Van Allen, córkę Hermesa. Nikogo chyba nie dziwił fakt, że podczas wizyty w domku boga złodziei, Chris trzymał ręce na swoich łańcuchach. Gdy załatwił stary skład, musiał się nad czymś zastanowić. Kolejnym herosem na liście był syn Morfeusza, Olgierd Rot. Chris słyszał pogłoski, że ten dzieciak był równie mrrroczny co on. Niebardzo w to wierzył, ale mogło być ciekawie. Po chwili namysłu ruszył w stronę domku Morfeusza. Chłopak mieszkał tam sam, dlatego osobiście go powiadomił o misji. Podczas rozmowy ziewnął raz czy dwa, ale szybko udało mu się to załatwić. Kolejna osoba na liście była jeszcze dziwniejsza. I nie chodzi tylko o jej pochodzenie. Chociaż syn Hadesa z pewnością musi być dziwny. Chodzi głównie o to, że ów chłopak ma przybyć na pegazie dokładnie o godzinie... teraz. I tak się stało. Chris poczuł mocny pęd powietrza, gdy wielkie skrzydła siwego pegaza umożliwiały mu lot. Chejron oczywiście nie był prorokiem i nie przewidział tego. Powiedziała mu to bogini Iris, z którą miał dobre kontakty i która również znała tego chłopaka. Gdy wreszcie wylądował na ziemi, syn Aresa podszedł, żeby go przywitać. Powiadomił go również o misji, po czym oddalił się. Taki skład mu się podobał. On, Olgierd i Seth Harvey, syn Hadesa, mogliby stworzyć całkiem niezły zespół. Oczywiście pozostaje jeszcze Perc. Trzeba będzie jakoś go ignorować. Chris spojrzał jeszcze raz na zegarek. Za niecałe 23 godziny ruszy na kolejną misję. To już będzie jego trzecia. Druga, na której dowodzi. Poprzednia była całkiem udana. Postanowił sobie, że nikt nie zginie i tak też się stało. Teraz będzie tak samo. Nie ma innej możliwości.







*Jeśli macie jakieś ciekawe propozycje odnośnie innych kompleksów, to chętnie kilka z nich przyjmę. Może jedną, może dwie.


Ostatnio zmieniony przez Mroczny dnia Nie 20:13, 23 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Seth
Jej wysokość Władca Mleka
Jej wysokość Władca Mleka



Dołączył: 23 Gru 2010
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Nie 19:14, 16 Sty 2011    Temat postu:

Poranek nad górami Quebec był spokojny, nurt rzeki George płynął z wolna. Zwykły dzień nad wzgórzami Hades Hills. Samotny syn pana podziemi siedział przed chatą, trzymając niewielki kamień w ręku. Trochę dalej można było zobaczyć jak bożek rzeki podrywa nimfę wodną, Sorkins. Tak, bardzo brakowało mu dawnego, spokojnego życia. <i>Co jest grane!</i> Zbeształ się w myślach. <i>Zero towarzystwa, ostatnio nawet potwory mnie unikają.</i> Wstał i rzucił kamieniem w stronę wody niemal nie trafiając gruchającej pary. Spłoszona nimfa uciekła, natomiast jedyny osobnik towarzyszący Sethowi, popatrzył na niego spode łba skacząc do wody z urażoną miną. Heros usiadł ciężko wzdychając.
- To wszystko może się zmienić. – Usłyszał głos za plecami.
<b>- Hermes!</b> – Zawołał uradowany. -<b> O czym mówisz?</b> – Spytał podejrzliwie.
- No wiesz, Wzgórze Herosów nie odbiega urokowi temu tu. – Ciągnął dalej patron złodziei pokazując gestem przestrzeń wokół.
<b>- Dobrze wiesz Hermesie, że syn Hadesa nie jest mile widziany wśród innych herosów.</B> – Stwierdził.
- Nie wszyscy ocenią cię pochopnie ze względu na twoje pochodzenie. No wiesz, czasem ocenia się ludzi po ich czynach. – Sprytnie próbował podejść Setha.
<b>Tak, tak… Ogólnie, wpadnę do Małej Chatki, a wszyscy będą mnie ściskać i wiwatować na moją cześć.</b> – Wieszczył sarkastycznie.
- Obydwoje wiemy, że to nie należy do tradycji Obozu. – Dodał bożek z uśmiechem. – Cóż wprawdzie przybyłem tu w innym celu. Dostajesz zadanie.
<b>- Poważnie?</b> – Zapytał trochę rozradowany. <b>– Co to za misja?</b>
- Zacznijmy od tego. – Powiedział, podawszy spory pakunek. – I na tym też skończmy. Przemyśl letnie szkolenie w obozie. Muszę lecieć! – Dodał w pośpiechu i odleciał na swych skrzydlatych tenisówkach.
Seth natychmiast odwinął pakunek. Znalazł tam owalną tarczę oraz list. Te totalne bazgroły z masą błędów ortograficznych były praktycznie nie do odczytania.
<i>Tak, to na pewno od Aresa.</i> - Stwierdził z bananem na buzi.

*** Poniewarz jesteś akurat w pobliżu leszczu, to dostajesz odemnie propozycje nie do odrzucenia! Na zachód od twojej haty jest zagajnik mojej wspaniałej osobie poświęcony. Banda kretyńskich centauruf postanowiła się tam zasiedlić. Wiesz, na czym polega twoja misja? No, to po wykonaniu jakże szlachetnej misji poczuj się właścicielem tarczy, którom ci przysłałem. Nazywa się Anclie, wykonana przez Hefajstosa z niebiańskiego spiżu. Także sądzem, że nawet takiemu jełopowi jak ty się sprzyda. Rzegnam! Ares ***

<i>Hah, super! Ares na pewno nie jest jednym z tych osobników, który ocenia po czynach…</i> Przymierzył tarczę. Była idealnie wywarzona. Mimo gniewu do Aresa za serię obraz, podziękował mu i złożył w ofierze puszkę Pepsi.
<b>- Pepsi piją lepsi.</b> – Powiedział przy składaniu ofiary.
Z tarczą w dłoni i sierpem przy pasie ruszył do owego zagajnika, który okazał się jednak być na wschodzie. Zagajnik nie był ani piękny ani urokliwy. Po środku był duży dębowy pal a wokół niego pijane centaury śpiewające „Wódko ma”. Przeszedł obok drzew, przysiadł na sporym głazie i wydmuchując powietrze z płuc zamyślił się. <i>Jakże urocza misja! W pojedynkę pokonać bandę pijanych centaurów.</i>
- Halo, herosie. – Zawołał uroczy głos z lewej strony bohatera.
Obrócił się nagle przestraszony już trzymając broń w ręku. Tam ujrzał ładną kobietę.
- Spokojnie mężny wojowniku. – Uspokajała tajemnicza piękność. – Chcę cię o coś prosić.
<b> - Kim jesteś i czego chcesz? </b> - Spytał odkładając broń do pasa.
- Jestem hamadriadą, nazywam się Olsza. – Przedstawiła się. – Musisz mi pomóc! Te nieznośne centaury zrobiły sobie z mojego drzewa tarczę.
- <b>Bardzo bym chciał, ale nie wiem jak, to zrobić.</b> – Odpowiedział na prośbę zgodnie z prawdą.
- Oj, to nie jest problem. – Powiedziała uradowana nimfa. – Zrobiłabym to sama, jednak hamadriady nie mogą opuszczać swoich drzew.
<b>- No to, jaki masz pomysł? </b>- Spytał.
- Centaury lubią wypić, jak sam zauważyłeś. Wystarczy, więc, iż przekonasz je, że pszczoły w pobliskim lesie dają przepyszny miód. – Rzuciła pomysł. – Łakome konio podobne humanoidy ruszą w pogoń byle by skosztować miodu i zrobić z niego wykwinty trunek.
Pomysł go nie zachwycił. Jednak pomyślał, że innego nie ma i musi spróbować. Przybliżył się do stada, usiadł na ściółce i udawał, że z kimś rozmawia. Była to „rozmowa” bardzo głośna.
- <b>Tak, miód w lesie jest przepyszny!</b> - Wykrzyczał. - <b>Po prostu fantastyczny!</b>
Nie musiał czekać na żadną reakcje, centaury ruszył niczym wygłodniała wataha wilków za łanią w lesie dudniąc kopytami. <i> Udało się! Naprawdę się udało.</i> Rozradowany zapomniał o Olszy i udał się do chaty. Wszedł do środka. <i>Tak, sądzę, że warto wyruszyć w tym lecie na Obóz Herosów.</i> Rozważał. Postanowił się spakować, gdy był gotowy wyszedł na zewnątrz. <i>No tak, ciekawe jak się tam dostane.</i> I naglę, ni stąd ni zowąd pojawił się szpakowaty pegaz. Chłopak czuł, że to od jego ojca, Hadesa.
- <b>Dziękuje ojcze</b> - Podziękował.
Wsiadł na rumaka, wyszeptał mu cel podróży i już był w drodze do Obozu Herosów. Podczas podróży czuł na swoim ciele okropnie zimny wiatr. Wiedział, że czeka go długa podróż, dlatego postanowił, iż może się zdrzemnąć.
<b>- Tylko mnie trzymaj siwy.</b> - Próbował zagadnąć konia żartobliwie. –<b> Tak, Siwy to będzie dobre imię. Co sądzisz?</b>
W odpowiedzi uzyskał tylko krótkie prychnięcie. Uznawszy, to za zgodę rozwalił się na grzebiecie jak tylko mógł i się zdrzemnął. Następnego dnia, po paru postojach doleciał do Nowego Yorku, stamtąd w trymiga przybyli do Obozy.
- <b>Tak, to tutaj.</b> - Powiedział Seth stojąc na zboczu wzgórza.
Syn władcy piekieł chwycił wierzchowca za uprząż wprowadzając go za magiczną ochronę Obozu Herosów. Niemal natychmiast spotkał bliżej nieokreślonego osobnika, który go poinformował o spotkaniu w Wielkim Domu. <i>Hmm… Godzina 12:00?</i> Próbował sobie przypomnieć, gdy chłopak już odszedł. Sam również dłużej się nie zastanawiał i ruszył by się zakwaterować.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Seth dnia Nie 19:25, 16 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
laniette
Cukiereczek Apolla
Cukiereczek Apolla



Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 20:24, 16 Sty 2011    Temat postu:

Lana była na arenie, konkretnie na stanowisku łuczniczym. Dzień był cudowny i strzelanie z łuku sprawiało jej prawdziwą przyjemność. Widok, spoconego Chrisa też był całkiem ciekawy. Ale tak w sumie to bardziej skupiała się na tarczy, chociaż nie wiadomo po co. Nawet z zamkniętymi oczami była wstanie strzelić w środek. Nuuuuuuda, nie to co na misji. Wszystkie rany jej się zagoiły, nie zostały nawet blizny! I super bo miała dość tej jednej, bo Styks stwierdził, że musi poudawać kwas. Chociaż jakby się przypatrzeć rana wyglądała trochę jak orzeszek. Lana lubi orzeszki.
Lana niespecjalnie miała pomysła co ma robić. Wypróbowała już wszystkie strzały, które otrzymała od ojca w ramach prezentu z misji. Wybuchająca, ogłuszająca, trująca, same ciekawe rzeczy. Lana odrzuciła łuk w niebyt i stwierdziła, że trzeba coś zrobić. Jakaś impreza, piknik czy coś. Wyszła z areny i udała się ścieżką ku domkom. Oczywiście Rezus obkleił najbliższe drzewo jakimś durnym plakatem. Nie można przeczyć, że Rezus jest mega przystojny, ale ostatnio działał Lanie na nerwy. A to oznacza, że przeszedł samego siebie.
Stwierdziła, żeodwiedzi kogoś z grona swoich słitaaaśnych przyjacioł. Mogła iść do synali Hermeska, ale było za daleko. Do Perca nie pójdzie bo nie chce umrzeć z jego sztywniactwa. Aurelia niestety opuściła biedną i zrozpaczoną Lanę więc krzaczek. Mogła pójść do Soph i nachlać się porządnie jak to na córkę Apolla przystało, ale tak w sumie to też było za daleko. Wszędzie jest daleko. Oh niegodziwy los. Cóż trzeba więc iść tam gdzie jest blisko, równie dobrze może walnąć się na trawie i poopalać. Pomachała słoneczku jako iż była dobrym dzieckiem, słoneczko mrugnęło. Tatuuuś mnie kochaaaaaa! Minął ją centaur i Chris.
- Siemasz niebezpieczny szefunciu, siemasz Chejronie
Więc postanowione Lana pójdzie do siebie. W domku Apolla panował jak zwykle bałagan. Na suficie wisiała kula dyskotekowa. Na ścianach instrumenty. Ponieważ Lana była jedyną dziewczyną zagarnęła dla siebie całą szafę. Piątce braci pozostawiła jedną. Przecież musi się gdzieś zmieścić!
-Witam rodzeństwo! Mamy jakąś szaloną bibę w planie?
- No tak, tak. Trzeba zorganizować ludzi i imprezka gotowa
Hura! A więc dnia nie można spisać na straty. Taki pozytywny akcent. Jednakże do wieczoru pozostało trochę czasu. Wzięła dwóch bracików i poszli na plażę się poopalać, skończyło się na tym, że Lana została wrzucona do wody i rozmazał jej się makijaż. Ale było fajnie i wgl. Woda była mokra więc Lana była cała przemoczona. No ale co z tego?
Oczywiście musiało się wydarzyć coś dziwnego. Na plaże przybiegł najmłodszy brat Lany i oznajmił jej, że jutro godzina 12 misja. Hip hip hura, to oczywiście najlepszy powód na imprezkę! Poinformowała więc całą grupkę ( bez wyjątków!), że dzisiaj biba u niej w domku.
Oczywiście na skrzydłach (dosłownie) pofrunęła do domku Chrisa. Zapukała. Otworzył jej Chris, nie miał koszulki więc wyglądał całkowicie sexy, zresztą jak zawsze.
- Hej Chris, u mnie w domu, dzisiaj godzina 21 imprezka. Trzeba się pożegnać z obozem i wgl. Oczywiście nie musisz zakładać na nią koszulki. Było by fajnie.- Uśmiechnęła się do niego szeroko, oczywiście nie ładnie by było zignorować rodzeństwa syna Aresa- Wy też możecie wpaść mój domek jest baaaardzo duży.
Trzeba uczcić jakoś tą zaiste ciekawą wyprawę. Soph tylko musi pobawić się w Jezusa. I trzeba się spakować. Miiiisjaaaaaaaaaaa!!!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez laniette dnia Nie 21:08, 16 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blanca
Muza/Maniaczka Klat



Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Maków
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 21:07, 16 Sty 2011    Temat postu:

Kolejny dzień na Obozie. Kolejna nuda. Tak, Blanca zdecydowanie się nudziła. Siedziała na plaży, brodząc nogami w oceanie. Miała wrażenie, jakby czegoś jej brakowało. Po powrocie z misji porządnie się wyspała, kilka razy była na arenie z batem, jednak po jednej akcji, gdy dzieciak wyleciał w powietrze, przestała tam trenować. Wywoływanie tornada nie było dobrym pomysłem. Może na bitwę o sztandar, ale nie na arenie. O właśnie. Sztandar. Tym razem miała sojusz z Hermesem i kilkoma mniejszymi domkami. Miała zamiar poprosić Lanę o dołączenie. Tak, córka Apolla uśpiłaby połowę przeciwników. Ale że w tamtej drużynie był Chris, syn Aresa, Blanca wątpiła, czy Lana się zgodzi. Jak może na niego lecieć tyle dziewczyn? Niech se będzie przystojny... Dostanie na bitwie o sztandar...
Przeczesała ręką włosy i spojrzała przed siebie. Kilka osób spędzało popołudnie kąpiąc się. Nie miała ochoty. Jej skóra i tak opaliła się nazbyt brązowo.
Nie spędziła tu całego miesiąca. Zaraz po powrocie ojciec zabrał ją na wakacje na Sri Lankę. Bardzo podobała jej się egzotyka tamtego miejsca. Nazwoziła sobie do Obozu kilka przewodników i książek, aby mieć coś ciekawego do roboty. Przez bite dwa tygodnie leżała na plaży, opalając się, pijąc chłodne napoje i przyglądając się seksownym chłopcom zza szkieł okularów przeciwsłonecznych. Pływała wśród raf koralowych, robiła zdjęcia, spisywała wrażenia. Dopiero tam poczuła jak wszystkie mięśnie odmawiają posłuszeństwa.
Teraz jednak była na Obozie. Podczas jej nieobecności, grupowym domku był młodszy od niej o dwa lata Robbie. Średnio się z nim dogadywała, głównie dlatego, że młody zgrywał ważniaka. Raz gdy ją zdenerwował, w porywie złości wsadziła mu strzałę w... Od tego czasu był grzeczny.
Lekki podmuch wiatru wyrwał ją z zamyślenia. Wezmę szkicownik i pójdę porysować. Wróciła z uśmiechem do domku, witając się po drodze z kilkoma satyrami. Gdy weszła, usłyszała ciche:
- Jesteś.
Spojrzała w kąt domku. Obok biblioteki, na najmniejszym łóżku siedział jej najmłodszy braciszek, Tommy. Chłopak miał dopiero dziewięć lat. Jego ojciec nie miał zbyt dobrych warunków, aby go utrzymać, więc oddał Tommy'ego pod opiekę Chejrona. Atena uznała go niemal natychmiastowo. Blanca podeszła do niego. Miał lekko zaczerwienione oczy.
- Hej kochanie. Coś się stało?
- Był twój przyjaciel.
Uniosła brew. No nie, przyjaciół płci męskiej to ona raczej nie miała. Kolegów i owszem.
- Powiedział, że jutro o dwunastej wyruszasz na misję. Bez odwołania. I żebym sobie wyliczył w jakim czasie zdąży mnie pokonać w trzech różnych sposobach. Z moich obliczeń wynikło, że cztery minuty.
- Ach... Ten 'przyjaciel'. - mruknęła. Oj Chris, niech ja cię tylko spotkam...
Pogłaskała chłopca po głowie.
- Nie martw się. To tylko Chris. On zawsze tak mówi. Chcesz, to mogę mu skopać tyłek za ciebie, dobra?
- Tak! - pisnął i zaśmiał się.
Blanca uśmiechnęła się i podeszła do swojego kątka. Uwielbiała go, bo w przeciwieństwie do innych dzieci Ateny, nie ozdobiła go planami architektonicznymi. Zamiast na sporej tablicy korkowej poprzyczepiane były zdjęcia jej przyjaciół oraz terminarz meczów do obejrzenia. Na biurku stał laptop, kilka książek i pełno porozwalanych ołówków. Nagle usłyszała jak ktoś biegnie. Spojrzała w stronę drzwi. Ktoś zapukał i wydarł się:
- Impreza! Domek numer 7 zaprasza wszystkich!
Oho, Lana chyba ma ochotę na zabawę. Odłożyła trzymany w rękach szkicownik i spojrzała na Tommy'ego.
- Jak coś, wiesz gdzie mnie szukać.
Nie przebierała się. Miała na sobie czarne, krótkie spodenki, białą bokserkę i koszulę w kratę. Na głowie okulary przeciwsłoneczne, a na nogach białe trampki. W sumie było dobrze. Schowała tylko słuchawki od telefonu i wyszła.
Zobaczyła na ziemi skrawek plakatu Rezusa. No tak. Ten niedorozwinięty oszołom myślał, że zawładnie Obozem. Zabawny idiota. Raz zaczął się z nią kłócić o to, kto jest mądrzejszy. Blanca powiedziała mu, że nie ma zamiaru się o to sprzeczać, bo to mądrzejszy ustępuje głupszemu. I poszła. Wcześniej jednak wyciągnęła bat i chamsko podcięła nogi synowi Zeusa. Wiedziała, że jej matce się to nie spodoba. Ale co z tego?
Weszła do domku Apollina. Muzyka grała głośno, sporo osób już było. Przywitała się ze swoim ulubieńcem od Apolla i rozejrzała się dookoła. Będzie ciekawie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annabeth&Percy
Artystka
Artystka



Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pon 0:22, 17 Sty 2011    Temat postu:

Odkąd Adrianna wróciła z misji minął miesiąc. Utrzymywała kontakty z uczestnikami owej misji. Znaczy z większością (czyt. "Nie utrzymywała kontaktów z Chrisem i Rezusem). Po tym co tam przeszła życie w obozie wydawało jej się nudne i monotonne jednakże było całkiem spoko. Co do ran po walca z czymś omackowanym Adrianna poszła z tym do Lan. Niestety i tak pozostały jej trzy blizny. Na ręce, nodze no i na twarzy. Super, nie?
Teraz ćwiczyła walką sztyletem. Nie daleko stał ten id... To jest chłopak od Aresa. Po chwili o mało nie zabił chłopczyka od Hermesa. Jak ci bogowie wytrzymują z Aresem? No i jak matka Chrisa z nim wytrzymywała. Współczuje jej...
Postanowiła pójść stąd żeby przypadkiem nie zwymiotować ze wstrętu. Postanowiła udać się na obrzeża lasu żeby poćwiczyć swoje moce. Usiadła na trawie, zamknęła oczy i skoncentrowała się. Z ziemi wyrosły pnącza. Zaczęły się wić. Układały się w różne kształty takie jakie chciała. No w końcu mi się udało... Pomyślała zadowolona.
Potem zajęła się kwiatkami ale słońce zaczęło przygrzewać czego nie lubiła więc skierowała się do swojego domku.
Kiedy weszła zaczepiła ją jedna z jej sióstr.
- Słuchaj, był tu ten te.. Znaczy ten od Aresa. Powiedział, że jutro o 12 masz stawić się przed Wielkim Domem. Wyruszasz na misję.
- Pod jego przewodnictwem?
- Nie wiem. Rozmowny nie był. Ale jeśli tak to poślij mu kilka kwiatków ode mnie.
- Nie ma sprawy. - powiedziałam uśmiechając się.
Potem skierowała się do mojego łóżka, wyciągnęła iPoda i zaczęła słuchać swojej ulubionej kapeli.
Potem wparowała córka Apolla i oznajmiła, że będzie impreza u niej w domku o 21. Nie ma to jak Lana... Pomyślała Adri.
Do imprezy było jeszcze dużo czasu ale nie miała co robić więc poszła już do domku Apolla. W tłumie wypatrzyła córkę Ateny, Blance.
- Wiesz coś o tej misji?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annabeth&Percy dnia Pon 13:03, 17 Sty 2011, w całości zmieniany 22 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Seth
Jej wysokość Władca Mleka
Jej wysokość Władca Mleka



Dołączył: 23 Gru 2010
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Pon 1:04, 17 Sty 2011    Temat postu:

<i>No nie, co za nudy!</i> Narzekał Seth po dość długiej i nudnej rozmowie z Chejronem podczas rejestracji. Szedł właśnie z mapą w ręku, którą dostał od centaura, próbując zorientować się trochę w terenie. <i>Totalna katastrofa… Jeszcze te głąby za mną głupio się śmieją!</i> Obrócił się ze srogą miną, po czym chichoty ucichły. Tak, tam stała dość ładna obozowiczka, prawdopodobnie córka Demeter (sądząc po licznych kwiatach za szlakiem drogi, którym podążała), stała tak wraz ze swoją świtą. Ubrana była w jeansy i czarną koszulkę z bliżej nieokreśloną bandą na nadruku. <i>Na oko miseczka C.</i> Pomyślał chłopak. <i>Jako córka Demeter mogłaby zaufać naturze...</i> Dodał widząc nieregularne wybulenia na jej klatce piersiowej. <i>Ech, rozmawiam sam z sobą… Szkoda czasu na tą bandę.</i> Obrócił się i wrócił do przeglądania mapy. Po chwili zdecydował się. Najpierw pójdzie odnieść bagaż do hadesowego domku, po czym pójdzie potrenować na arenę walk. Tak też zrobił, w domku Hadesa niebyło nikogo. <i>Wygląda na to, że mieszkam sam.</i> Rzucił niewielki plecak na najwygodniejsze (jego zdaniem) łóżko i prędko wyszedł. Na arenie były pustki, w oddali dzieciaki kąpały się w rzece. Widział jak banda brzydkich dzieciaków pracuje w pobliskiej zbrojowni. Rozglądnął się. <i>Nic ciekawego.</i> Stwierdził patrząc na szereg tarcz i manekinów do ćwiczeń. Natychmiast pojawił się wojownik kościotrup, uzbrojony jak grecki hoplita.
- <b>Zaczynajmy, więc.</b> - Wypowiadając te słowa sięgnął po swój sierp i odczepił tarczę z pleców.
Sztywny wojownik ruszył na Setha z włócznia przed sobą. Heros rewelacyjnie obronił się tarczą i uderzając sierpem rozciął włócznie hoplity na pół. Nie podając się truposz wyjął krótki miecz, typu gladius i uderzał szybkimi cięciami. Syn Hadesa starał się odparowywać ciosy tarczą i w miarę mu się to udawało, w pewny momencie sługa stracił równowagę. Seth wykorzystując sytuację ciął kostuchę w bok, ta rozsypała się w stos kości, po czym znów się poskładała. <i>Jak zwykle…</i> Pomyślał znudzony Seth. Piekielny wojownik ponownie ruszył uderzając z różnych stron bardziej precyzyjnymi ciosami tnąc, w końcu władcę dusz w udo. Temu się to nie spodobało i rzekł:
- <b>To by było na tyle!</b> - Wypowiedziawszy te słowa kościej znikł w otchłani podziemia.
Wstał odłożywszy broń na miejsce i ruszył kulejąc. Nie krwawił obficie, jednak ból był potworny. Pod jego domkiem stał pewien znajomy.
- <b>Ty znów do mnie Hermesie?</b> - Powiedział przez zęby krzywiąc się z bólu.
- Przyleciałem pogadać z jednym z moich dzieciaków. – Uśmiechnął się. – Przy okazji robię wypad do Obozu w sprawie Rezusa i sprawdzam jak sobie radzisz. Widzę, że nie najlepiej. – Dodał spoglądając na koszmarną ranę.
Hermes rzucił do Setha paczkę jakby krakersów. <i>Ambrozja! Tak, to coś, czego akurat potrzebuję.</i>
- <b>Dziękuje Hermesie.</b> - Wdzięcznie powiedział do boga złodziejaszka. – <b>Pozwól, że nie będę pytał skąd masz ten towar.</b>
Hermes zachichotał i już leciał na swych magicznych trampkach do Wielkiego Domu. Natomiast Seth ujrzał kolejnego gościa, który zmierzał do jego domku. Był dość młody i nie wyglądał na syna Hadesa. Chłopiec przedstawił się, jako syn Apolla i poinformował Setha o balandze organizowanej przez niejaką Lane. Wydarzenie zaczyna się punkt 21:00, także Seth miał sporo czasu. Ignorując młodzika wszedł do domku, który ciągle był pusty. Usiadł na łóżku, które wcześniej wybrał i zaczął się rozpakowywać. Skończywszy pomyślał: <i>Te wakacje mogą nie być takie najgorsze…</i> Chwilę przed godziną „X” hadesowy potomek zerknął na mapę by przypadkiem się nie zgubić. Wyszedł i udał się do domku Apollina. Otworzył mu Rudy chłopak ledwie trzymający się na nogach, prawdopodobnie dopiero co zszedł z mechanicznego byka pod ścianą. Wszedł zaproszony gestem. Pierwsze co mu się wrzuciło w oczy były dziewczęta od Aresa, które walczyły w basenie pełnym budyniu. Podszedł do białego marmurowego stolika, na którym ze srebrnej fontanny lała się Fanta. Tak, wolał takie imprezy niż szalone potańcówki, także oddał się w zapomnienie i dobrze bawił, dosłownie do upadłego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Seth dnia Pon 16:04, 17 Sty 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anonim97
Strażnik Obozu
<b>Strażnik Obozu</b>



Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Pon 12:17, 17 Sty 2011    Temat postu:

Olgierd właśnie stał przy arenie obserwując trenujących obozowiczów. Jego wzrok skierował się w stronę jakiegoś chłopaka. Syn Aresa - pomyślał - Nie walczy lepiej ode mnie dwoma mieczami. Potrenowałbym z nim ale znając ich to wyśmieje mnie. Popatrzył jeszcze chwilę na niego po czym skierował się do swojego domku. Po jakimś czasie ktoś zapukał do jego drzwi. Olgierd zdziwiony podszedł do drzwi. Pojawił się w nich ten sam syn Aresa który przedtem trenował. Czego ode mnie chce? - pomyślał.
Czego? - zapytał.
Chłopak odpowiedział mu
- Jutro o 12 Wielki Dom. Idziesz na misję - po czym poszedł.
Misja? Czy On powiedział misja? Sądziłem, że się nigdy nie doczekam. Jego rozmyślania przerwała strzała która wpadła do Jego domu przez otwarte okno. Dzieciak Apolla - pomyślał - jak zwykle. Na szczęście niczego nie zbił jak ostatnim razem. Rozwinął zawiniątek wokół strzały. Impreza. Nie dzięki - pomyślał i wrzucił list ze strzałą do śmieci. Spakuję się teraz to rano nie będę musiał. Wstał, przesunął obraz,otworzył sejf, i wyciągnął worek z drachmami. Całkiem ciężki worek - pomyślał - Ile to tam było? 1000 drachm. Sporo się zaoszczędziło. Wezmę tylko 100 drachm, pieniądze śmiertelników też się przydadzą i wyjął plik banknotów ze swojej szafki. Co by tu jeszcze wziąć? Jakiś prowiant, nektar i ambrozja, komórka i słuchawki. Po czym dopakował jeszcze kilka rzeczy. Złożył sporą ofiarę bogom. Mam nadzieję, że nie będziecie mi wrogami - pomyślał. Po czym poszedł do lasu żeby posiedzieć w samotności i przemyśleć kilka spraw.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anonim97 dnia Wto 20:54, 18 Sty 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
laniette
Cukiereczek Apolla
Cukiereczek Apolla



Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Wto 13:31, 18 Sty 2011    Temat postu:

Przygotować imprezkę to nie jest problem dla córki Apolla i jej piątki braci. Jest to wręcz impreza przed imprezą. Uwinęli się dość szybko, brudną bieliznę schowali, śmieci wyrzucili. Włączyli światła, sprawdzili sprzęt muzyczny- normalka. Rolę DJ'a pełnił dzisiaj młodszy brat Lany. W sumie to każdy był młodszy od niej, ale chodzi o tego najstarszego z najmłodszych- Paula Kartofla.
- A teraz posłuchajcie najstarszej siostrzyczki waszej grupowej. Nie wolno upijać moich znajomych, którzy idą na misję do upadłego oki?
Lana oczywiście musiała sobie przypomnieć nawalonego Chrisa, taaaak ten widok był całkiem ciekawy. Gdyby nie to, że jutro misja Lana nie miałaby żadnych wątpliwości, że trzeba to powtórzyć. Upity Chris to miły Chris!
Lana cały czas paradowała w bikini, nie zdążyła się przebrać odkąd się opalała z bracikami. Założyła więc tylko, krótkie spodenki a na siebie narzuciła czerwoną koszulę. Nie trudziła się z zapinaniem guziczków- w końcu to impreza c'nie? I tak wszyscy widzieli tą głupią orzechoranę, więc jeden kij.
Wszystko było przygotowane, a do imprezy zostało jeszcze trochę czasu. Lana postanowiła się spakować. Wzięła ten sam co zawsze brązowy plecak, wpakowała tam ubrania, iPoda, coś do jedzenia, itp. Łuk i strzały pojawią się na jej wezwanie, a nóż przypięła sobie do spodenek- na wszelki wypadek. Apteczkę zmniejszyła i wsadziła do małej kieszonki. Jakby co to była przygotowana.
Około godziny 21 ludzie zaczęli przybywać na imprezę. Kula dyskotekowa oczywiście poszła w ruch. Cały domek jakby jaśniał- w końcu Apollo był bogiem światła.
Lana podeszła do dziewczyn z drużyny.
- Wiecie może coś o tej misji?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez laniette dnia Wto 15:41, 18 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PercJack17
Róg Minotaura
Róg Minotaura



Dołączył: 27 Paź 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Wto 20:31, 18 Sty 2011    Temat postu:

Perc siedział w Wielkim Domu. Miał tam dość sympatyczny pokoik. Minął miesiąc od zakończenia misji i w sumie na Obozie było całkiem nieźle. Wszystkie czynności przychodziły mu z łatwością, jakby już je kiedyś robił*. Walka na arenie, wspinaczki i inne obozowe rozrywki. W sumie było tu dość fajnie. Ale po jakimś czasie sie znudziło takie siedzenie bezczynnie. Chejron po powrocie wyjaśnił mu wszystko o Bogach Olimpijskich, Herosach i misjach, wszystko, co tylko wiedział, i teraz przynajmniej Perc nie był jakimś żółtodziobem. Z zamyśleń na temat tych i innych spraw wyrwało go pukanie do drzwi. Syn Zeusa pośpiesznie wstał i ujrzał Chrisa, który oczywiście na jego widok dostał choroby twarzy i powiedział mu, że jutro będzie kolejna misja. W południe. Ale nie raczył nawet poinformować o co chodzi. Jednak chłopaka to nie obchodziło. Misja!. Kiedy już miał synowi Aresa odpowiedzieć i podziękować, zatrzasnął mu drzwi przed nosem i wyszedł pośpiesznie. Typowe
Dobra. Pierwsza rzecz - przygotować się i spakować. Co prawda nie znał szczegółów misji, ale wiedział że niektóre rzeczy będą mu potrzebne. Problem tkwił w tym, że ich nie miał. Praktycznie miał tylko swój sztylet i tarczę oraz miecz, który podarował mu Zeus na zakończenie misji sprzed miesiąca. Zaraz zaraz..
Spojrzał w miecz i zauważył tam twarz Zeusa jak w lustrzanym odbiciu. Otaczały go wokół jakieś kobiety.. I przez chwilę synowi Zeusa wydawało się, że nad jego ojcem pojawiło się logo Króliczków Playboya. Gdy Pan Niebios zauważył swojego syna pstryknął palcami i panie znikły.
- Urgh.. czego?
- Potrzebuję ekwipunku na misję.
Zeus westchnął teatralnie i ponownie pstryknął palcami. Gdyby tak te dwa pstryknięcia połączyć w jedno wyglądało jakby Zeus tańczył makarenę, ale to się wytnie.
Nagle na łożku pojawił się plecak. No plecak, jak z kreskówek. Bogowie nie są wcale aż tacy zacofani. Prosty, niebieski jakby szkolny plecak, ale pomieszczał w środku o wiele wiecej rzeczy niż wygląda.
Perc zanim to sprawdził, podziękował ojcu a ten zniknął kolejnym pstryknięciem palca, jednak znowu pojawił się tajemniczy napis PLAYBOY CLUB.
Sprawdził zawartość plecaka. Była tam dość obszerna sakiewka z drachmami, w przedniej kieszeni plecaka były nawet bankoty śmiertelników. Była tam mini apteczka ze standardowymi lekami i bandażami, kilka ciastek z ambrozją i batonów z nektarem oraz kółko na klucz w kształcie królika. WTF? Ale kółko szybko zniknęło i na jego miejscu pojawił się jakby długopis. Ale nie taki zwyczajny. Był długi, jak różdzka w Harry'm Potterze, a nawet trochę dłuższy. Wyglądał normalnie. Perc pstryknął. I pojawiła się kulka do pisania. Ojciec mi długopis podarował? Ale kiedy usłyszał jak Zeus zaklina go w myślach wiedział, że to jednak nie jest zwykłe pisadło. Nakierował nim na niebo i machnął w powietrzu literę P, pierwszą swojego imienia. Może to różdżka? Ale spojrzał w niebo i zobaczyl coś dziwnego. Pojawiła się na niebie literka P, taką, jak napisał, nawet czcionka identyczna. Kiedy pstryknął długopisem, litera znikła. [/i]Dzięki tato


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez PercJack17 dnia Wto 20:52, 18 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anonim97
Strażnik Obozu
<b>Strażnik Obozu</b>



Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Wto 20:51, 18 Sty 2011    Temat postu:

W lesie Olgierd przemyślał kilka spraw. Jednak najbardziej zainteresowało go o co będzie chodzić w misji i z kim jeszcze pójdzie. Spędził kilka godzin na tych rozmyślaniach. W końcu dał sobie z tym spokój i przeszedł do medytacji. Olgierd medytował tak mocno, że nie zauważył gdy słońce zaszło. Nagle Olgierd poczuł ból w prawym ramieniu. Przerwał medytację i zobaczył, że przed nim stoi Piekielny Ogar. Szlag. Zapomniałem, że o 21 są potwory wypuszczane. Mam nadzieję, że Chejron się nie pogniewa jeśli zabiję tego tu. - pomyślał, po czym rzucił się na ogara z dwoma mieczami. Potwór wykonał unik lecz nie dość szybki ponieważ został zraniony w łapę i zawył z bólu. Olgierd zauważył, że potwór wściekle rzuca się na niego. Olgierd wykonał unik i pomyślał: Widać, że się nimi opiekowali. To nie to samo co ostatnio. Dalsza walka z nim nie ma sensu.. Potwór zatoczył koło i wykonał rozbieg żeby zaatakować Olgierda. Jeśli chcę szybko skończyć walkę muszę to zrobić pomyślał heros i też pobiegł w kierunku potwora. Kiedy byli obok siebie na wyciągnięcie ręki Olgierd wykonał ślizg, wbił oba miecze na wysokości żeber i pociągnął za sobą. Po tej dziwnej taktyce przecięty na pół potwór rozleciał się w pył. Powinienem potrenować trochę z innymi na misji. Może akurat też będzie ktoś kto idzie na nią pierwszy raz - pomyślał po czym skierował się w stronę domku przemyć ranę. Po drodze zauważył światła z domku Apolla
Widzę, że impreza trwa - powiedział do siebie wchodząc do swojego domku.
Skierował się ku szafce nocnej gdzie trzymał większość swoich rzeczy i zobaczył dziwne zawiniątko na niejNie pamiętam żebym coś tu kładł po czym przyjrzał mu się dokładnie. Na zawiniątku była przyklejona karteczka z napisem: "Mam nadzieję, że Ci się przyda. Twój ojciec Morfeusz". Olgierd gdy przeczytał imię swojego boskiego rodzica natychmiast otworzył zawiniątko. W środku był dziennik snów i sennik. Nie wiem do czego mi się to może przydać, ale wezmę to na misję. Dziękuję ojcze. Heros ofiarował jeszcze Hermesowi posłańcowi bogów 5 złotych drachm za dostarczenie prezentu, po czym z nudów poszedł na arenę trenować. Po drodze zauważył mnóstwo herosów idących do domku Apolla, jednak nie zainteresowało go to. Gdy doszedł na arenę okazało się, że jest pusta. A niby dzieci Aresa nie lubią towarzystwa. - pomyślał. Najpierw Olgierd trenował na manekinach ale one mu się znudziły po krótkim czasie. Potem zaczął przywoływać koszmary, ale one też nie stanowiły wyzwania dla niego.
- Słyszałeś? Syn Hadesa jest w obozie. I to na imprezce u Lany. - gadali herosi idący na imprezę.
Syn Hadesa? Interesujące. Ale to jednak nie podobne do nich żeby chodzić na imprezy pomyślał. Jednak Olek* mimo to nie chciał iść do domku Apolla. Nagle na niebie zobaczył literę "P". Pewnie ktoś znowu testuje sprzęt - pomyślał, po czym wrócił do trenowania.


*Olek - to jest zdrobnienie imienia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anonim97 dnia Śro 16:57, 19 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ailyn
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 29 Wrz 2010
Posty: 309
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z odległych rubieży
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 18:51, 21 Sty 2011    Temat postu:

Pasjonujący dzień. Od samego rana Ailyn zajmowała się projektowaniem nowej broni na bitwę o sztandar razem z jej rodzeństwem. Oczywiście dzieciaki Hefajstosa nie miały zamiaru wykonywać jakiegokolwiek rozkazu z "Obozowej listy zmian" wielkiego wodza Rezusa. Ten skończony głupek działał Ailyn na nerwy. Podczas ostatniej rozmowy z całym swoim talentem dyplomatycznym tłumaczył jej jak ważne są nowoczesne rozwiązania w domkach. Oczywiście najważniejszym akcentem całej sprawy była rozbudowa jedynki, "na chwałę Zeusa". Córka Hefajstosa miała ochotę przyłożyć mu w tą jego śliczną buźkę. Cóż za ironia.. Na misji wydawał sie być normalny.. Eh, Zeus i ta jego mania władzy są do niczego. W końcu cała sprawa z Rezusem zakończyła sie dla dziewczyny dość udanymi próbami ignorowania rzeczonego delikwenta. Ailyn wreszcie skończyła montować swoją nową lampkę nad łóżkiem. Nagle rozległo się pukanie do drzwi dziewiątki.
- Ailyn, otwórz! - rzucił jej brat.
- Dobra, ale następnym razem ty sie fatygujesz. I nie wmawiaj mi, że ślęczenie nad tym silnikiem jest ważniejsze dla świata niz otwieranie drzwi. -powiedziała i zeskoczyła z drabiny. Otwierając drzwi ujrzała przed sobą typowego szefuncia z miną oznajmiającą "powtarzam to po raz setny, nuda". Jej, szefuncio! Coś przeskrobałam? Towarzyska wizyta to to na pewno nie jest. Chris powiedział jej o zbiórce na kolejną misję: 12. przy Wielkim Domu. Zero zbędnych pytań, którkie "ok" i papa.
- Kto to był? - zapytała jej siostra.
- Yea, zapowiedź katastrofy. Kolejna misja się szykuje. Genialnie, prawda?
- Tak, jeśli znowu spotkasz tatę, to go pozdrów, skoro już się pogodziliście.
- Nie musisz mi o tym przypominać za każdym razem, gdy ze mną rozmawiasz, Cordy. - rzuciła w nią jedyną rzeczą, którą miała pod ręką, czyli klamką do drzwi.
- Ała, masz cela, siostro!
- Wiem.. Cholera, będę musiała zrobić nową klamkę. - burknęła i zabrała się do roboty. Ciekawe jaki tym razem ważny problem musimy rozwiązać? Oby to było powieszenie Rezusa za gacie na Wielkim Domu.. Śmiać się można, jednak Ailyn, chociaż w sprawach dedukcji asem nie była, zaczęła się domyślać, że to przez Rezusa czeka ją kolejne zadanie. Po chwili pracy udało jej się skonstruować czujnik ruchu. Stwierdziła, że otwieranie drzwi jest bez sensu, więc zabrała się za montaż automatycznego systemu otwierania drzwi. Nie zapomniała oczywiście o podłaczeniu mikrofonu niezbędnego do uruchomienia ewentualnej blokady drzwi za pomocą głosu. Godzinka roboty i całość wygladała całkiem dobrze, a co najważniejsze działała.
- Jestem geniuszem.
- Ta, jasne, a ja jestem Herakles. - rzucił jej brat.
- Miło poznać, Heraklesie, może byś tak podniósł swe zacne cielsko znad tej brudnej roboty i pofatygował się ocenić moje genialne dzieło?
- Ta, jasne, nie w tym życiu.
- Nie w tym życiu to ty skończysz z samochodami.
- A ty z gadżetami. Jesteś walnięta.
- Wzajemnie, braciszku, ja też cię kocham itp. A teraz wychodzę się przewietrzyć, bo siedzenie w tej naszej norze napawa chwilowo mnie zbyt słodkim nastrojem. Muszę odnaleźć moje zabawki u Rain i Gaeri.
- Ta, nara.
Dziewczyna ruszyła w stronę domku numer cztery przeznaczonego dla dzieci Demeter. Nie zastała tam, niestety Adrianny, która była na ich poprzedniej misji. Zapewne na tą też się wybierała.
- Siemasz Rain, widziałaś gdzieś mój scyzoryk?
- Jasne, Ailyn, łap. - blondynka rzuciła jej małe narzędzie - Adrianna też się wybiera na misję, powodzenia życzę!
- Dzięki. Lecę, bo plecak nie może czekać. Pa!
Po krótkiej rozmowie wpadła spowrotem do dziewiątki. Drzwi oczywiście otworzyły się i zamknęły same.
- Co tak szybko?
- Zatęskniłam za tobą, Heraklesie. - prychnęła i zabrała się do pakowania. W pewnym momencie jeden z dzieciaków apolla wleciał z wielkim hukiem.
- Imprezka w siódemce, ludziska wpadajcie na 21.! - rzucił i wyparował biegnąc w stronę kolejnego domku.
- Ja się nie wybieram. - burknął brat Ailyn.
- Jesteś straszny, skończysz jak braciszek Bill, mówię ci.
- Ta, chciałbym.
Ailyn skończyła nudne pakowanie (włączają w szukanie połowy swoich rzeczy) i zebrała się na imprezową wyprawę. Nie przebrała się, ponieważ następną rzeczą, którą miała zamiar włożyć był jej kombinezon. Ruszyła do sąsiadów w szortach, czarnej koszulce i artystycznie beznadziejne zaplątanych rzemykach w rudych włosach. Mmm.. niezłą muzę słyszę. Weszła do hucznego od muzyki domku Apolla.
- Elo ludziska! - rzuciła na wstępie i ruszyła w stronę Blanki, którą akurat dostrzegła. - Siema, jak tam przed misją? Pakowanie zakończona, czy przeciwnie?.. Kurcze, nieźle tu jest. Chyba się wybiorę na tamtego byka. - uśmiechnęła się i zaczęła lekko podrygiwać w rytm muzyki.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Emily_Under
Magiczny termos Dionizosa
Magiczny termos Dionizosa



Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 775
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraj moich ojców <3
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 12:28, 23 Sty 2011    Temat postu:

Grima wróciła do swojego domku z porannego treningu biegów w niezbyt dobrym humorze. Jej spokój zakłóciły driady, które oczywiście musiały zacząć plotkować. Dziewczyna nie mogła wytrzymać ciągłych pisków drzew stojących w lesie więc wróciła szybciej.
Stanęła oparta o drewniane drzwi. Wnętrze wyglądało tak jakby przed chwilą przebiegło tędy tsunami, albo coś jeszcze gorszego. Grima westchnęła i zaczęła układać swoje obozowe koszulki, spodnie i buty w szafce. Piętnaście minut później opadła na łóżko i zaczęła się gapić w sufit. Jej zielone oczy przykryte gęstymi rzęsami sprawiały, że dziewczyna wyglądała jak kot… Do tego czarne włosy i wdrapywanie się na drzewa.
Usiadła. Znudziło ją patrzenie w ten niezbyt ciekawy, zielony sufit. Omiotła wzrokiem sześć innych, pustych łóżek. Od czasu do czasu w domku gościły Łowczynie i z tej okazji wyganiały Grimę do lasu, gdzie mogła spokojnie porozmawiać z matką. Ostatnio nie robiła tego zbyt często. Łowczynie były w ciągłych rozjazdach.
Jej błogi spokój naruszył ktosiek, który zapukał w drzwi domku. Grima zwlokła się z łóżka i podeszła do nich otwierając je dosyć gwałtownie.
Stał tam chłopak. Znała go… Z widzenia. Przeważnie trenował na arenie ze swoim rodzeństwem, dzieciakami Aresa. Miesiąc temu poprowadził wyprawę po tego okropnego Rezusa, który niszczy życie całego obozu. Na samą myśl o nim Grima skrzywiła się nieco. Wysłuchała co ma do powiedzenia chłopak i pożegnała się z nim niezbyt wylewnie. Mówił mianowicie o misji… Córka Artemidy wyłapała kilka potrzebnych szczegółów… Jutro, 12.00, Wielki Dom.
Łał, jej pierwsza misja i nawet nie wie czego dotyczy. Super.
Grima nie chciała już opaść na łóżko i leżeć na nim płaskim plackiem. Miała bowiem inne zajęcia, które nagle spadły na nią jak grom Zeusa. Musiała się spakować.
Po dziesięciu minutach obok drzwi stał mały plecaczek nafaszerowany dwoma bluzkami, jedną parą spodni i butami na zmianę.
Córka Artemidy wyszła potrenować na arenę z włócznią pod pachą.

***

Było ciemno, gdy Grima rzuciła włócznię wprost na jedno z łóżek Łowczyń. Wyjrzała przez okno. Z domku Apolla słychać było śmiechy i muzykę…
- Impreza? – dziewczyna ożywiła się nieco… Skoro inni idą to i ona nie będzie gorsza. Szybko przebrała się w jakąś sukienkę i wyszła ze swojego domku oknem. Do chaty dzieci Apollina też weszła oknem. Cudem przeskakując stół z przekąskami i nie robiąc mu ani sobie nic złego. Rozejrzała się po domku. Co prawda nie wjechała do niego czołgiem lub nie wpadła z okrzykiem „”, ale zwróciła na siebie uwagę kilku osób. Nie zważając na to odgarnęła kosmyk włosów za ucho ukazując rząd srebrnych kółek aka kolczyków. Muzyka była super… Jej nogi same rwały się do tańca, no więc zaczęła tańczyć. Obcasy nie stukały po podłodze, bo ich po prostu nie miała. Bose stopy z paznokciami pomalowanymi na głęboką czerń pokryte były maleńkimi blizenkami. Mimo to bardziej zauważało się wprost kocie ruchy córki Artemidy, niż jej dziwne stopy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Blanca
Muza/Maniaczka Klat



Dołączył: 02 Sie 2010
Posty: 1477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Maków
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 14:13, 23 Sty 2011    Temat postu:

Zabawa dopiero się rozkręcała. Zauważyła starych znajomych z poprzedniej misji. Przywitała się z panią domku Laną i ruszyła w stronę barku. Porozmawiała chwilę z jednym z synów Apolla, gdy podeszła do niej Ailyn.
- Jestem równie genialnie poinformowana, co ty. Nawet nie dowiedziałam się tego wprost od naszego szefa. God, on znowu rządzi... Chyba nie wytrzymam. Poza tym, jestem mu winna kopa za nastraszanie Tommy'ego. - była trochę zła, ale zaraz poprawił jej się humor, gdy Ailyn stanęła razem z nią.
Spojrzała na innych herosów. Muzyka była całkiem niezła, w sam raz w jej guście. Złapała szklankę z napojem i ruszyła na parkiet. Złapała pod rękę córkę Hefajstosa. Jak się bawić, to najlepiej z kimś! pomyślała. Lubiła tańczyć. Nie była nie wiadomo jak dobra, ale wstydu sobie nie narobiła. Bawiła się nieźle. Po jakiejś ósmej piosence trochę zakołowało jej się w głowie. Synowie Hermesa wywijali strasznie szybko i omal nie poplątały jej się nogi. Gdy kolejny chciał ją poprosić do tańca szybko odmówiła i wyszła na dwór. Trochę świeżego powietrza dobrze jej zrobi. Przy okazji się spakuje i wróci na imprezę. Weszła do domku, rzuciła okulary na łóżko i rozejrzała się. Co może się przydać? Wiadomo, standard - jakieś kilka ubrań, wypadałoby wreszcie wziąć ciepłą bluzę. Pieniądze, szkicownik... Wyjęła blok i przyjrzała mu się. Wciąż był tam rysunek Jake'a. Poczuła niemiłe ukłucie w okolicy brzucha. Ten to miał dobrze. Zamiast zamartwiać się, czy przeżyje, po prostu chodził do normalnej szkoły.
Wyjęła swój pojemny plecak i wrzuciła wszystko, co najpotrzebniejsze. Podeszła do biblioteczki. Spotkaliśmy beznadziejne, bo niemożliwe do rozszyfrowania książki. Słownik, to będzie to. Wspięła się na palce i czubkiem dłoni złapała dość grubą księgę. Zdmuchnęła z niej kurz i włożyła do reszty rzeczy. Wyrwała rysunki i dorzuciła dodatkowy blok. Miałam kiedyś spisane umiejętności innych. Zrobić to samo? W sumie... niech będzie. Zostawiła kartkę i długopis na wierzchu. Oprócz tego, w plecaku wylądowały wachlarze w stanie nieużywalnym, czyli złote szpilki i kosmetyczka. Po co więcej? Nie miała zamiaru dźwigać nie wiadomo czego.
Wzięła swoje rzeczy i wyszła. Nie miała ochoty iść na imprezę. Ruszyła w stronę areny, trzymając długopis w buzi. Musiałam pogubić tamte zapiski... Cholera!
- Patrz jak łazisz! - mruknęła, gdy uderzyła głową w coś twardego. Spojrzała do góry. Wpadła na drzewo. Zaśmiała się pod nosem i stanęła przy wejściu do areny. Jakiś chłopak ćwiczył zajadle ataki na kukle. Dosłownie ją masakrował. Nagle poczuła się lekko senna.
- Pewnie od Morfeusza... - powiedziała sama do siebie. Usiadła na ziemi i zaczęła pisać opinie o reszcie znajomych.
Lana - zakręcona pozytywnie, dobrze włada łukiem, wykazuje zdolności lecznicze, jednak zbyt duża dawka energii ją wyczerpuje. Unikać gdy jest zła, albowiem można usnąć i się nie obudzić.
Ailyn - w razie czego strzeli cię błyskawicą lub ogniem, mistrzyni w konstruowaniu niewielkich, przydatnych bomb i rzeczy tego typu.
Sophie - przy niej trzeba uważać, gdzie się chodzi, bo zły wielki winogron czyha. Oprócz tego dziewczyna dobrze walczy mieczem i potrafi namieszać w psychice ludzkiej.
Adrianna - mam się obawiać Soph? O w życiu. Roślino-ludożercy skonsumują cię szybciej niż powiesz: Mamoooooooooo! Dobrze walczy mieczem i tarczą, u niej również trzeba patrzeć pod nogi. W przeciwieństwie do matki nie lubi owsianki.
Perc - dzieciak, dzieciak, dzieciak. Sam nie do końca wie, czego chce [zwłaszcza jeśli chodzi o uczucia.] Nie najgorzej radzi sobie sztyletem, czasem w złym humorze można oberwać piorunem lub porządnym podmuchem wiatru.
Herejza - dziecko wody, czego ona z nią nie potrafi. Gdy jest zła, chować głowy - ogień szybko się rozprzestrzenia. Używa szpady jako broni.
Alice - rzuca nożami. Bogowie, chować się. Dobrze się skrada, a kradzież kieszonkowa to nie problem. Walczy mieczem.
Blanca - o sobie mogę napisać tyle, że walczę kijem bo. Zmieniłam go z jodo, gdyż tamten był za krótki. Nadal potrafię sprawić, że płoną krańce. Czasem używam wachlarzy, a od niedawna bata.
Chris - bez komentarza. Walczy mieczem, czasem dwoma, włócznią. Jego najlepszą bronią jest niemiłe usposobienie, czym skutecznie odstrasza wszystkich, poza zauroczonymi jego klatą dziewczynami [patrz Herejza i Lana].

Zadowolona popatrzyła na listę. Chrisa umieściła na końcu, bo jemu musiała ją oddać. Przymknęła oczy, gdy nagle coś śmignęło jej koło głowy. Wstrzymała oddech. Spojrzała w bok. W pień drzewa wbity był miecz. Mimowolnie brew poszła do góry.
- Co do...? - warknęła i zobaczyła jak jakiś chłopak patrzy ze zdziwieniem na swoją rękę, a potem na nią. Chyba miecz wyleciał mu z dłoni. Słońce paliło ją w oczy i nie mogła rozpoznać kto to jest.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sophie
Miss Holmes
<b>Miss Holmes</b>



Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 2360
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Niemcy
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 21:02, 23 Sty 2011    Temat postu:

Sophie znajdowała się w jakimś dziwnym miejscu. Lochy? Jaskinie? Nie ogarniała tego. A potem usłyszała łomot... I spadła z łóżka.
-Co jest? - Ziewnęła, wpatrując się w drzwi. Łomot rozległ się ponownie. - Już idę!
Podniosła się na nogi. Oczywiście zamgliło ją jak co rano, gdy zbyt szybko się podniosła. Potrząsnęła głową, próbując pozbyć się resztek snów i otworzyła drzwi.
-Czego? -Zmrużyła oczy, bo oślepiło ją światło słoneczne. Przed nią stał z deczka wkurzony Chris. Ale w sumie, wyglądał on tak w 90% sytuacji, więc czasami trudno było określić w jakim był nastroju. Co prawda dla niej nie stanowiło to problemu, czuła jego emocje. Były dość... poplątane. A i nie miała ochoty się w to bardziej wgłębiać. Chłopak szybko wyrzucił z siebie ciąg słów i odszedł dalej naburmuszony. Normalnie jak baba z okresem. Zaczęła układać sobie w głowie to co powiedział. Po odrzuceniu kilku głupich pomysłów, doszła do wniosku, że ma jutro iść gdzieś o 12. A właśnie która godzina? Zerknęła na zegarek. "Trochę" jej się zaspało. Ale tak bywa. Wczoraj wykradła się na imprezę do miasta z kilkoma osobami z obozu, Laną i chłopakami od Hermesa. Stały skład. No i wrócili później niż planowali.
Powlokła się do łazienki i wzięła poranny prysznic. A raczej późno popołudniowy. Gdy już wykorzystała wszystkie kosmetyki do pielęgnacji, owinęła się ręcznikiem i wróciła do pokoju. Jej młodszego brata nie było. Pewnie jak zwykle się gdzieś szwęda. Sophie dowiedziała się, że ma kolejnego brata jak wyruszała na poprzednią misję. Jak to jest, że mam samych braci? Było to trochę krępujące. I mało tego Sophie odkryła w sobie instynkt macierzyński ku własnemu przerażeniu i matkowała młodszemu braciszkowi. Zaczynała się siebie bać.
Wtedy do jej domku wbiła Lana. Nie pukała ani nic. Lana nigdy tak nie robi, a przynajmniej w przypadku domku Sophie. Zawsze wbija tu ot tak, a czasami nawet oknem. I to różnych porach dnia i nocy. Lana była jej przyjaciółką i to zawsze z nią chodziła na imprezy. Przysłuchując się jak opowiadała o kolejnej imprezie, zaczęła rozczesywać włosy. Dowiedziała się także od niej, co i jak z tą godziną dwunastą. No i była w szoku. Jak mogłam przegapić słowo misja? Miała mieszane uczucia. Rzadko wysyłają dwa razy tą samą drużynę, to jakieś wyróżnienie czy coś...
Lana pognała dalej, a Sophie zaczęła się ubierać. Miała duuużo czasu do imprezy. Postanowiła wybrać się na plażę. Odpuściła sobie resztę dzisiejszych zajęć. Przez ostatni miesiąc tylko się uczyła, bo miała po wakacjach iść do śmiertelniczej szkoły, no i dużo ćwiczyła. Głównie walkę mieczem. Odważyła się nawet kilka razy powalczyć z Chrisem. Udało się jej utrzymać miecz w ręku półtorej minuty za pierwszym razem, zanim została pokonana. Wiadomo to było całe jego życie, a gdyby nie jego podejście, może więcej osób odważyło się z nim poćwiczyć.
Usiadła na brzegu oceanu. Codziennie próbowała "łapać" jak najwięcej słońca, bo miała tak bladą karnację jak jakiś wąpierz. Żadne kremy do opalania, które podrzucały jej dzieciaki Afrodyty nie pomagały, a nie miała zamiaru zniżać się do samoopalaczy. Gdy już nie mogła usiedzieć, przeniosła się na pomost. Za późno zwróciła uwagę na wkradające się do jej psychiki cudze uczucia i została wepchnięta do wody. Zanim się wynurzyła zdążyła zauważyć, że nimfy morskie mają z niej niezły ubaw. Później was dorwę.
Na pomoście stał, jej chłopak marzeń, Caine. Szczerzył się wesoło. Wszystkich innych powyzywałaby za narażenie ją na wstrząs termiczny, ale on nie był wszystkimi innymi. Wiedziała, dlaczego dała się podejść. Ktoś inny miałby mniejsze szanse, bo "wyczułaby" go wcześniej, ale zbytnio się skupiła na jego uczuciach i przyzwyczaiła się do nich. Dzięki temu, wyczuwała jego emocje nawet jak był dość daleko od niej, ale nie czuła jak się zbliżał.
-Pomożesz mi wyjść?-Wyciągnęła dłoń do góry.
-Nie dam się tak łatwo podejść. Wciągniesz mnie. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Ach tak? Odwróć się. - Zdezorientowany, spojrzał za siebie. Czekało już tam pnącze z winogronu, które ładnie go popchnęła i wylądował w wodzie obok niej. Muszę sobie zapamiętać ten sposób, na wycinanie ludziom numerów.
Chłopak nie wynurzał się na tyle długo, żeby ją to zaniepokoiła. Zanurzyła się, szukając go wzrokiem. Dała się nabrać, bo on tylko na nią czekał. Złapał ją i pociągnął w dół. Próbowała się wyrwać, ale on tylko pogroził jej palcem. Kopnęła go i wypłynęła na powierzchnię. Po chwili wynurzył się obok.
-Kiedyś coś wspominałaś, że nie można lekceważyć wielkiego i złego winogrona -powiedział. - Niezłe to było, ale pamiętaj... Mnie też nie można.
-Głupek - mruknęła i wciągnęła się na pomost. Usiadł obok niej.
-Mogę Cię wepchnąć jeszcze raz?
-Nie.
-No to... - Zdążyła go złapać za rękę i oboje znów wylądowali w wodzie. Zachowywali się jak dzieci, ale lubiła to śmieszne uczucie.-Idziesz na tą imprezę?
-No ba. - Przewróciła oczami.
-Ja też idę.
-No i co?
-Co za bezczelność! - powiedział i wepchnął ją pod wodę.
Później wróciła do domku. Umyła się znowu po wizycie na plaży i zaczęła się przygotowywać do imprezy. Wybrała ciemne spodnie i właśnie szukała bluzki, gdy wrócił jej młodszy brat. Zdążyła schować się za drzwiami szafy, zanim ją zobaczył w bieliźnie. Czy wspomniała już, że to krępujące?
Chłopak poszedł do łazienki i stamtąd opowiadał co go dzisiaj spotkało. Zdążyła w tym czasie wybrać bluzkę i się ubrać.
-Gdzie idziesz? Znowu na imprezę?
-Mhm. Możesz iść ze mną. - Powiedz nie! Powiedz nie! - Chyba że... Wolisz podręczyć Dionizosa.
-Wybieram drugą opcję. - Posłał jej ironiczny uśmieszek i wyszedł. Dobrze, że jeszcze do tego nie dorósł. Chociaż i tak cholernie przypomina ojca.
Przyszła jakieś półgodziny przed rozpoczęciem imprezy, targając ze sobą torbę z napojami. Na przyjęciach obozowych(tych jakby nie było, nielegalnych), to ona za to odpowiadała. Dobre układy z satyrami i można tu było dostać normalne picie. Jak dzieciaki Hermesa zwinęły kiedyś samo napełniając się puchary, które były przy obozowych posiłkach, okazało się, że nie dość, że nie działają, to jeszcze harpie sprzątające je liczą, więc szybko zauważyły brak. No i było dość nieprzyjemnie.
Wino schowała pod stołem, później się je wyciągnie. Sophie odkryła niedawno sposób na bezproblemowe dostanie tego co chciała. Wystarczyło tylko nałożyć na kogoś lekkie szaleństwo, ale bardzo delikatny czar.
Rozejrzała się. Albo było to złudzenie, albo domek Apolla wydawał się jej jakiś większy. Albo może to być czar najseksowniejszego z bogów. Usłyszała w głowie głos Apolla. Tego nie wzięłam pod uwagę.
-No to już wiesz!
-Ty też pewnie wiesz, że wolę inną formę komunikacji?
-Jasne, że wiem! Dobra nie będę Ci przeszkadzał. Odezwę się kiedy indziej.
-W bardziej cywilizowany sposób proszę!
Usłyszała jego śmiech. Dziwne słyszeć, jak ktoś śmieje Ci się w głowie.
Drzwi się otworzyły i zaczęli napływać imprezowicze. Sophie uśmiechnęła się szeroko. It's Time to Disco!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Anonim97
Strażnik Obozu
<b>Strażnik Obozu</b>



Dołączył: 30 Gru 2010
Posty: 337
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Nie 21:32, 23 Sty 2011    Temat postu:

Olgierd trenował dalej intensywnie. Nawet nie chciał robić przerwy pomiędzy kolejnymi potworami .1...2...3...4... liczył potwory w myślach. Zaraz, a gdzie piąty? pomyślał i rozejrzał się dookoła. Zauważył jakąś osobę siedzącą pod drzewem i potwora gotowego do ataku w nią. Olgierd nie zastanawiając się długo rzucił mieczem w potwora. Miecz przeleciał obok osoby kilka centymetrów obok jej twarzy i wbił się w głowę koszmaru niszcząc go. Heros podbiegł do drzewa gdzie wbił się jego miecz. Po wyciągnięciu miecza spojrzał na tą osobę którą uratował. Osoba ta była dziewczyną o szarych oczach. Córka Ateny pomyślał. Kiedy dziewczyna ocknęła się spojrzała na Olgierda. Ten ściągnął swój kaptur spod którego wyłoniły się czarne włosy sięgające do ramion.
Zawalczymy? - spytał się córki Ateny


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Anonim97 dnia Wto 21:45, 25 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mroczny
Gość






PostWysłany: Pon 20:36, 24 Sty 2011    Temat postu:

Gdy Chris załatwił sprawy sprawy z zaproszeniem herosów na misję, udał się z powrotem do swojego domku. Tym razem łatwiej udało mu się dobrnąć do swojego łoża, gdyż torował sobie drogę mieczem. Czyli można powiedzieć, że było to odpowiednikiem sprzątania w jego domku. A gdy już dostał się do swoich rzeczy, znalazł jakąś czystą koszulkę i postanowił wziąć prysznic. Obejście wszystkich domków w tym piekielnym słońcu wydusiło z niego sporo potu. I jeszcze nie pozbył się nieprzyjemnego zapachu po wizycie na arenie. Zazwyczaj mu to nie przeszkadzało. Gdy przesiadywał w swoim domku, to odczuwał gorsze aromaty. Zwykły pot to dla niego nic wielkiego. Ale w obozie coś się miało wydarzyć. Jakaś impreza. Po drodze minął kilku rozweselonych obozowiczów, którzy nawijali coś o ubraniach i domku Apolla. To mu wystarczyło. Spotkał nawet Rezusa. Wymienili nawzajem spojrzenia przepełnioną głęboką nienawiścią. Od bójki na Olimpie nie wymienili ze sobą żadnego słowa. Nawet wyzwiska. Chris oczywiście nie mógł się powstrzymać i zdjął chłopaka z bara. Tamten jakimś cudem utrzymał równowagę, ale syn Aresa i tak policzył sobie za to punkt. Gdy oddalał się od oddalającego się buntownika, zdołał usłyszeć jeszcze coś w rodzaju: " Jak by tu się wbić na tę imprezę?". Aha, czyli nasz przyjemniaczek zamierzał się pojawić na tej domniemanej zabawie. No więc po tylu oznakach Chris był pewien, że coś takiego się szykuje. Dlatego też brał prysznic. Co jak co, ale higienę od czasu do czasu potrafił zachować. Oczywiście, nie wiedział też, czy zostanie zaproszony. Ale chyba i tak by się wbił. Ktoś przecież musiał mieć oko na Rezusa, gdy inni będą się bawić. Jednak nie musiał się martwić o zaproszenie. Nie zdążył się nawet ubrać po kąpieli, a ktoś zaczął pukać do drzwi. Szybko włożył bieliznę i spodnie, a koszulkę wziął do ręki z zamiarem założenia jej po drodze. Tym razem nikt nie dobijał się do domku. Chris wyciągnął lekcję z poprzedniej sytuacji i bez żadnych protestów poszedł otworzyć drzwi. I tak musiałby to zrobić. Koszulki też nie udało mu się założyć, gdyż potrzebował obu rąk, żeby bezpiecznie przejść przez korytarz. Rodzeństwo zainstalowało nowe pułapki. Zauważył to w chwili, gdy po nadepnięciu na jedną z płytek, ze ściany obok wyskoczył oszczep. Ledwo udało mu się go wyminąć. Właśnie to zdarzenie sprawiło, że nie powziął wkładania koszulki. W tym stanie zobaczyła go Lana, w jakimś stopniu znajoma mu osoba. Zaprosiła go na imprezę oraz skomentowała jego ubiór.
- Taa, już idę. Biegnę i o mało się nie zabiję - powiedział.
Musiał skomentować to tym sposobem, żeby zachować pozory. Nie powie przecież: "Bardzo chętnie wpadnę, przynieść coś ze sobą?". To by było bardzo nie po aresowemu. Miał jeszcze sporo czasu, więc postanowił zająć się czymś pożytecznym. Otóż, zaczął się pakować na misję. Tym razem rozpakował się po powrocie z poprzedniej. A to oznaczało więcej roboty. Najpierw musiał znaleźć plecak. Leżał pod łóżkiem. Było to dziwne, gdyż był całkowicie pewien, że chował go do szafy. Dlatego też dokładnie sprawdził torbę. Znalazł mechanicznego pająka, który wwiercał ci się w mózg podczas snu. Hmm, jego rodzeństwo miało zbyt bliskie kontakty z dziećmi Hefajstosa. Będzie musiał się tym zająć, gdy wróci. Pakowanie zaczął od najpotrzebniejszych rzeczy. Przybory do higieny osobistej, ubranie na zmianę, coś do szamanka, trochę nektaru i ambrozji, klucze od mieszkania, w którym nie był od pięciu lat, komórka i chyba tyle. To były najpotrzebniejsze rzeczy, inne nie były mu potrzebne. Sprawdził jeszcze, czy dobrze przypiął łańcuchy do spodni. Dobrze, jak zawsze zresztą. Jego broń była poniekąd dziwna. Z tych samych łańcuchów potrafił wydobyć włócznię i miecze. Ale to nie wszystko. Po powrocie z ostatniej misji pożyczył je Chejronowi do zbadania. Centaur przetrzymywał je przez całe dwa dni. A to oznaczało dwa dni treningu na beznadziejnych i źle wyważonych obozowych mieczach ćwiczebnych. Makabra! I trwałoby to pewnie o wiele dłużej, gdyby nie złożył koniowatemu niezapowiedzianej wizyty. Chejron oddał mu wtedy łańcuchy i wyjawił, czego się o nich dowiedział. A były to iście ciekawe rzeczy. Otóż, bycie dzieckiem Aresa ma pewnie zalety. Masz dostęp do wszelkiego arsenału, o jakim sobie pomarzysz, o ile wiesz, jak się do niego dostać. Na poszczególnych ogniwach łańcuchów widnieją litery greckiego alfabetu. Wystarczy ułożyć je w jakieś słowo, a powstanie nowa broń. Centaur odkrył, że miecze tworzą się z wyrazu "Ares". Włócznia powstała z układu liter "Bóg wojny". Miało to też swoje złe strony, gdyż Ares, podarowując Chrisowi włócznię, zrobił coś, co chłopak mógł zrobić sam. Gdyby tylko wiedział, jak. Ale wad było niewiele, więc lepiej skupić się na pozostałych superlatywach. A mianowicie, żeby korzystać z poszczególnych broni, nie trzeba było za każdym razem zmieniać położenia ogniw. Wystarczyło to zrobić raz, a łańcuchy zapamiętywały ułożone słowo i jedynie mocna koncentracja na wybranej broni była potrzebna do jej utworzenia. Czyli potrzebował mniej więcej pięciu sekund, żeby przejść od stanu przechowalnego do mieczy, znów do przechowalnego i do włóczni. Co jak co, ale, jeśli chodzi o walkę, to koncentrację miał dobrą. Tak więc po raz kolejny od spotkania z Chejronem zaczął układać słowa na łańcuchach. Wykorzystał już wszystkie przydomki Aresa z mitologii, to samo, jeśli chodzi o Afrodytę, nazwy broni też zostały już użyte, do tego techniki walki, jednostki wojenne, brutalne słownictwo, wyzwiska itd. itd. Niektóre wyrazy powtarzał po kilka razy, gdyż był tak pewien co do ich poprawności, że nie mógł pogodzić się z faktem, że one nie pasują. I tak spędził całą godzinę. Na myśleniu i układaniu słów. Miał już się poddać, gdy spróbował czegoś jeszcze. Czegoś tak bezsensownego, że nie użył tego wyrazu ani razu. W porywie ostatniej nadziei wykorzystał własne imię. Z góry zakładał, że ta opcja nigdy nie wypali. Ares pewnie nawet nie pamiętał jego imienia, więc z jakiej paki mogłoby to wypalić. Ale tym razem spróbował. Jutro wyruszał na kolejną misję, a tonący ponoć chwyta się brzytwy. Trzeba było wykorzystać wszystko, co było pod ręką. Doszedł do takiej wprawy w układaniu ogniw, że pięcioliterowy wyraz ułożyłby w kilkanaście sekund. Ale tym razem robił to wolniej. O wiele wolniej. Tak wolno, że zajęło mu to całą minutę. Ale w końcu greckie litery ułożyły słowo "CHRIS". Aż się wzdrygnął, gdy litery się rozjarzyły, a temperatura łańcucha niebezpiecznie wzrosła w zastraszającym tempie. O mało go nie upuścił. Coś się jednak stało. Jednak nie było to niemożliwe. Jego imię najwidoczniej poskutkowało. Niewiarygodne. Gdyby nie spróbował i nie zobaczył tego na własne oczy, to by nie uwierzył. A jednak. Łańcuchy złączyły się ze sobą, tak samo, jak robiły to w przypadku tworzenia włóczni. Jednak tym razem nie traciły swojego kształtu, wręcz przeciwnie. Zaczęły się one powiększać, a raczej on, gdyż teraz to był jeden łańcuch. Wydłużał się przez jakiś czas, a ogniwa w końcu zaczęły się wyostrzać. Po chwili proces się zakończył. Teraz chłopak trzymał w rękach długi na dwa i pół metra łańcuch z niebiańskiego spiżu, którego ogniwa, ostre jak nie wiem co, pokryte były fajnymi szlaczkami. Awsome! Chciał wypróbować nową broń, toteż chwycił jeden koniec łańcucha w rękę i próbował się zamachnąć. Nie był to dobry pomysł. Owszem, ostre ogniwa wbijały mu się w dłoń, ale nie to było najgorsze. Ten łańcuch jakby żył. Dziwnie to brzmi, ale tak było. Żył, gdyż zaczął się owijać wokół ręki chłopaka. I na dodatek robił to mocno. Aż krew się polała. Po raz kolejny tego dnia uwalił się farbą, świetnie. Szybko pozbył się metalu z przedramienia i wytarł je chusteczką. Dla pewności spróbował jeszcze raz. Tak jak przewidywał, łańcuch znów okręcił się wokół jego ręki. No nie, tak nie może być. Przecież w ten sposób nie da się walczyć. Nie chodzi o ból, ale utrata krwi może go wiele kosztować. Nie byłoby przyjemne zemdlenie w samym środku walki. Wobec tego musiał przedsięwziąć jakieś środki zaradcze. Przeanalizował wadę owej broni i po jakimś czasie znalazł sposób, żeby ją usunąć. Przetrząsnął swoje rzeczy, jednak nie znalazł nic, co mogłoby mu pomóc w osiągnięciu zamierzonego celu. Chyba trzeba będzie udać się do obozowej zbrojowni. Mimo iż był synem Aresa, rzadko to robił. Broń miał swoją i nią trenował, większość przyrządów była już przygotowana, więc nie było takiej potrzeby. Te jedyne sytuacje, gdy chodziło do zbrojowni były wtedy, gdy razem z braćmi konstruowali jakąś nową maszynę treningową. Często we współpracy z dziećmi Hefajstosa. To znaczy, że oni wszystko konstruowali i budowali, a ci od Aresa przedstawiali pomysł i krytykowali trzy czwarte pracy swoich kolegów. Ale mimo tych rzadkich wizyt, zdołał zapamiętać większość mieszczących się tam przedmiotów. Wiedział więc, gdzie ma szukać. Od razu przeszedł do miejsca, gdzie trzymano różnego rodzaju zbroje. Poszukiwał czegoś w rodzaju metalowego rękawa. Dzięki temu łańcuch owinie się wokół tej zbroi, a jego ramię pozostanie nienaruszone. Spróbował z pierwszym lepszym naprzedramiennikiem. Wsunął w niego rękę i zapiął klamry. Próba numer jeden. Rozwinął łańcuch i spróbował się zamachnąć. Niech to szlag. Kto wykonał taką badziewną zbroję? Nie dość, że łańcuch z łatwością przebił metal, to jeszcze ten się wgiął dodatkowo raniąc rękę Chrisa. Chłopak zdjął felerną osłonę i przyjrzał się ranie. No teraz to pięknie wyglądało. Poszarpane ciało, krew szybko wypływała. Tak, tak, dzięki Aresie, twoja pomoc jest nieskończona. Heh! Jeszcze kilka minut temu narzekał, że bez porządnego uzbrojenia będzie trudno na misji. A teraz stał z poszarpaną ręką. Cóż za ironia. W jako takiej walce nie sprawi mu to większego problemu. Lewą ręką posługuje się równie dobrze co prawą, ale w takim przypadku będzie mógł używać tylko jednego miecza. Włócznia jest za ciężka, dwa miecze nie wypalą, wiadomo dlaczego, a do łańcucha też przydałyby się dwie ręce. Na przykład wtedy, gdyby przyszło coś przyciągnąć, coś uporczywego i bardzo ciężkiego. Ech, chyba będzie musiał się udać do Chejrona. Znowu. Ileż razy ten centaur musiał go leczyć? Ostatnio coraz rzadziej, ale gdy jeszcze był żółtodziobem, co trwało dość krótko, często składał mu wizyty. A to połamane kości, a to rozchlastane ramiona. I różne takie ły. Może i z taką raną nie musiałby się do niego zwracać, ale jutro wyruszał na misję. Potrzebna mu była ta ręka (bez skojarzeń, Lan). Ale to może później załatwić. Teraz owinął rękę jakąś czystą szmatką i sprawdził inne zbrojeniówki. Jednak nie sprawdzał ich na sobie. Owijał wokół nich łańcuch i zaciskał. Często wspomagał się nogą, gdyż ręka coraz bardziej mu dokuczała. Nie znalazł odpowiedniego osprzętu. Dziesięć naprzedramienników się rozkruszyło, dwa inne wgięły się tak mocno, że z pewnością poczyniłiby spore szkody w ciele Chrisa. Dobra, jak na obóz letni, zbrojownia była czymś ekstra, ale jej zawartość dla syna Aresa przedstawiała się w bardzo złym świetle. Może przy okazji pogada z Chejronem o sprowadzeniu jakiegoś nowego sprzętu. Przydałby się. Ale taki rzeczywiście porządny. Chris chętnie wybrałby się do kuźni cyklopów, żeby dokonać selekcji odpowiedniego uzbrojenia. Chociaż, po chwili zastanowienia ten pomysł nie wydawał się za ciekawy. Mogłoby się to przecież skończyć wojną z cyklopami. Trzeba będzie jeszcze nad tym pomyśleć. Gdy miał już dość bezsensownego sprawdzania obozowego rynsztunku, ruszył do Chejrona. Kolejny raz tego samego dnia. Irytujące, ale cóż poradzić. Dość delikatnie zapukał do drzwi, co znaczy, że ich nie wyważył. Nie czekając na odpowiedź, wszedł do gabinetu Chejrona. Centaur jakby na niego czekał. Pewnie jak zwykle wie więcej, niż ktokolwiek by się spodziewał.
- A więc odkryłeś nowe zastosowanie swojej broni? Muszę ci tego pogratulować. I musiałeś być na tyle nieostrożny, że zrobiłeś sobie krzywdę i teraz przychodzisz do mnie z prośbą o pomoc? Ech, Chris, kiedy ty się wreszcie nauczysz sumienności? To, że jesteś synem Aresa nie znaczy, że możesz bawić się bronią i nie dbać o swoje ciało. Ogarnij się, człowieku. - powiedział na wstępie Chejron.
- Tak, tak. To co? Naprawisz mi rękę? - zapytał Chris.
- Owszem, zrobię to. Ale tylko dlatego, że od tego mogą zależeć losy waszej kolejnej misji. Być może najważniejszej.
- Gdyby nie misja, to by mnie tu nie było.
- Taa, nie rzucaj się tak. - skwitował tę wypowiedź Chejron i sięgnął po jakiś mały dzwoneczek, leżący na jego biurku. Potrząsnął nim kilkakrotnie i po chwili w gabinecie pojawił się obozowy medyk. Syn Apolla, dość stary jak na herosa i na tyle silny, że bez trudu poradzi sobie z raną Chrisa. Mężczyzna przyjrzał się ręce chłopaka. Zagwizdał przy tym i zaraz zajął się leczeniem. Proces trwał dość krótko. Syn Aresa tylko przez chwilę czuł dziwaczne mrowienie. Zdziwił się jednak, gdy starszy heros przerwał, a jego rana nadal wyglądała nieprzyjemnie.
- Roger w jakimś stopniu połatał twoją rękę i zlikwidował ból, ale reszta musi zagoić się we własnym tempie. Inaczej mógłbyś stracić nad nią częściowe panowanie lub nawet mógłby ją dotknąć paraliż. - wyjaśnił Chejron. - Teraz moja kolej.
Po tych słowach sięgnął do swojej apteczki i wyciągnął stamtąd jakieś śmieszne liście i bandaże. Zrobił o wiele bardziej elegancki opatrunek niż ten, wykonany przez Chrisa. I rzeczywiście chłopak nie odczuwał już bólu. Machnął kilka razy ręką, żeby sprawdzić, czy zda się w walce, a później podziękował Chejronowi i wyszedł z gabinetu. Zerknął na zegarek. Miał jeszcze dwie godziny czasu. Za tyle zacznie się impreza w domku Apolla. Co on będzie robił przez ten czas. Najpierw postanowił udać się do domku Hefajstosa. I właśnie to teraz uczynił. Otworzył mu taki jeden chłopak. Szczęśliwie się złożyło, że akurat on często współpracował z dziećmi Aresa i dobrze znał Chrisa. Syn Aresa wyjaśnił tamtemu, o co mu chodzi. A mianowicie chciał, żeby dziecko boga kowali wykuło dla niego lekką, a zarazem niezwykle wytrzymałą zbroję na przedramię. Zademonstrował też chłopakowi efekty swojej zabawy z łańcuchem. Syn Hefajstosa również podzielił zdanie Chrisa, że obozowy rynsztunek domaga się selekcji. Po kilku kolejnych zdaniach wymienionych z Chrisem zgodził się na wykonanie zamówienia. Jednak syn Aresa mógł odebrać towar dopiero jutro, gdyż syn Hefajstosa również wybierał się na imprezę i chciałby się trochę przygotować. No fakt. Trudno jest zmyć z siebie kilka litrów smaru. I tak dobrze, że skończy na jutro. Przecież to będzie oznaczać, że będzie musiał pracować w nocy. A to znaczy, że Chris będzie mu winny przysługę. A to cwana bestia. Ale cóż poradzić? Sprawa była poważna, nie mógł tego zostawić na później. Cała ta rozmowa zajęła mu piętnaście minut. Czyli miał jeszcze bardzo dużo czasu. Co by tu jeszcze porobić? Było lato, więc słońce świeciło jeszcze dość jasno. Gdyby nie był synem Aresa, to poszedłby z kimś porozmawiać. W sumie i tak mógłby to zrobić, ale nie miał ku temu większej ochoty. Może innym razem. Trening też nie był dobrym pomysłem. Mimo całkiem dobrego leczenia, obawiał się jeszcze o swoją rękę i nie chciał jej dzisiaj nadwyrężać. Wobec tego zaczął się samotnie przechadzać po obozie. Przez cały czas trzymał się z dala od areny, żeby go nie kusiło. Okrążył tak cały obóz. W niektórych miejscach zatrzymał się na dłużej, w innych na krócej. Ale i tak zajęło mu to sporo czasu. Wobec tego postanowił, że pójdzie w końcu na tę imprezę. Właśnie dochodziła dwudziesta pierwsza. Zanim dojdzie do domku Apolla, powinno się już zacząć. I tak się stało. Muzykę usłyszał, gdy był jakieś pięćdziesiąt metrów od celu. Minęło go jeszcze kilka rozentuzjazmowanych dzieciaków, pędzących na imprezę z prędkością dźwięku. Trochę to Chrisa irytowało, gdyż jeden z tych dzieciaków o mało go nie potrącił. Miał już złapać go za kołnierz i spuścić manto, ale się powstrzymał. Ten jeden raz zrobi wyjątek i nie będzie nikogo bił. Cóż, to nie jego wina, że był bardziej impulsywny od reszty herosów. Był dzieckiem Aresa, lubił wszczynać bójki. Co miał na to poradzić? Nie tak łatwo jest zmienić naturę człowieka. Ale może jednak warto by było spróbować? Po ostatniej akcji na Olimpie porządnie zaszedł Zeusowi za skórę. Aż dziw, że jeszcze piorunem nie dostał. Hmm, a teraz wyrusza na misję do kompleksu Gromowładnego, gdzie ten może zrobić niemal wszystko i na ma swoje zawołanie hordy potworów. Ekstra! Gdyby Chris nie był synem Aresa, ale na przykład Demeter, to już dawno zrezygnowałby z tej misji. Chociaż, gdyby był dzieckiem Demeter, to wątpiłby, czy w ogóle Chejron wybrałby go na misję. Dzieci bogini urodzaju zazwyczaj się nie przydają. Chłopak wiedział to z doświadczenia. Ale jednak nie był jej synem i postanowił wziąć udział w tym zadaniu. Nawet, jeśli mogłoby go to wiele kosztować. Po chwili jednak dotarł do domku i musiał zaprzestać rozmyśleń. W przejściu udało mu się jeszcze "niechcący" popchnąć jakiegoś obozowicza i tak właśnie wszedł na imprezę. Zabawa trwała w najlepsze, czemu trudno było się dziwić. Imprezki w domku Apolla zazwyczaj są dobre. O ile nie zepsuje ich żadne dziecko Aresa. Chris rozejrzał się po pomieszczeniu. Zauważył, że nawet jego rodzeństwo się zjawiło. Co trochę mu nie podpasowało, gdyż jego braci i siostry zajęli wszystkie wygodne miejsca na ścianie, które nadawały się do podpierania. W takim wypadku musiał znaleźć sobie jakieś krzesło i zaszyć się w cieniu, co wydawało się trudne, gdyż kolorowe światełka błyskały po całym domku. Irytujące doprawdy. Jak tu pozostać niezauważonym? Gdyby posiadł umiejętności dziecka Artemidy w skradaniu się, to może coś by zdziałał, ale nie posiadł ich jeszcze. Cóż, przynajmniej ubrał się na czarno, trochę to pomagało w zlewaniu się z otoczeniem. Jakby co, to mógłby robić za cień. Gdy znalazł sobie jakieś wygodne miejsce gdzieś na uboczu, zaczął się wsłuchiwać w muzykę. Co chwila leciały jakieś badziewne piosenki. Pop? Kto puszcza pop? Mogliby puścić jakieś porządne metalowe brzmienia, a nie taki badziew. Ech, chyba będzie musiał porozmawiać z chłopakami od Apolla. A rozmowa z synem Aresa zazwyczaj nie bywa przyjemna. Ale zaraz, Chris przecież nie przyszedł tutaj, żeby słuchać muzyki. Miał wyczaić Rezusa. Chłopak pewnie gdzieś się tu czai. Może jeszcze nie jest wewnątrz, ale na pewno znajduje się w promieniu pięciu metrów od domku. Jednak impreza trwała dalej, a syn Rei nadal się nie pokazywał. Może wyjątkowo dzieciaki Apolla wykazały się jako taką pomysłowością i wystawiły jakieś straże na zewnątrz? Liczyli się pewnie z tym, że Rezus jako dość potężny heros mógłby wtargnąć na imprezę i najzwyczajniej w świecie ją zepsuć. Może nawet skończyłoby się to dla kogoś pobytem w szpitalu. Ale zaraz. To mógłby być podstęp. Wszyscy poszli na imprezę, a reszta obozu została niepilnowana. Rezus mógłby spróbować jakiegoś sabotażu. Ech, niech Chejron się tym zajmuje. On tu jest przecież szefem. Albo niech poprosi Dionizosa o pomoc. Chris nie będzie brał na siebie odpowiedzialności. No dobra, sprowadził tu razem z drużyną Rezusa, ale to przecież Chejron go po niego wysłał. Niech teraz centaur sam się martwi o obóz. Syn Aresa może stłuc kilka czerepów, ale nie będzie niczyim ochroniarzem czy szeryfem jakimś. Posiedział na imprezie jeszcze jakiś czas, ale w końcu postanowił wrócić do domku. I tak nic tu nie robił, więc takie siedzenie nie miało sensu. Spojrzał jeszcze na zegarek. Dopiero pierwsza minęła. Mimo że ten dzień był długi i męczący, nie czuł znużenia. Pewnie nie będzie mógł zasnąć. Ech, pora się zbierać. Miał jeszcze odnaleźć innych herosów ruszających na misję i powiedzieć im, żeby nie siedzieli do późna, ale po co? Oni się będą martwić, jeśli pójdą niewyspani na misję i zostaną zjedzeni przez potwory po godzinie. Tak więc wyszedł bez słowa z domku Apolla. Od razu skierował się do swojego mieszkania. Nie krążył bezsensownie. Chciał się szybko znaleźć w swoim łóżku i przemyśleć jeszcze kilka rzeczy. Był chyba pierwszym dzieckiem Aresa, które wróciło z imprezy. Oczywiście nie był w domku sam. Kilkoro jego rodzeństwa nie zaszczyciło domku Apolla swoją obecnością. Wszyscy sobie smacznie spali. Chris też szybko się przebrał i położył na łóżku. Leżał na plecach z otwartymi oczami wpatrzonymi w sufit. Co go spotka na tej misji? Pewnie będzie nudno. Ostatnim razem w kompleksie spotkali niewiele potworów. Jedyną walką,, jaką stoczyli, była akcja ratunkowa "Pomóż Rezusowi". Te bezsensowne przepychanki na dyskotece nie zaliczają się do prawdziwej walki. A co to za misja, na której nie trzeba walczyć? Żadna. Trzeba będzie to szybko załatwić. Znajdą książkę, pobuszują w innych kompleksach, może trochę się pobawią i z powrotem do obozu. Po co wysyłać na tę misję aż 13 osób? Zaraz, przecież będą mogli się rozdzielić i przeszukać kilka kompleksów na raz. Chociaż to mogłoby być zbyt niebezpieczne. Perc pewnie wykitowałby, gdyby zobaczył kompleks survivalowy. Ktoś musiałby go podtrzymać. Trzeba będzie pilnować tego chłopaka. No i nie wiadomo, co z innymi nowymi. Trzeba będzie na nich uważać. Chris poznał się już na większości swoich starych towarzyszy. Znał mniej więcej ich wady i zalety. Z akcentem na "wady". Ale ci nowi stanowili jako taką niespodziankę. Było ich troje. Syn Hadesa, syn Morfeusza i córka Artemidy. Trudno będzie takim zaufać. Szczególnie chłopakom. Chris był ciekaw, czy tatuś powiadomił Setha o swoich zatargach z synem Aresa. Jeśli tak, to relacje między tymi dwoma chłopakami raczej nie będą się pomyślnie układały. Olgierd też przedstawiał sobą ciekawą postać. Ostatnim razem Morfeusz stanął po złej stronie. Czyżby dzieciak mógł pójść w ślady ojca? Chyba najmniejsze zastrzeżenia budziła w nim Grima. Artemidzie jeszcze nie podpadł, więc nie miał się czym martwić. Na dodatek owa bogini zazwyczaj była sprawiedliwa wobec herosów. Zazwyczaj. Ciekawe, jak dziewczyna poradzi sobie w towarzystwie czterech chłopaków. Chociaż, no dobra. Trzech chłopaków. Perca nie trzeba się obawiać. Ale Chris, Seth i Olgierd powinni uważać na jej strzały. Cóż, dziewczyna nie była jeszcze Łowczynią, ale mogła mieć z nimi jakieś kontakty. Ech, ci nowi to same problemy. Z tą myślą zapadł w sen.

***

Śniło mu się, stoi nad przepaścią. Dobrze znał tę przepaść. Wydawać by się mogło, że zbyt dobrze. To właśnie tam dwa razy omal nie zginął. Obie krawędzie otchłani jeszcze nie tak dawno łączył most, który został zniszczony przez Celnika w napadzie złości. A teraz Chris stał tu i rozglądał się niespokojnie. Nie wiedział, o co w tym chodzi. Dość rzadko miewał sny, a gdy jakiś mu się przyśnił, to i tak zapominał go tego samego dnia. Ale teraz było inaczej. Wszystko wydawało się bardziej rzeczywiste. Wiedział, że ten sen zapamięta po przebudzeniu. Może nawet pozostanie w jego głowie na jeszcze dłuższy czas. W tym samym czasie dobiegł go jakiś odgłos. Trzepot skrzydeł. Odwrócił się stronę, z której dochodził ów dźwięk. Jednak niczego tam nie dostrzegł. Zmrużył więc oczy i przyjrzał się jeszcze raz. Po chwili dostrzegł ruch. Tak, coś tam było. Jeszcze raz wsłuchał się w odgłosy i starał się za nimi podążać. Jakiś czas później trzepot stawał się coraz głośniejszy. Owo coś się zbliżało. Po chwili Chris mógł rozpoznać ten kształt. To była jaskółka. Dosyć niewielka, więc jakim cudem tak wyraźnie słyszał trzepot skrzydeł? Wcześniej obstawiał, że to mógł być jakiś orzeł albo jastrząb, a tu taka niespodzianka. W pewnym momencie ptak zbliżył się do Chrisa na wyciągnięcie ręki. Chłopak właśnie zaczynał ją podnosić z zamiarem pochwycenia jaskółki, gdy ta została przebita strzałą. Martwe ciałko poleciało w dół, lecz syn Aresa zdążył się jeszcze przyjrzeć grotowi pocisku. Nie zdziwił się nawet, gdy rozpoznał w nim piorun. Rozejrzał się po jaskini w celu odnalezienia strzelca, jednak otaczała go ciemność. Za nim nic nie było. Widział tylko przepaść. Następnie powziął szaloną myśl. Przecież to był tylko sen, nic nie mogło mu się stać. Wystawił połowę prawej stopy nad przepaść. Potem dołączył drugą stopę. Uśmiechnął się jeszcze i skoczył w dół. Nie spadał długo, lecz jego lot był dziwny. W jego umyśle pojawiały się strzępy jakichś obrazów. Co chwila pojawiały się potwory. Raz dostrzegł Rezusa siedzącego na złotym tronie i cieszącego michę. Zobaczył Aresa ostrzącego miecz. A na koniec ukazał mu się widok jego towarzyszy klęczących przed swoimi boskimi rodzicami. Później rąbnął porządnie o dno przepaści. W tym samym czasie się obudził. Otworzył gwałtownie oczy. Z początku nie wiedział, gdzie jest. Może to jednak nie był sen i właśnie trafił do Hadesu? Odrzucił jednak tę myśl, gdy dojrzał elementy wystroju domku Aresa. Spojrzał na swój zegarek, jednak było zbyt ciemno, żeby odczytać godzinę. Podświetlił więc tarczę i odczytał jeszcze raz. Dochodziła piąta. Dziwne. Sen trwał prawie tyle samo czasu, ile minęło w rzeczywistym świecie. Zdołał przecież usnąć niedługo po czwartej. Ech, chyba miał o jeden kontakt za dużo z synem Morfeusza. Otarł pot z czoła i znów położył się na łóżko. Tym razem szybko udało mi się zasnąć.

***

Obudził się równie gwałtownie, jak w nocy. Spojrzał na zegarek i aż przetarł oczy ze zdumienia. Że co? Była już ósma trzydzieści? Niemożliwe. Przecież nastawiał sobie budzik na siódmą. Nie mógł go nie usłyszeć. Dźwięk tego zegarka budził go od kilku lat i ani razu nie zdarzyło mu się zaspać. Przyjrzał się jeszcze raz jego tarczy. Wszystko było w porządku, budzik był ustawiony na siódmą. Co się mogło stać? Sprawdził jeszcze obudowę urządzenia. Widniały na niej odciski palców i była lekko poluzowana. Ech, zanim trafi go szlag, postanowił sprawdzić, co jego rodzeństwo wykombinowała. Otworzył zegar i przyjrzał się jego wnętrzu. Większość trybików była na miejscu. Oprócz głośnika. Nie dziwne, że budzik nie zadzwonił. Skoro nie posiadał źródła dźwięku. Przy krawędzi urządzenia zobaczył jeszcze wystający kartonik. Wyjął go i rozłożył. Widniał na nim napis: ŻEBY GRUPOWY MÓGŁ SIĘ WYSPAĆ. Przezabawne normalnie. Boki zrywać. Ciekawe, czyj to był pomysł. Jak tylko wróci z misji, to się tego dowie. A zemsta będzie słodka, jak to mówią, Jednak nie było czasu na zbędne rozmyślania. Szybko się umył, zjadł śniadanie, ubrał się w najczystsze ubrania, jakie posiadał i wyszedł z domku. Odetchnął głęboko świeżym powietrzem i ruszył do domku Hefajstosa. Walnął kilkakrotnie w drzwi, aż w końcu ktoś się w nich pojawił. Chris wysyczał, że chce się widzieć z Jasonem, który po jakimś czasie sam pojawił się na progu. Chyba domyślił się, że syn Aresa może złożyć mu wizytę i, że tylko on tak zapuka. W rękach trzymał już zamówiony przez Chrisa pakunek. Chłopak wziął go do ręki i rozpakował. Naprzedramiennik pasował idealnie, w końcu można się było tego spodziewać po dziecku Hefajstosa. Jak trzeba coś wykuć, to wykuje to dobrze. Z pewnością też był mocny. A Chrisa upewniły w tym słowa Jasona.
- Z najlepszego spiżu. Trudno go zdobyć na Olimpie, nie mówiąc już o obozie. Ale ja mam pewne dojścia. Tylko nie mów o tym nikomu.
- Jasne. - skwitował krótko syn Aresa. - Dzięki, Jason.
- Spoko. To była prosta robota. Następnym razem załatw mi coś trudniejszego. Aha, Sam trochę się z tym bawił. Przylakierował co nieco. Sam spójrz. - powiedział syn Hefajstosa i powrócił do swojego domku.
Chris też poszedł w swoją stronę i uważniej przyjrzał się "rękawowi". Zauważył wcześniej, że był niemal całkiem czarny, ale były też na nim namalowane jakieś wzorki. A raczej nie wzorki, tylko graffiti. Na zewnętrznej stronie widniał rysunek Aresa zabijającego jakiegoś smoczego potwora. Ów obrazek był trochę dziwny, gdyż bóg wojny miał twarz łudząco podobną do Chrisa. Z drugiej strony był namalowany Hefajstos pochylający się nad kowadłem i dzierżący w ręce całkiem spory młoteczek. Bóg kowali miał natomiast rysy Jasona. Przez chwilę chłopak się zastanawiał, czy to aby nie była przesada. Owszem, domki Aresa i Hefajstosa łączył obecnie sojusz, ale czy aż do tego stopnia? Cóż, chyba mogło tak pozostać. Ale teraz nie był czas na rozkminianie sojuszów. Chris wrócił do swojego domku po plecak. Schował do niego swój nowy rękaw i poprosił jedną ze swoich sióstr, (tą, która akurat zgadzała się z jego przywództwem), żeby poprawiła mu opatrunek na ręce. Dzieci Aresa często doznawały różnych ran, więc potrafiły sobie poradzić z zawiązaniem bandaża. Tak więc nowy opatrunek niewiele się różnił od tego założonego przez Chejrona. Podziękował jej skinieniem głowy, pożegnał się ze swoim rodzeństwem, które całkiem porządnie go zignorowało, i wyszedł przed domek. Jednak tam na niego ktoś czekał. Diana, córka Ateny. Ciekawe, skąd wiedziała, kiedy Chris wyjdzie z domu. Może go śledziła? Nie, mało prawdopodobne. Pewnie Blanca jej wygadała, że jedzie na misję i, że o 12 mają się spotkać pod Wielkim Domem. Teraz była 10, ale syn Aresa postanowił wyjść wcześniej. I chyba trochę liczył na to, że Diana się zjawi. W ostatnim miesiącu spędził z nią trochę czasu. Może trochę więcej niż powinien. Raz nawet odpuścił sobie trening, żeby się z nią spotkać. Oczywiście nie byli parą. Ale dobrze się dogadywali. Często rozmawiali o strategiach wojennych. Oboje mieli na ten temat wiele do powiedzenia. Ale bywało też, że schodzili na inne tematy. Niektóre banalne, jak muzyka czy filmy. No dobra, był synem Aresa, ale to nie znaczy, że nie interesowały go dziewczyny. Dziwnym było jeszcze to, że to Diana wykazywała większą inicjatywę. Chris zazwyczaj sądził, że chłopaki muszą się bardziej starać, ale córka Ateny była spoko pod tym względem. Była tak spoko, że syn Aresa czasami myślał, że ona specjalnie została wysłana na przeszpiegi. Żeby poznać taktykę domku Aresa na bitwę o sztandar. Odrzucił jednak tę hipotezę, gdyż strasznie rzadko o tym rozmawiali. Tak właściwie, to Chris się zastanawiał, czy Diana w ogóle weźmie udział w bitwie o sztandar. To była zagwozdka. Po chwili zauważył, że dziewczyna dziwnie się na niego patrzy.
- Zapytałam się, co u ciebie. Chris, słuchasz mnie w ogóle? - powiedziała.
Aaa, o to chodziło. No fakt. Chłopak trochę się zamyślił i wyłączył na chwilę słuch. Postanowił więc szybko się poprawić.
- Tak, tak. Słucham. Tylko trochę się zamyśliłem. U mnie spoko. A u ciebie? - rzekł.
- Też spoko. To przez tę misję, prawda? To znaczy, dlatego jesteś zamyślony.
Te słowa powiedziała jakby z wyrzutem. I chyba miała do tego prawo. Była tylko pół roku młodsza od Chrisa i nie była na żadnej misji. A on wybierał się na trzecią. Syn Aresa często wrzucał co do tego jakieś aluzje podczas rozmów z Chejronem. Że niby obóz powinien częściej wysyłać obozowiczów na misję. Że domek Ateny ma wielu porządnych herosów i takie inne podobne. Jednak niczego nie wskórał. A na dodatek Diana to wykryła i robiła mu z tego powodu wyrzuty. No tak. Dzieci Ateny mają swój honor. Wolą wszystko zrobić same.
- Taa, chyba masz rację. To przez tę misję. - skłamał.
W ogóle się nią nie przejmował. Przecież w nocy doszedł do wniosku, że będzie to łatwe zadanie i nie ma się czego obawiać. Ale przecież nie przyzna się, że myślał o dziewczynie. Bez przesady. Szli tak powoli w stronę Wielkiego Domu i rozmawiali na różne tematy. Chris często opowiadał Dianie o swoich misjach, a tego dnia zrobił to ponownie. Córka Ateny lubiła wysłuchiwać tych opowieści i często wyśmiewała Chrisa, gdy ten przyznawał się do swoich błędów. Oczywiście wyśmiewała się przyjaźnie. Chłopakowi czas szybko zleciał na tej rozmowie i ani się obejrzał, a była już dwunasta. Pożegnał się z Dianą i obiecał jej, że zairyfonuje do niej. Nie dotarł do Wielkiego Domu jako pierwszy. Ale też nie jako ostatni. Herosi musieli jeszcze zaczekać kilka minut na pozostałych. Gdy wybiła dwunasta, z domu wyszedł Chejron w swojej końskiej postaci. Lecz ktoś jeszcze mu towarzyszył. Chris rozpoznał tego "ktosia" po kaduceuszu trzymanym w lewej ręce. Hermes, posłaniec bogów.
- Mówiłem ci, Chris, że sprowadzę jakiś transport. Hermes powiedzie was prosto do kompleksów Pana Zeusa. - wyjaśnił Chejron. - Herosi, wiecie, co macie robić. Chris pewnie już wam opowiedział o szczegółach waszej misji... - przerwał, gdyż dotarły do niego przeczące pomruki. - No tak. Nie opowiedział wam. Mogłem się tego spodziewać. Tak więc należy zacząć od tego, że... - i tak opowiedział wszystkim zebranym o szczegółach misji.
Rzucił też kilka rad, które podobno mogły się kiedyś przydać. Taa, rok temu też podzielił się swoją mądrością. Trzy czwarte drużyny nie przeżyło. Świetnie, nie? Później głos zabrał Hermes. Wyjaśnił wszystkim, jak się przemieszczą. Brzmiało to prosto. Wystarczyło złapać się kaduceusza i nie puszczać go, choćby rzucało tobą na wszystkie strony. Tak więc zrobili. Chris chwycił patyk tuż nad ręką córki Artemidy. Spojrzał na nią i wyszczerzył zęby.
- Powodzenia na misji, Gadzi Języku. - powiedział szyderczo i zaczął tracić cielesność.
Dosłownie. Zaczął cały migotać. Podobnie jak inni. Hermes również. Tak właśnie mieli się przemieść. Na chwilę przestał myśleć, gdyż "teleportacja" się rozpoczęła. Dwie sekundy później stał na podłodze w dobrze sobie znanej Bibliotece. Bóg złodziei pożegnał się z herosami, ale zanim zniknął, powiedział jeszcze:
- Zeus zmienił trochę swój system zabezpieczeń. Zagadki poszły w niebyt, ale przyszykował coś nowego. Sam nie wiem co. Wiem tyle, że ostatnio wysyłał kilka zamówień do Hefajstosa. Uważajcie na pułapki.
I zniknął. Dopiero wtedy Chris mógł się dokładniej rozejrzeć po bibliotece. Niewiele się zmieniło w jej wystroju. Ze stołu zniknęły książki, które wcześniej pozostawił po sobie Rezus i to chyba była jedyna widoczna zmiana. Ale nie przyszli tu po to, żeby zwiedzać. Mieli znaleźć ten piekielny słownik. Najlepiej byłoby się rozdzielić. I odpowiednio zmotywować pozostałych do poszukiwań.
- Kto znajdzie słownik, temu stawiam frytki! - powiedział i wszyscy zajęli się poszukiwaniami.
Taa. Niech sobie myślą, że on komuś rzeczywiście zafunduje frytki. Zanim wyjdą na powierzchnię, to każdy zapomni o tej obietnicy. Z tą myślą poszedł szukać słownika.



Jesteśmy na misji. Szybko, nie? Będę się streszczał, bo już mam dość tego posta. Trzeba znaleźć słownik. Standardowo 5 albo 6 osoba go znajduje. Najlepiej, żeby był porządnie ukryty. No to do roboty. M.


Ostatnio zmieniony przez Mroczny dnia Pon 20:40, 24 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Nereida
Serce Oceanu
Serce Oceanu



Dołączył: 24 Sie 2010
Posty: 501
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ocean
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pon 20:43, 24 Sty 2011    Temat postu:

Po powrocie z misji było po prostu genialnie. Ciągle nikt jej nie pamiętał, a ona siedziała całymi
dniami w swoim domku zupełnie sama.
Za oknem wschodziło słońce, a blask złotych promieni odbijał się w lustrze wody. Na trawie gościła jeszcze rosa, a kilka dzieciaków z domku. Demeter przebrało się za hipisów i kombinowało coś przy czerwonych różach. Herejza pokiwała głową w zamyśleniu. No... ambitni są. Córka Posejdona wychyliła się przez okno, odgarniając turkusowo-srebrne zasłony i pomachała im szczerząc zęby. Dzieciaki popatrzyły się na nią jak na wariatkę, po czym weszły do domku. No ładnie. Kilka dni w obozie, a ja już straszę dzieci... Otworzyła swoją szafę i wyjęła z niej białe rurki i t-shirt z biało-czarną krową, pod którą widniał napis "Muuu-muuu...". Rozmyśliła się i nałożyła mini spódniczkę, przewiewną białą koszulkę i buty na koturnie. Dobra, może być.... Pomyślała, po czym wyszła na zewnątrz. Poczuła lekki wietrzyk na swojej twarzy. Czyżby to sprawka Perc'a? Heri obeszła swój domek rozglądając się za chłopakiem.
- No masz szczęście Percie. Wiesz, nałożyłam dzisiaj mini, a wiatr... - powiedziała stojąc ze skrzyżowanymi rękoma jakby syn Zeusa był tuż przed nią. Ygh, nie ważne/
Zapukała do drzwi domku Ateny, lecz niestety nie otrzymała odpowiedzi. Gdzie oni wszyscy są? Dobra idę poćwiczyć. Córka Posejdona weszła na arenę. Nie różniła się niczym kiedy ostatnio ją widziała.
Była dosyć spora, na środku stało kilka manekinów do ćwiczeń. Stale pachniało tam sianem. Przypomniała sobie chwile gdy była mała. Kilka dzieciaków pokazywało jej jak posługiwać się mieczem, lecz ona zawsze powtarzała, że woli walczyć szpadą. W końcu ulegli jej prośbom i ze zwykłego, naostrzonego patyka wykonali podróbkę szpady. W niedługim czasie odkryli, że gdy wypowie się odpowiednie słowa naszyjnik Herejzy zmienia się w broń (szpadę). Pierwsze próby posługiwania się nią były marne. Lecz z czasem było coraz lepiej.
Weszła na podest i przejechała dłonią po krawędzi poręczy gdy nagle usłyszała:
- Bu! Dziecina się przestraszyła?
Herejza podskoczyła z zaskoczenia.
- Nie... - skłamała szukając odpowiednich słów. - Ja tylko... - nie dążyła dokończyć ponieważ dzieciak jej przerwał.
- "Tylko" jesteś głupiutką blondyneczką? - zaśmiał się.
Chłopak miał około 16 lat. Nie wyglądał na bystrego, co oznaczało tylko jedno: był synem Aresa.
Miał czarne włosy i mgliste oczy. Dziwne połączenie. Był wyższy od Herejzy o jakieś 10 centymetrów.
- Jak mnie nazwałeś? Taki sprytny? To walcz.
Dziewczyna poczuła jak złość z każdą sekundą rośnie, a siła przybywa coraz szybciej. Nabrała powietrza w płuca, chwyciła swój naszyjnik, który był lodowaty, po czym niespodziewanie krzyknęła:
- Luterium!
Biżuteria zmieniła się w szpadę. Rękojeść była złota. Ostrze świeciło w blasku słońca.
Po chwili w ręku chłopaka nagle pojawił się miecz. Wyglądał na dość solidny. Aj, Heri, Heri. Po co Ci to było? Ruszyła na przeciwnika. Chciała ciąć bronią w jego pierś, lecz on odparł jej atak. Zrobiła krok do przodu z szpadą w górze, a chłopak w tym czasie zniżył się i nietrafnie ciął w nogi. Herejza podskoczyła, tak na wszelki wypadek. Sama wykonała obrót i już miała zadać cios gdy usłyszała czyiś głos.
- Co się tu dzieje? Proszę natychmiast przestać.
Córka Posejdona odwróciła głowę i ujrzała swego włochatego przyjaciela - Chejrona. Nie wyglądał na zadowolonego. Maił złożone ręce na piersi i widocznie czekał na odpowiedź.
- My tylko... yy - zająknęła się. - Ćwiczymy! - krzyknęła.
- Yyy... tak, tak. My ćwiczymy. Nigdy nie wiadomo co Cię za rogiem może spotkać. Zawsze warto być gotowym do...
- ... Nagłej buki. Znaczy walki. - dodała. Chciała aby zabrzmiało to jak najbardziej przekonująco. Centaur tylko zmarszczył brwi, po czym powiedziała:
- Nie ważne. Herejzo, musimy porozmawiać.
- Porozmawiać? O czym?
- Wszystko Ci wyjaśnię w gabinecie.
Gabinecie? Dziewczyna jeszcze raz spojrzała na syna Aresa, po czym poszła za Chejronem. Czego on ode mnie chce? Czy coś zrobiłam? Nie licząc ucieczki z obozu, ale to drobnostka. Chyba... Córka Posejdona weszła po schodkach do małego domku. Hm... a jednak coś się zmieniło. W środku było dosyć przytulnie. Mała wersalka. Biurko z wieloma papierami i komputerem, który miał co najmniej 7 lat. Było sporo regałów z księgami. Na ścianach wisiało kilka przysłów w języku greckim, a po środku stał kominek.
- No, no. Nieźle się urządziłeś.
Herejza pokiwała głową w geście zatwierdzenia tego co powiedziała.
- Dzięki, dzięki. Ale nie zaprosiłem Cię aby rozmawiać o wystroju tego pomieszczenia. Chodzi o to, że głowimy się z jakiego powodu uciekałaś z obozu.
Dziewczynę zamurowało. Siedziała zesztywniała na krześle głowiąc się nad tym co ma odpowiedzieć.
- Jak byś ty postąpił gdybyś dowiedział się, że twoja matka żyje? Co miałam zrobić? Od dziecka myślałam, że już nie jest ma tym świecie, a w ciągu jednego dnia dowiaduję się prawdy. Czułam taki gniew, a zarazem radość. Chciałam się obrazić na cały świat, lecz nie mogłam bo gdzieś w sercu cieszyłam się niezmiernie, że moja matka jest. Ciągle głowię się nad dwoma pytaniami. Dlaczego nie pozwalaliście mi się z nią spotkać? Dlaczego? - powiedziała, po czym wstała z krzesła i wskazał ręką na drzwi. - Dlaczego oni mnie nie pamiętają?! - powiedziała nieco głośno. - Dlaczego? Co im zrobiłeś? - dodała gdy troszkę się uspokoiła.
- Chciałem zapobiec takiej sytuacji. Gdybyś dowiedziała się, że Twoja mama żyje, chciałabyś ją odwiedzić. Lecz nie wiem, że ona wcale Cię nie kocha.
- A skąd Ty to możesz wiedzieć? Nawet jej nie znasz. Czuję się jakbym była w jakimś dramacie rodzinnym.
- Skąd wiem? Dlaczego zostawiła Cię na brzegu oceanu? Mam mówić dalej?
- Bo mnie kochała. Wiedziała, że w obozie będę bezpieczna.
- Mogła Cię tu przywieść, a tak nie zrobiła.
Na to pytanie Herejza nie miała odpowiedzi. Bezskutecznie przeszukiwała myśli. Miała dość. Ruszyła w stronę wyjścia. Otworzyła pospiesznie drzwi.
- A tak przy okazji. Wyruszasz na misję. Aha, i powiedz Adriannie, żeby przyszła odebrać paczkę od matki. Po zapachu wnioskuję, że to owsianka.
Córka Posejdona miała jedyne w swoim rodzaju źródło uspokojenia duszy - wodę. A więc oczywiste było, że wybrała się nad jezioro. Ojciec, weź się do czegoś przydaj i zrób hokus pokus aby nad wodą były fale. W jednej chwili Herejza usłyszała szum fal. Dzięki stary. [\i] Uśmiechnęła się pod nosem. Pobiegła do swojego domku i wzięła deskę surfingową. Po chwili była już nad wodą. W powietrzu unosiła się morska bryza. [i]Ah, jaki cudowny dzień. Nie licząc nieprzyjemniej rozmowy z kudłatym, yy... znaczy Chejronem. Usiadła na piasku. Zdjęła koszulkę. Ooo nie, moi drodzy. Miała pod spodem strój kąpielowy w kolorze czarnym z wielkim wycięciem na plecach. Wyglądała trochę jak tajny agent w stylu Lany. Co tam. Weszła do wody, położyła się na deskę i czekała na dobry moment. Jest idealnie... Stanęła na nią. Chwilę zajęło zanim złapała równowagę, a po chwili mknęła na wielgaśną falę. Zobaczyła jak przed domkiem Chrisa stoi Lana. Puka do drzwi, a w ręku trzyma jakąś kartkę. Czyżby zaproszenie na prywatny striptiz? Nagle z domku wychodzi Chris bez koszulki. ( O__o ) Co spowodowało, że Heri nie utrzymała równowagi i wpadła do wody. Grrr.... przeklęta zazdrość. Wyszła z h2o, lecz zanim zdążyła sięgnąć po swoje ciuchy też przed nią stała córka Apolla. Drała się jak opętana. Można było wywnioskować dwie rzeczy. Albo Chris zgodził się wziąć z nią ślub, a to coś co trzymała w ręku było zaproszeniem, albo urządzała super-ekstra-hiper imprezę. Uff... jednak impra.
- Dzięki. - powiedziała, lecz Lany już tam nie było.
Córka Posejdona przeglądnęła całą swoją szafę, lecz nic tam nie znalazła. Ubrała się więc w to co miała na sobie 30 minut temu. Buty na koturnie, przewiewną, białą bluzkę na ramiączkach i minispódniczkę. Dla mnie bomba. Wyszła z domku. Na dworze było już ciemno, a wiatr kołysał liśćmi drzew. Gdzieś w pobliżu chichotały nimfy leśne. Już z daleka słychać było krzyki obozowiczów.
- Faja muza.
Weszła do środka. Wszyscy obozowicze (no prawie wszyscy) bawili się w najlepsze. Herejza postanowiła wtopić się w tłum. Spotkała jakiegoś przystojniaczka.
- Hej mała. Zatańczysz. - spytał na luzie.
- Jasne.
Chłopak był z domku Ateny i miał na imię Sam. Tańczył nie najlepiej, ale było z niego ciach na 102.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nereida dnia Pon 20:50, 24 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
laniette
Cukiereczek Apolla
Cukiereczek Apolla



Dołączył: 30 Sie 2010
Posty: 594
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Wto 0:28, 25 Sty 2011    Temat postu:

Impreza zakończyła się o 4 rano. Gdy wszyscy wyszli i pozostawili po sobie olbrzymi bałagan rodzeństwo mogło dalej się bawić. Lana zauważyła Chrisa, ale nic specjalnego nie czynił. W sumie to pół imprezy przesiedział na krześle i w końcu wyszedł. Oh jakie to smutne, Chris jest zmęczony. Nie było jakiś specjalnie strasznych incydentów, oprócz krótkiej bójki pomiędzy rodzeństwem Aresa. Brat Lany musiał też opatrzyć ślicznotkę z domku Demeter, która na nieszczęście zwichnęła sobie kosteczkę. Bill zaoferował się też, że ją zaniesie do domku. Zniknęli i słuch po nich zaginąl.
-Widzisz Lana, poniewasz znowu nas opuszczaszi będzie nam niebywale smutno z tego powodu co myślisz o tym żebyśmy wyskoczyli po Soph i udali się nad ocean.- Oczywiście Marcus jak zwykle strasznie chciał zabrać córeczkę Dioniego. Lana niemiała nicprzeciwko i poleciała do niej. Władowała się oczywiście przez okno. Normalka o tej godzinie, mogła się jeszcez władować przez komin gdyby tutaj był takowy. Zupełnie jak ninja.
Sophie jeszcze nie spała i nie była wcale zdziwiona niezapowiedzianą wizytą.W sumie nie była taka niezapowiedziana, Lana często wbijała do swojej BFF.
- Robimy sobie kolejną imprezkę nad oceankiem, Marcus straaaaaaaaasznie chce żebyś przyszła. Wiesz to ten blondynek, niebieskie oczka, umięśniony. Czasem żałuję, że jest moim bratem. Świetne z niego ciacho.
Sophie nie protestowała gdy Lana wypchnęła ją przez okno. Tak w sumie to nawet jakby protestowała na nic by jej się to nie zdało. Soph miała iść z nią na plaże i koniec kropka. Pobiegły śmiejąc się, czwórka braci ( Bill dalej był gdzieś z córką Demeter) już na nich czekali. Rozpalili małe ognisko i robili dziwne rzeczy. Lana w końcu wpadła na pomysł.
-Hej Soph mam dla ciebie taką fajną niespodziankę. Chcesz wiersza o sobie?
Sophie to jest szkrab mój mały
Co ma charakter wspaniały
Na imprezach wciąż szaleje
- tutaj Lana zatrzymała się na chwilę- Niech to szlak nie mam rymu. Nie jestem zbyt dobrą córeczką co nie tatku?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Gdzie Dionizos wino leje, chociaż nie to musi być coś ze mną. Może "Gdzie Apollo wciąż się śmieje", niech to szlak. I ja jestem bogiem poezji? Jak się okazało myśli zostały przekazane do wszystkich. Teraz cała gromada turlała się ze śmiechu.
- Okej to mamy albo fragment z Panem D, albo z Apollem. Mam pomysł dajmy sobie z tym spokój.
Wszyscy zgodzili się, ponieważ noc (czyli poranek) była wspaniała, Lana wpadła na wspaniały pomysł by się wykąpać. Wbili do wody w bieliźnie bo nie mieli strojów kompielowych na sobie. Ale nikomu to nie przeszkadzało.
O 6 rano rodzeństwo i Soph dogasili ogień i udali się powolnym krokiem do domków.
- Widzimy się o 12 Soph, odpocznij troszkę
Lana wkroczyła pierwsza do domku. Bałagan wciąż trwał, ale narazie nikt nie miał zamiaru się za to brać. Córka Apolla upewniła się, że ma wszystko w plecaku i udała się pod prysznic. Ubrała się w wygodne ciuchy i stwierdziła, że do 12 zostało jeszcze trochę czasu więc postanowiła troszkę pospać.
Budzik zadzwonił o 10:30, jednak Lana nie była wcale zaspana. Przyzwyczaiła się. Kolejny obadała czy ma wszystko w plecaku, miała więcmogła iść się pożegnać z przyjaciółmi. Przeszła cichutko pomiędzy butelkami po napojach by nie zbudzić braci. Gdy wyszła zamknęła delikatnie za sobą drzwi. Lana ruszyła powolnym krokiem do domku Hermesa. Tam zastała wszystkich delikatnie w nienajlepszym stanie po wczorajszej imprezie.
- Przyszłam się z wami pożegnać moi drodzy. Mam nadzieję, że nie ominie mnie żadna ważna impreza.
Uścisnęła wszystkich,wbiła się jednemu znajomemu do łużka bo nie mogła go obudzić i w końcu po pół godzinie wyszła. Udała się teraz do domku Afrodyty, gdzie było bardzo czysto co zawsze wywoływało w Lanie zdziwienie. Pożegnałą się ze swoimi przyjaciółeczkami i wróciła do swojego domku. W końcu znalazła się w miejscu wyznaczonym przez Chrisa i wysłuchała Chejrona. Przyjęła z rozczarowaniem fakt, że wracają do jaskiń. No, ale nic na to nie mogła poradzić Ciekawe czy ten głupek Rezus za nami polezie.
Super przystojniak pan Hermes przniósł ich do biblioteki. Tam szefuncio nakazał poszukiwanie. Udała się razem z Soph na poszukiwania. Oczywiście Blanca była w swoim żywole- biblioteka. Lana z chęcią poszukałaby jakiejś poezji, ale niestety nie była tu dla rozrywki. Westchnęła.
Poszły w lewo i trafiły pomiędzy jakieś stare zwoje.
- Masz może pomysł jak to będzie wyglądać?
Soph nie zdążyła odpowiedzieć bo nagle z nieba spadł na głowę Lany kot z przeaźliwym 'miaaał'. Córka Apolla delikatnie ściągnęła go z głowy.
-Cześć kocie, dlaczego spadłeś z nieba?
To było dziwne spadające koty w bibliotece. Oczywiście kot nie odpowiedział tylko zeskoczył z rąk Lany zamachnął raz ogonem i dumnie pokroczył przed siebie. Przed zakrętem usiadł i popatrzył na dziewczyny jakby dajac do zrozumienia, że chce by Lana i Soph poszły za nim.
- Hej Soph czy ten spadający kot nie chce byśmy za nim poszli?
No cóż kot nie kot, może coś chce. Dlatego dziewczyny ruszyły za nim.
- Mam nadzieję, ze to inteligentny koteczek


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez laniette dnia Wto 0:36, 25 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Seth
Jej wysokość Władca Mleka
Jej wysokość Władca Mleka



Dołączył: 23 Gru 2010
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Wto 8:54, 25 Sty 2011    Temat postu:

Seth obudził się po imprezie z okropnym bólem głowy w domku Apolla. Nie podnosząc się z mało wygodnej kanapy rozejrzał się po izbie. Wyraźnie było widać, że koniec imprezy już nastąpił. Zwlókł się z sofy i skierował się do apollinowej toalety.
- Buahaha! – Wybuchła śmiechem pijana dziewczyna z domku Bachusa, która właśnie wyszła z ubikacji. – Steward wyrzygał tasiemca! – Krzyczała.
<i>Wyrzygał? Absurd!</i> Pomimo tej myśli syn Hadesa zrezygnował ze skorzystania z owej toalety. Mijając leżących obozowiczów udał się do wyjścia, wyszedł na świeże powietrze i od razu poczuł się lepiej. Tak, więc krokiem wolnym, niezbyt szybkim, lecz swawolnym przybył do własnego domku. Spojrzał na wiszącą na ścianie trupią kukułkę, która wskazywała godzinę 09:00. <i>Mhm, tak akurat.</i> Stwierdził. Wziął szybki prysznic, przebrał się i z nadzieją, iż zdąży poszedł na śniadanie. Pusty stół Hadesa w messie umocnił go w przekonaniu, że jest jedynym mrocznym potomkiem Wielkiej Trójki w Obozie Herosów. Gryząc tost z serem rozmyślał o swoim pierwszym dniu na Wzgórzu Herosów. <i>Cóż, dzień nie był jakiś mega fajny, jednak w tłoku ujdzie…</i> Stwierdzeniem tym, zakończył rozmyślanie, gdyż ujrzał piękną córkę Afrodyty. Dziewczyna uśmiechnęła się i odezwała się do Setha.
- Cześć! – Przywitała się. - Chyba się nie znamy? – Dodała.
Cóż dziewczyna była ładna, jednak za dużo sobie pozwoliła tak po prostu zwracając się do władcy dusz. Chłopak po prostu nie trawił, gdy to dziewczyna próbuje przejąć inicjatywę. Bez słowa wrócił do swej zacnej grzanki. Urażona dziewczyna odeszła. Chwilę później heros przypomniał sobie nagle, że nie jest gotowy na wyprawę. <i>Co mogę potrzebować.</i> Myślał w drodze do domu numer trzynaście. Wszedł do pustego domku i od niechcenia machnął dłonią i na dwóch najbliższych łóżkach pojawiły się dwa truposze. Obydwoje leżeli jakby byli w tych pozycjach od wieków, jeden trzymający książkę, drugi z konsolą w rękach.
- <b>Jak miło mi przywitać jakieś normalne towarzystwo!</b> - Próbował nawiązać kontakt.
Nie czekając na odpowiedź począł się pakować. Tak, już mniej-więcej wiedział, co powinien zabrać.
<i>Sierp, Ancile, trochę boskiej i ludzkiej gotówki, szczoteczka, pasta i coś na przebranie.</i> Wyliczał. <i>No, to jestem gotowy! Ach, jeszcze trochę ambrozji i nektaru.</i> Nałożył plecak na ramię i wyszedł. Przed jego domkiem stała grupka dzieciaków zafascynowanych jego siwym pegazem. Podszedł do nich.
<b>- Panie chyba nie chcą się przekonać, co to jest paniczny strach?</b> – Zagadnął udając, że myśli.
Dziewczynki uciekły w popłochu piszcząc jakby złapane na przewinieniu.
<b>- No a panowie?</b> – Dodał bohater zerkając na dwójkę chłopców, którzy pozostali przy jego ogierze.
Nie wypowiadając żadnych słów dzieciaki rozeszły się. <i>No Siwy, przykro mi, ale musisz zostać w stajni. Wiesz, misja i te sprawy, najchętniej wziąłbym cię ze sobą, jako towarzysza do rozmów, ale…</i> Urwał słysząc kukułkę dochodzącą z domku Hadesa. <i>Dwunasta!</i> Pobiegł do Wielkiego Domu zapominając o pegazie. Był ostatnim z obozowiczów, którzy dotarli do centrum obozu. Ujrzawszy Hermesa skinął mu głową i podążył gdzieś w głębie pomieszczenia. Usiadł w kącie pilnie przysłuchując się centaurowi. Po wykładzie i kazaniu na temat bezpieczeństwa, zasad BHP, itd. Poczuł się dziwnie nieobecny, rozglądnął się zdenerwowany i zobaczył, że cała grupa oprócz Chejrona migocze. Po krótkiej nanosekundzie znajdowali się w ogromnej bibliotece. <i>Więc, to jest ten nasz kompleks.</i> Nie przysłuchując się słowom Hermesa, rozglądał się po regałach czytając tytuły w starożytnej grece. Hermes znikł, a ten syn Aresa, który informował go misji wspomniał coś o frytkach.
<b>- Tak, tak… Frytki strasznie motywują.</b> – Cierpko skomentował.
Grupa rozeszła się po bibliotece w poszukiwaniu słownika. Seth podszedł do kierownika grupy i zagadnął.
- <b>Słuchaj. Jesteśmy w bibliotece, prawda?</b> – Stwierdził oczywiste. –<b> Myślałem, że zacna córeczka panny Ateny na to wpadnie, jednak nikt nie jest nieomylny.</b> – Kontynuował. –<b> Jak pewnie zauważyłeś regały są numerowane, no i czemuś musi to służyć.</b> – Mógłby tak ciągnąć do znudzenia, jednak westchnął i przeszedł do szczegółów. - <b>To System Dziesiętny Deweya i o ile się nie mylę słowników mamy szukać pod numerem 30.</b>
Kończąc udał się właśnie w owym kierunku, ku numerowi 30. Przeglądając wzrokiem grzbiety ksiąg usłyszał ciężkie kroki zza pleców.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Seth dnia Wto 9:00, 25 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Emily_Under
Magiczny termos Dionizosa
Magiczny termos Dionizosa



Dołączył: 12 Lut 2010
Posty: 775
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraj moich ojców <3
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Wto 9:50, 25 Sty 2011    Temat postu:

Grima nie wiedziała o której wróciła z imprezy u dzieci Apolla, mimo to kuzyni przyprawili ją o lekki ból głowy nie przyciszając muzyki pełnej zabójczych bitów i banalnych tekstów. Jednak dziewczyna uznała, że imprezę można zaliczyć do udanych.
Chrypiąc jakieś greckie modlitwy na ból głowy opadła na łóżko. Ja… Ugh.. Um..Muhm…
Myśli Grimy były bardzo mądre. Nic więc dziwnego, że postanowiła pójść spać bez przebierania się i przejmowania się tym, że jutro nie może zaspać, jak jej się to często zdarzało.
Dopiero teraz zaczęły ją strasznie boleć nogi.
- Ahrr. – jęknęła zasypiając.

Gdy się kładła było ciemno. Teraz otworzyła oczy i powitało ją słońce za oknem. Dziewczyna zerknęła na zegar wiszący na ścianie. Była siódma nad ranem. Grima przeciągnęła się na łóżku jak kot. Mało by brakowało, a by przy tym zamruczała. Głowa przestała ją boleć, więc spokojnie mogła się ubrać nie oczekując zaburzeń błędnika czy innych takich małych dupereli.
Zsunęła się z łóżka i to dosłownie. Uderzyła barkiem w podłogę i szybko powstrzymała głowę od podobnego uderzenia. Mimo to czuła się dobrze. Podczołgała się do szafki z ubraniami i wyciągnęła ‘jakąś’ bluzkę i ‘jakieś’ spodnie. Już nie czołgając się poszła do łazienki.
Wyszła z niej świeża i pachnąca (oh!). Jak nigdy związała czarne włosy gumką odkrywając kolczyki na jej uszach. Miała się czym chwalić. Połowę z nich zrobiła sama. Jeden z nich zrobiła jej dziewczyna od Hefajstosa. Jeszcze inny zrobiły jej Łowczynie. Bardzo się z nich cieszyła. Były różne… Czasami były to po prostu zastępstwa koralików obozowych robione specjalnie na jej zamówienie. Grima pogładziła srebrne kółeczko z greckimi literkami po czym spojrzała ostatni raz przed misją w lustro. Wyglądała w miarę dobrze. Na szczęście.
Dziewczyna chwyciła plecaczek i wyszła z domku. Zamknęła go na klucz – ‘a-tak-na-wszelki-wypadek’ jak to zdarzało jej się mówić. Pod drodze do Wielkiego Domu spotkała kilku obozowiczów, z którymi wymieniła parę słów.
Gdy dotarła na miejsce była dopiero dziewiąta. Dziewczyna nie reflektowała na trzy godziny stania i czekania na innych uczestników misji. Szybko weszła na werandę Wielkiego Domu i usiadła sobie przy ścianie. Oparła głowę o drewno i zamknęła oczy. Nie chciała siedzieć na słońcu, jeszcze się spali na raka i wszystko będzie ją bolało. I tak była już zbyt opalona.
Przymknęła oczy i nawet nie zauważyła kiedy zasnęła.

Obudziło ją jakieś szturchanie. Otworzyła gwałtownie oczy i ujrzała Chejrona.
- Już się zbierają. Zapoznaj się bliżej z nimi. – zachęcił ją centaur. Grima trochę z niechęcią podniosła się z desek werandy i zeszła po schodach. ”Wieczorek zapoznawczy…” przyszło jej na myśl.
- Siema wam, jestem Grima, córka Artemidy. – przedstawiła się, choć może nawet niepotrzebnie.
Paręnaście minut później wybiła dwunasta. Chejron wyszedł z Wielkiego Domu z Hermesem. Centaur zaczął o czymś mówić, potem wszyscy mieli złapać się kacdeusza boga złodziei. Córka Artemidy posłuchała i złapała się tej magicznej laski. Po chwili ktoś złapał nad jej ręką. Grima podniosła głowę i zobaczyła tego syna Aresa, który chodził po domkach niczym świadek Jechowy, Chrisa.
- Powodzenia na misji, Gadzi Języku. – powiedział.
- Dziękuję.- odpowiedziała podobnym tonem (czyt. Szyderczym). I wszystko zaczęło znikać.
Parę chwil później stali już w bibliotece. Chris wspomniał coś o frytkach. ”Frytki!”
Grima od razu się ożywiła. Oj, nie trzeba było tego mówić szefie, Grima mogła dla fast foodów zrobić wszystko. Poszła gdzieś w jakąś alejkę i zaczęła się rozglądać po księgach. Dużo ich tu było. Tak sobie spacerując nuciła pod nosem bliżej niezidentyfikowaną (dzieci Apolla by ją zidentyfikowały) melodię. Jej buty, które musiała założyć, stukały ciężko. Gdy spojrzała przed siebie dopiero wtedy zauważyła, że poszła za jednym z misjonarzy. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że był to syn Hadesa.
- Masz jakiś pomysł na ten słownik? - zapytała cicho. W końcu to biblioteka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Emily_Under dnia Wto 9:54, 25 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Forumowe RPG 2 / RPG Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8  Następny
Strona 1 z 8

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin