Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Wędrowcy [NZ] [BO]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Twórczość literacka
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annabeth&Percy
Artystka
Artystka



Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 12:35, 08 Sie 2013    Temat postu: Wędrowcy [NZ] [BO]

Dobra to moje nowe opowiadanie. Mogę tylko powiedzieć, że jest osadzone w świecie fantastycznym, bardzo proszę o oceny. ;)


I
Sandy

Księżyc wisiał nisko na ciemnym niebie. Oświetlał białym blaskiem zielone wody Skry i wielkie korony drzew Cichego Lasu rosnącego po obu brzegach rzeki. Nurt był leniwy i spokojny. Nie dało się wyczuć nawet najmniejszego powiewu wiatru czy choćby lekkiego wicherku. Zdawałoby się, że w miejscu takim jak to powinna panować cisza jednak coś ją zakłócało. Nad wodą roznosiło się ciche gwizdanie a płaską powierzchnię wodnego lustra rozbijała mała łódeczka płynąca po wielkiej rzece. W niej siedziała pewna postać. Nie wydawała się być silnej budowy, raczej przeciętnej. Na głowie miała słomiany kapelusz który zakrywał jej oczy, a ręce miała założone. Nie poruszała się. Leżała w łódce i pogwizdywała swoją ulubioną melodię. Nasz wędrowiec nie wiedział dokąd zmierza. Płynął przed siebie. Płynął czekając aż Skra się skończy. Aż skończy się świat. Może uciekał, a może odbywał największą podróż w swoim życiu. Sam nie wiedział. Gdy raz wstał rano, przygotował sobie jajka i już miał ich skosztować ze szklanką piwa coś go zawołało. Był to głos młodej kobiety śpiewającej najpiękniejszą kołyskę jaką słyszał. Był to głos starego mężczyzny nucącego jedną z najstarszych pieśni. Był to głos dziecka mówiącego jeden z najdłuższych wierszy. Słyszał wszystkie te glosy jakby były jednym. Jednak zrozumiał ich wiadomość. Musiał iść. Musiał ich odnaleźć. Musiał z nimi zaśpiewać, zanucić, porozmawiać. Więc wziął kilka niezbędnych rzeczy, kapelusz i ruszył. Od tego czasu minęły dni, tygodnie, może miesiące. Nie wiedział, nie liczył. Wędrował tylko za słońcem upewniając się że zmierza na północ. Patrzył tylko na drzewa z mchem by się upewnić. I szedł przed siebie. Oczywiście jak to we wszystkich niekończących się przygodach spotykał na swojej drodze wielu ludzi. Pierwszą osobą był stary mężczyzna. Spotkał go jakieś dwa dni drogi od domu. Zdawał się być zagubiony, nie wiedział dokąd iść. Kiedy do niego podszedł zaczął opowiadać. Opowiadał o pewnym rycerzu. Był to wielki rycerz, który zrobił wiele wielkich rzeczy jednak teraz nie mógł pomóc temu staruszkowi, więc nasz Wędrownik sam musiał go odprowadzić do domu, w którym czekała na niego zmartwiona żona. Ta zaś z wdzięczności dała mu pewne zioła ze słowami: „Ziemia może zamarznąć, niebo się zakryć, woda wyparować a ogień się wypalić, lecz jeśli będziesz umiał uwarzyć eliksir z tych ziół wszystko na powrót do porządku wróci”. Następną osobą jaką spotkał była kobieta. Niska i pulchna. Siedziała przy swojej chatce, a przed nią stał mały i okrągły gar. Mieszała go nucąc pod nosem pewną melodię. „Czego szukasz zmęczony wędrowcze?” - zapytała się go. On zaś odpowiedział: „Szukam głosów. Szukam kołysanki, pieśni i wiersza. Szukam sam nie wiem czego. A ty pani, szukasz czegoś?”. Ta zaś odpowiedziała: „A szukam. Szukam zioła. Zioła o wielkiej mocy. Barwę ma różną. Rano jasną, nocą w czerń przechodzi. Pachnie cynamonem. Smakuje cytryną. Bardzo rzadkie jednak z jego pomocą można zdziałać wielkie rzeczy”. Wędrowiec pamiętał co dostał. I słowa pamiętał. Kto przyrządzić umie eliksir zrobi wiele dobra. Kobieta nie wyglądała na złą. Czuł od niej dobro, więc dał jej zioła. Zaproponowała mu odrobinę eliksiru, który uwarzyła. On powiedział że bardziej od niego przyda mu się prowiant. I go dostał. Dała mu duży chleb, sery, trochę surowego mięsa. Dostał nawet mleko w drewnianym, zamykanym kubku. Podziękował kobiecie i ruszył w dalszą drogę. Podczas jedzenia znalazł w jednym z pakunków małą buteleczkę z turkusowym płynem. Szedł potem wiele dni. Kiedy skończyło mu się jedzenie od kobiety zaczął zjadać to co mu dawały lasy i pola. Po kolejnych dniach doszedł do rzeki. Na brzegu zobaczył łódkę. Zdawała się być niczyja. Nie był złodziejem, a ta łódka do nikogo nie należała. Więc tak płyną nią w górę rzeki przez kolejne dni pożywiając się rybami, które złowi. Spał także na łódce, tak jak teraz. Czuł że niedługo coś się stanie i nie może z niej wychodzić. Musi jak najwięcej płynąć. A w łódce był najbezpieczniejszy.
Gdy tak zasypiał wokół niego zaczęło budzić się nocne życie. Między drzewami niosło się ciche pohukiwanie sów. Niekiedy dało się usłyszeć wycie wilków i odgłosy innych drapieżnych zwierząt, które teraz wyszły na polowanie, a co jakiś czas niektóre z gałęzi zaczynały się trząść a ich liście szeleścić. Nasz Wędrowiec już zasypiał. Leżał wyprostowany na łódce, twarz przykrył słomianym kapeluszem by nie pogryzły go jakieś groźne owady, a ręce podłożył sobie pod głowę. Zaczęły pojawiać się przed jego oczami obrazy. Zobaczył polującą watahę wilków. Widział jak skradały się do dwóch ofiar. Dwa jelenie jadły nerwowo się rozglądając jakby wiedziały, że są obserwowane. Nie minęła chwila a wilki zaatakowały. Kilka kłapnięć pyskiem i już było po sprawie. Kiedy wilki już miały wziąć się do jedzenia nasz podróżnik usłyszał śpiew. Na początku cichy, ale z czasem coraz głośniejszy. Był to głos młodej kobiety. Ten który usłyszał kiedyś. Jeden z tych, który kazał mu wyruszyć w tą podróż. Chłopak zdjął kapelusz z twarzy i rozejrzał się. Głos stawał się coraz głośniejszy. Ponaglał go. Wędrowiec wskoczył do wody i wypłynął na prawym brzegu. Wstał i otrzepał się. Rozejrzał się. Głos był silniejszy kiedy patrzył przed siebie na wschód. Zaczął biec w tamtym kierunku. Biegł bardzo długo nasłuchując melodii. Pięknej kołysanki. Nagle zaczęła cichnąć. Stawała się coraz odleglejsza i odleglejsza. Kiedy ucichła Wędrowiec zatrzymał się i zaczął panicznie rozglądać. Nie wiedział co ma robić, gdzie iść. Zaczął kręcić się w kółko. Biegać, nasłuchiwać. Trwało to wiele minut, aż w końcu usiadł zrezygnowany pod jednym z drzew. Siedział tak. Nie wiedział o co. Wiedział że musi znaleźć ten głos. Musi za nim iść. Ale jak miał to zrobić skoro go nie słyszał? Z rozmyślań wyrwał go głos. Nie ten, który słyszał ale także kobiecy. A raczej dziewczęcy. Podróżnik poderwał się i zaczął nasłuchiwać. Głosy nadchodziły ze wschodu. Zaczął iść w tamtym kierunku. Jego szybki krok ponownie przerodził się w bieg. Biegł tak w kierunku głosów aż stały się wyraźne. Wtedy zwolnił i zaczął się rozglądać. Zobaczył ruch za kilkoma drzewami i usłyszał rozmowę:
- Latro, jesteś pewna, że ją słyszałaś? - głos był trochę piskliwy i przestraszony ale z pewnością należał do chłopaka.
- Tak, ile razy mam powtarzać że na pewno. Kazała mi tutaj przyjść tylko nie wiem po co... Tak jakbym miała znaleźć coś tutaj... - ten głos należał do dziewczyny, jednak nie był on ani piskliwy ani przestraszony, przeciwnie, był pełen pewności siebie i uporu.
- Latr, błagam, wróćmy już do Ramsycka. Na pewno już rozpalił ognisko... Tam będzie nam cieplej... I... I będziemy bezpieczniejsi. O, i na pewno już przygotował nam jedzenie... - chłopak zdawał się być z każdą chwilą coraz bardziej przestraszony.
- Oj zamknij się na chwilę Tob. Próbuję coś usłyszeć – dziewczyna syknęła na swojego towarzysza.
Nasz wędrowiec wytężył wzrok i zobaczył, że dwie postacie. Jedna z nich była bardzo wysoka i dosyć silnie zbudowana, druga zaś był niska i trochę pulchna. Obie zmierzały w jego kierunku. Chłopak starał się jak najszybciej i zarazem jak najciszej schować za jednym z bardziej oddalonych drzew. Nie chciał zostać znalezionym przez tych dwoje. Nie wiedział czy może im ufać czy nie. Wolał iść za nimi i zobaczyć ich obóz. Poznać ich bardziej i dowiedzieć się czegoś więcej. Po chwili głosy znowu się odezwały.
- Dobra, może masz rację. Tu chyba rzeczywiście nic nie ma. Wracajmy – odezwała się dziewczyna jednak po jej głosie dało się poznać że sama nie wierzy w to co mówi.
Nasz Wędrowiec wychylił się zza drzewa i spojrzał na ciemne postacie. Kierowały się na wschód. Odczekał chwile i zaczął iść za nimi. Szli przez gąszcz połamanych konarów drzew, a także różnych krzaków i wyższych traw. Liście byłe mokre od panującej wokół wilgoci, a powietrze robiło się coraz chłodniejsze. Szli tak dobrych kilkanaście minut aż w końcu drzewa zaczęły rosnąć coraz rzadziej, a przed nimi pojawiła się wielka polana. Oprócz trwa i typowo polnych kwiatów było tam mnóstwo głazów. Połowa przestrzeni była nimi zasypana nie wiadomo skąd. Na jednym z głazów paliło się ognisko. Siedziała przy nim kolejna postać, która w ręku trzymała obdartego ze skóry i nabitego na patyk królika. Obok niej leżały dwa już przypieczone stworzonka. Postacie za, którymi szedł nasz Wędrowiec weszły na polanę, zaś on pozostał w cieniu drzew. Przeszły one do ogniska i w końcu mógł się im dokładnie przyjrzeć. Wyższa i silniej zbudowana postać była dziewczyną o długich brązowych włosach, zaś niższy i grubszy chłopak był blondynem. Oboje mogli być w wieku naszego Wędrowca. Trzeci chłopak, jak się domyślił podróżnik, Ramsyck, miał zdawał się być wysoki i bardzo chudy, a jego włosy miały kruczoczarną barwę. Kiedy wysoka dziewczyna i gruby chłopak usiedli przy ognisku Ramsyck podniósł głowę.
- Czemu was tyle nie było? Mieliście zrobić tylko obchód wokół polany. Już się bałem, że jakieś sowy was porwał – powiedział.
- Latrze zdawało się że znowu usłyszała głos – odpowiedział gruby chłopak.
- Głos? - zapytał ze zdziwieniem i zarazem ekscytacją Ramsyck.
- Tak, głos. I nie zdawało mi się – powiedziała chłodno Latra.
- I co on chciał? - dociekał Ramsyck.
- Nie wiem, nic nie znaleźliśmy – przyznała dziewczyna.
Zapadła chwila ciszy w czasie której Ramsyck zdjął trzecie królika już upieczonego z patyka i wręczył go Latrze. Jeden z pozostałych dał Tobowi i jednego wziął sobie. Kolejne słowa padły dopiero jak cała trójka skończyła jeść.
- Tak się zastanawiam... Czy to wszystko nam się nie zdawało – odezwał się Tob. - To znaczy... To dosyć dziwne że słyszymy głody. Nagle. I nagle udajemy się gdzieś nie wiadomo gdzie. Bo tak czujemy. To naprawdę dziwne..
- Oj, daj spokój Tob. Nie ma co się nękać myślami. Te głosy są i koniec. I idziemy za nimi – powiedział Ramsyck. - A teraz jeśli pozwolicie ja się udam spać – położył głowę na jednym z tobołków i zasnął. Reszta poszła w ślad za nim.
Nasz podróżnik usłyszał bardzo dużo. Wiedział, że ci ludzie słyszeli dokładnie to samo co on. Wiedział że te głosy chciały by się spotkali. Jednak nie wiedział co to wszystko znaczy. Stwierdził że Ramsyck wpadł na bardzo dobry pomysł i usiadł pod jednym z drzew, nałożył kapelusz na twarz i zasnął.
Znowu śniły mu się wilki jednak teraz to nie one polowały tylko ktoś polował na nie. Uciekały skowycząc przez las. Cała wataha biegła ile sił miała w nogach. Biegły przed siebie, byle najdalej od groźnego drapieżcy. Uciekały już długi czas i zaczynały być zmęczone. Nagle najsłabszy z nich, brat przywódcy, potknął się o jeden z połamanych konarów. Coś wyskoczyła z ciemności i porwało leżącego na ziemi wilka. Nasz wędrowiec czuł się jakby był jednym z tych wilków. Biegł ile miał sił w łapach. Zaczynało mu brakować tchu i sił. Oczy zaszły mu ze zmęczenie mgłą ale on biegł dalej. W końcu także jedna z łap podwinęła mu się o wystającą gałąź. Biegł tak szybko, że od potknięcia przeturlał się i poczuł ból z barku. Spróbował wstać ale kulał na jedną łapę. Jego wataha uciekła, nikt nie został by mu pomóc. Poczuł chłód napływający z głębi lasu. Poczuł strach pełznący po ściółce. Wiedział że nie ma szans. Stanął przodem do lasu i obnażył kły. Nagle wyskoczyło coś z ciemności i poczuł zimne ukłucie na gardle.
Wędrowiec przebudził się. Sen zniknął. Znowu był sobą jednak nadal czuł jakby coś wbijało mu się w gardło. Otworzył oczy. Nie miał na twarzy swojego kapelusza a przed nim kucała dziewczyna , którą widział poprzedniego wieczora. Do gardła przykładała mu nóż. Patrzyła mu prosto w oczy. Widział że była zdeterminowana i nie wahałaby się zadać ciosu. Ale nie bał się. Coś mu mówiło, że nie ma czego się bać.
- Kim jesteś i czego od nas chcesz – powiedziała chłodnym i stanowczym tonem.
Nasz Wędrowiec przyjrzał się jej po czym rozejrzał się dookoła. Znalazł wzrokiem swój kapelusz i sięgnął po niego po czym nałożył go sobie na głowę. Jeszcze raz spojrzał w oczy dziewczyny.
- Nic mi nie zrobisz – powiedział równie stanowczo.
- Skąd ta pewność? - zapytała dziewczyna.
- Sam nie wiem. Głos mi to mówi.
- Głos? Co ty bredzisz chłopcze? - zapytała z lekkim poirytowaniem.
- Bredzę. Bredzę to samo co ty. Bredzę to samo co bredzą trzy głosy w mojej głowie. Po tylu dniach wędrówki łatwo zapomnieć, po co się wyruszyło. Czyż nie? Niekiedy potrzebne jest się upewnić czy przypadkiem na początku tylko nie zdawało się nam, że coś słyszymy. Czy nie wyruszyliśmy na marne – powiedział spokojnym tonem po czym odsunął sobie od gardła jej dłoń i wstał – Jestem Sandy Mort. I jestem tu po to byście nie zwątpili i nie zbłądzili. Przysłały mnie trzy głosy.
Dziewczyna także wstała i spojrzała na niego nie dowierzając.
- Skoro tak to czemu od razu się nie ujawniłeś? - powiedziała chowając sztylet.
- Bo nie widziałem po co mnie przysłały.
- I tak szybko się dowiedziałeś?
- Tak.
- Dobrze, Sandy Morcie... A powiedz mi, dokąd zmierzasz?
- Na północ. Tam gdzie mnie pokierują.
Latra znowu się mu dokładnie przyjrzała, odwróciła i zaczęła kierować w stronę ich obozowiska. Sandy zaczął zmierzać za nią. Wiał chłodny poranny wiatr a na liściach i trawach przez noc pojawiły się kropelki rosy. Nasz podróżnik spojrzał w niebo i zobaczył, że słońce wstało godzinę temu. Za długo spał. Za długo. Musiał ruszyć w drogę. Musi jak najszybciej spotkać trzy głosy. Jednak czy sam? Pomimo że poznał cel w jakim spotkał tą grupkę to nadal nie był pewien czy powinien brać ich ze sobą. Głos nakierował go na nich, ale droga z nimi może być wolniejsza niż w pojedynkę. Jednak coś mu mówiło że bez nich sobie nie poradzi. Kiedy dotarli do głazu, na którym było wypalone ognisko zobaczył dwie skulne pod kocami postacie. Latra podeszła do jednego z nich i potrząsnęła nim. Zza koca wychyliła się kruczoczarna czupryna. Chłopak nie miał zbyt zadowolonej miny jednak usiadł i przetarł oczy.
- Już... Już zbieram nasze rzeczy. Daj mi tylko chwilkę – wysapał zaspanym głosem Ramsyck.
- Co się dzieję? - wydyszał równie zmęczonym tonem Tob, który też się obudził.
- Wstawajcie chłopcy bo mamy gościa – powiedziała Latra.
Obaj na początku nie zauważyli obecności Sandy'ego jednak teraz przyjrzeli mu się uważnie. Tob miał dosyć przerażoną minę ale Ramsyck nie wyglądał na zaskoczonego.
- To po Ciebie wczoraj głos wysłał Lotrę, tak? - zapytał się.
- To mnie głos wysłał do was. A teraz wstawajcie. Mamy dużo drogi przed sobą.
Chłopcy wymienili spojrzenia. Odezwał się Tob:
- Tylko, że my nie wiemy dokąd iść – przyznał lekko zmieszany.
- Jestem tu po to by was zaprowadzić. Zbierajcie się.
Kiedy spakowali już wszystkie swoje rzeczy do tobołków Sandy zobaczył że dziewczyna ma ze sobą łuk i kołczan pełen strzał. Domyślił się że to ona zabiła trzy króliki, które jedli dzień wcześniej.
W końcu ruszyli w dalsza podróż. Teraz kierowali się z powrotem na zachód. Sandy wiedział że muszą wrócić do Skry i iść w jej górę. Muszą dotrzeć na północ. Pamiętał jak był mały i ojciec pokazywał mu mapy ich krainy. Była to dużo kraina, a on mieszkał na południu. Pamiętał także, że każda mapa na północy kończyła się skalistymi górami. Tam właśnie wpływała Skra. Kiedyś zapytał się ojca co jest za tymi górami i czemu nie ma tego na mapie. On mu odpowiedział, że nikt tego nie wie, bo nikt nigdy nie przekroczył Skalistych Gór i nie wrócił z powrotem. Było wielu śmiałków, którzy chcieli je przejść i zobaczyć co jest za nimi. Jednak nikt nie wracał. Mówiło się, że za nimi mieszkają straszne potwory takie jak smoki, wielkie węże czy jednookie olbrzymy. Jednak nikt nigdy tego nie potwierdził. Sandy wiedział, że muszą przejść przez te góry, bo dopiero za nimi znajdą się bliżej celu. Dopóki są po ich południowej stronie dopóty tak naprawdę stoją w miejscu.
Kiedy przeszli połowę drogi minęło pół godziny. Robiło się coraz cieplej nawet w lesie a przez wilgoć unoszącą się w powietrzu robiło się także coraz duszniej. Sandy czuł że jego ciało powoli zaczyna mieć dość tej wędrówki. Był to wyjątkowo upalny dzień a jego ubrania zaczynały być już mokre. Obejrzał się do tyło i zobaczył że Tob jest już całkiem mokry a jego twarz przybrała barwę dojrzałego buraka. Wiedział że chłopak długo nie wytrzyma. Ale musieli iść dalej. Kiedy drzewa zaczęły się rozrzedzać Tob w końcu przerwał panującą ciszę.
- Ja... Ja już nie dam rady... - wysapał i padł plackiem na ziemię. Zdawało się że zemdlał jednak kiedy Lotra przewróciła go na plecy okazało się, że po prostu nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Sandy był odrobinę zirytowany ponieważ jeśli chłopak padał po niecałej godzinie marszu to nie wiedział czy uda im się dojść do gór w ciągu miesiąca.
Nasz podróżnik pomógł wstać ociężałemu chłopakowi i stwierdził że pójdzie szybciej jeśli to on weźmie tobołek należący do niego. Kiedy założył go sobie na plecy poczuł się jakby wziął na siebie woła. Kiedy zapytał się chłopaka co ten wziął ze sobą chłopak odpowiedział, że tylko najpotrzebniejsze rzeczy.
W końcu doszli na brzeg rzeczy. Sandy był już cały mokry ale za to Tob zdawał się być w niezłej formie. Wędrowiec rozejrzał się po rzece i dostrzegł swoją łódkę na której miał własny tobołek. Polecił grupie napełnić manierki wodą a sam wskoczył do rzeki i podpłynął do łódki. Kiedy się na nią wdrapał zobaczył na dnie łodzi cztery bochenki chleba i cztery sery. Stanął i zacżął się dookoła rozglądać. Nie wiedział kto mógł im podrzucić jedzenie. Pamiętał z map że już od dawna nie powinno być żadnych wiosek i ludzi. Byli kilkanaście dni drogi od gór a już od dobrego tygodnia minął ostatnią wioskę. Stwierdził, że nie powinien się obawiać. Jeśli ktoś ich obserwował był po ich stronie. Inaczej by nie dawał im tak potrzebnego jedzenia. Sandy chwycił wiosła i zaczął płynąć w kierunku brzegu. Reszta grupy napełniła już manierki i odpoczywała. Kiedy dopłynął do brzegu Latra wstała i pomogła mu wyciągnąć łódkę na ląd. Spojrzała dosyć zdziwiona na jedzenie spoczywające na dnie jednak chłopak tylko wzruszył ramionami. Kiedy pochowali już prowiant do tobołków Sandy dał swój pakunek Tobowi, który był dużo lżejszy od jego.
Nie mogli płynąć w górę rzeki łódką. Nie zmieścili by się wszyscy do niej, maksymalnie dwie osoby, więc postanowili iść piechotą wzdłuż brzegu. Maszerowali tak cały dzień. Im dalej szli na północ tym gęstszy stawał się las i tym duszniejsze robiło się powietrze. W pewnym momencie brzeg zaczął się zwężać przeradzając się w niewielkie urwisko aż w końcu musieli wejść do lasu i kluczyć między drzewami, których korzenie wychodziły poza brzeg i sięgały aż do wody. Kiedy minęło południe marsz robił się coraz łatwiejszy. Słońce było coraz niżej a powietrze lekko się ochładzało. Późnym popołudniem z południa zaczął także wiać chłodny wiatr, który nie dość, że dawał mi zimne ukojenie to na dodatek ułatwiał im maszerowanie.
W pewnym momencie do Sandy'ego podszedł Tob.
- Hej, Sandy, tak? - zaczął niepewnie mówić Tob, a chłopak uniósł lekko brwi jakby pytając się o co chodzi. - Słuchaj... Czy ty jesteś pewien, że my dobrze robimy?
- Co masz na myśli?
- Chodzi mi o to... Idziemy gdzieś nie wiadomo gdzie. Ja nie wiem nawet w jakim kierunku idziemy a robimy to wszystko przez... Przez jakieś głosy. Boję się, że popełniliśmy błąd...
- Słuchaj Tob, idziemy na północ w kierunku Gór Skalistych. A potem... Potem na pewno dowiemy się więcej. Czuję, że po ich drugiej stronie czekają nas odpowiedzi. Wiem, że jeśli tam dojdziemy będziemy już dużo bliżej celu.
- Ale skąd to wiesz? Skąd pewność? Ja... Ja się po prostu boję, że po tej drugiej stronie nie czekają nas wcale odpowiedzi. Tylko śmierć. Słyszałeś na pewno opowieści. Słyszałeś o Wylfryku? Pogromcy Smoków? Poszedł do gór bo był pewien, że na pewno wróci. Bo przecież co mogło grozić komuś w górach kto zabijał smoki? A jednak. Nigdy nie wrócił. A my? Kim my jesteśmy? Grupką dzieciaków. Na dodatek słyszących głosy. Jesteśmy raczej szaleńcami niż wielkimi rycerzami.
- Tob, to tylko legendy. A nigdy nie pomyślałeś o tym, że może nikt nie wrócił dlatego, że po drugiej stronie jest lepiej? Może nikt nie wrócił bo nikt nie chciał wracać. A trudno mi wierzyć żebyśmy wszyscy mieli te same objawy szaleństwa.
- Sandy, ja nie wiem czy mamy te same. Ja nie wiem jakie ty masz. W ogóle nie mam pojęcia czemu mu z Tobą idziemy. Nawet Cię nie znamy – powiedział Tob i odszedł do Ramsycka.
Gdy zapadł już zmierzch zaczęli szukać miejsca na rozbicie obozu. Znaleźli teren, na którym plaża była szersza i zmieściłoby się tam ognisko. Sandy, Ramsyck i Tob poszli szukać w miarę suchego drewna na rozpalenie ognia zaś Latra ruszyła w poszukiwaniu jakiegoś mięsa na kolację.
Kiedy chłopcy spotkali się w wyznaczonym miejscu Ramsyck wyciągnął ze swego tobołka dwa krzemienie i rozpalił ogień. Tob sięgnął po swój pakunek i zaczął wyjmować z niego różne przyrządy do gotowania. Po chwili przyszła Latra z dwoma gronostajami i królikami. Ramsyck poprosił Toba o moździerz i tłuczek i ku zdziwieniu Sandy'ego ten wyciągnął je z tobołka i mu podał. Chłopak wyciągnął z kieszeni jakieś liście i zioła. Zaczął je ubijając a po chwili dorzucił jakieś owoce, których nasz wędrowiec nie znał. Potem zaczął gotować trochę wody nad ogniem a kiedy zaczęła wrzeć wlał ją do moździerza. Po chwili wokół nich zaczął unosić się przyjemny aromat. Sandy nie znał tych zapachów jednak czuł jak łagodząco działają na jego nozdrza.
- Dobra, chodźcie tu do mnie. Tob, ty pierwszy – powiedział Ramsyck kiedy skończył ubijać masę z moździerza.
- Ale Rams... Co to jest? - zapytał niepewny chłopak.
- Spokojnie, to tylko maść na oparzenia. Słońce operuje bardzo mocno a raczej nie chcecie by wam złaziła skóra? No chodź tu – powiedział Ramsyck
Posmarował twarz, ramiona i ręce chłopaka. To samo zrobiła z pozostałą dwójką. Maść była zimna lecz przyjemna. Sandy dopiero teraz zorientował się, że ma całe czerwone ręce i twarz. Miał nadzieję, że ta maść mu pomoże.
- Rams, czemu nam wcześniej nie powiedziałeś, że znasz się na ziołach? - zapytała Latra.
- Bo nie wiedziałem – powiedział wzruszając ramionami.
Przypiekli nad ogniem zwierzynę i zaczęli ją jeść. Sandy stwierdził że jego gronostaj smakuje wybornie a przyprawy jakich użył Ramsyck świetnie łącza się ze smakiem mięsa. Zjadł załego gronostaja i zagryzł go kromką chleba. Po takiej kolacji poczuł się całkowicie pełny. Położył się na swoim kocu i zaczął patrzeć w niebo. Bylo bezchmurnie i zdołał zobaczyć większość konstelacji, których zdołał nauczyć go ojciec. Widział układ centaura, minotaura, karła a także króla i księżniczki. Wypatrzył też najjaśniejszą gwiazdę nazywaną Blaskiem Netrytty. Spróbował sobie przypomnieć legendę o tej królowej.
- Słyszeliście może kiedyś legendę o królowej Netryttcie? - zapytał się reszty.
Pierwsza odezwała się Latra.
- Żyła kiedyś pewna piękna kobieta. Była córką jednego z wielkich lordów. Pewnego dnia jak orszak króla przybył by odwiedzić tegoż lorda książę zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Postanowił, że zostanie ona jego królową.
- Lecz to co najbardziej w niej kochał to było jej piękno. Nie był złym człowiekiem lecz też nie był zbyt mądrym – powiedział Ramsyck.
- Miał pewno przyjaciela, którego znał od urodzenia. On także zakochał się w królowej. Lecz kochał ją za jej inteligencję i zaradność. Królowej także się on spodobał - opowiadał dalej Tob.
- Więc spędzili razem noc. Następnego dnia przyszła straż miejska i zabrała mężczyznę. Osądzili go o zabójstwo, które miało miejsce poprzedniej nocy. Znaleziono jego broń. Król był tak zły że rozkazał zamknąć go w jednej z cel w kamiennym labiryncie. Królowa nie mogła wytrzymać i postanowiła go odnaleźć i uwolnić. Wyruszyła więc z pochodnią do labiryntu i nigdy nie wróciła – zakończył legendę Sandy.
- To trochę jak my – odezwał się Ramsyck – Wyruszamy do labiryntu mając tylko jedną pochodnię...
- Nikt nie powiedział, że ona nie znalazła swojego ukochanego, Rams – odpowiedział mu Sandy.
Ramsyk usiadł i zaczął przyglądać się Sandy'emu. Ten także usiadł i zapytał o co mu chodzi.
- Po prostu... Nie mogę czegoś zrozumieć. Idziemy za Tobą. Słuchamy Cię. A nic o Tobie nie wiemy. W ogóle Cie nie znamy. Skąd mamy wiedzieć, że możemy Ci ufać?
- A skąd wiecie, że możecie ufać sobie? - zapytał.
Teraz usiadła już także Latra i Toby. Ogień zaczął dogasać więc dziewczyna dorzuciła trochę drewna po czym powiedziała:
- Znamy się. Znamy się od dawna. Spotkałam ich sześć lat temu jak trafiłam do domu dziecka. Ramsyk trafił tam rok wcześniej a Tob praktycznie się tam urodził. To chyba dobry argument by sobie ufać. Jednak ty oprócz głosów nie przedstawiłeś nam żadnych argumentów.
- Żadnych? Prowadzę was tam gdzie powinniśmy iść. Wy nawet nie wiedzieliście, w którym kierunku się udać. Beze mnie siedzielibyście dalej na tych skałach. Idziemy do celu.
- Do celu czyli gdzie? - odezwała się Latra.
- Do Gór Skalistych. Na północ.
- A skąd mamy wiedzieć, że ty także słyszałeś głosy? Wiemy tylko, że je słyszałeś. Nic więcej nie powiedziałeś. Co ty usłyszałeś?
- Usłyszałem... Usłyszałem glosy. Głos kobiety. Piękny i wysoki. Śpiewała coś co brzmiało jak kołysanka... Najpiękniejsza jaką słyszałem. Zamiast spać wolałbym słuchać tej kołysanki całą noc. Słyszałem także głos starszego człowieka. Śpiewał jakąś starą pieśń... Już kiedyś ją słyszałem. Opowiadała o czymś wielkim ale i smutnym. Także była piękna. Był tam także głos dziecka... Ono nie śpiewało. Mówiło. Mówiło piękny wiersz, ale w języku, którego nie rozumiałem. Wszystkie te głosy... One brzmiały inaczej, wszystkie mówiły co innego, a i tak zdawały się łączyć w jedno...
Nikt nic nie odpowiedział. Wszyscy patrzyli się na niego z lekkim z dziwieniem. Sandy uniósł brwi nie rozumiejąc o co im chodzi. Na jego nieme pytanie odpowiedział Ramsyck.
- Chodzi o to, że... Myśmy słyszeli tylko głosy... Nie umieliśmy do końca odróżnić głosów ani tego co śpiewali... Nie wiem jak ty to zrobiłeś... - powiedział ze zdziwionym głosem, a Sandy wzruszył tylko ramionami.
- Nie ważne. Chodźcie spać. Jutro wstajemy o świcie – powiedziała chłodno Latra i położyła się spać.
Chłopak stwierdził, że Latra ma racje i także się położył. Po raz kolejny śniły się wilki. Dalej był z tą samą wataha jednak brakowało w niej dwóch wilków. Uciekały na północ. Nie wiedziały przed czym. Przed lasem. Przed ciemnością. Nie mogły zawrócić na południe bo dopadnie je To. Wokół nich unosił się smród strachu. Czuły to. Każdy z nich się bał. Ale biegły dalej przed siebie. Biegły tak wiele kilometrów. W pewnym momencie poczuły że coś jest nie tak. Zwolniły kroku. Zaczęło się robić coraz chłodniej. Jeden z wilków poczuł zimne ukłucie. Spojrzał w górę i zobaczył spadające płatki śniegu.
Sandy obudził się. Zaczynało świtać. Zaczął po kolei potrząsać resztą. Kiedy wstali sprzątnęli obozowisko i ruszyli przed siebie. Następnego dnia także wstali o świcie. Kiedy słońce było prawie w zenicie las zaczął niknąć. Drzew było coraz mniej i mniej. Przed nimi rozciągało się trawiaste pustkowie. Nasz podróżnik poczuł nagle, że o dziwo robi się coraz chłodniej. Zbyt chłodno. Sandy spojrzał w górę. Na jego twarz spadł płatek śniegu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annabeth&Percy dnia Czw 12:36, 08 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Argo
Przypalona Ambrozja
Przypalona Ambrozja



Dołączył: 05 Sie 2013
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 17:39, 10 Sie 2013    Temat postu:

Opowiadanie wstawiłaś w czwartek. Już jest sobota. I ja się pytam dlaczego nie ma żadnych komentarzy?! No czemu?! Przecież twoje opowiadanie jest SUPER! Znalazłam kilka literówek lub powtórzeń, ale przy tak długim tekście takie rzeczy są nieuniknione. Na prawdę bardzo mi się podobało. Ten cały fantastyczny świat, ci bohaterowie, ta tajemnica, ten klimat... Po prostu rewelacja. Czułam się tak jakbym czytała książę zawodowego pisarza! Najbardziej podoba mi się nazwisko Sandy'ego. Mort. Z tego co kojarzę to w kilku językach znaczy "śmierć". Bardzo pomysłowe. Więc pozostaje jedno pytanie: kiedy cd? Very Happy Pozdrawiam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PercJack17
Róg Minotaura
Róg Minotaura



Dołączył: 27 Paź 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Sob 20:31, 10 Sie 2013    Temat postu:

Jak na razie jest dość interesująco, czekam aż się rozwinie. Czasami zjadasz trochę przecinki, ale to już ci mówiłem. Lubię Latrę Very Happy
I pamiętaj, masz czytać Dm Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raphael
Kryzys Tantala
Kryzys Tantala



Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Czw 20:59, 15 Sie 2013    Temat postu:

Już od pierwszego zdania czuć niezwykły klimat tegoż opowiadania. Klimat zaś buduje styl jakim to opowiadanie jest pisane. Jest nieco dziwny, ale tak genialny, że aż oczy moje świdrują, gdy tylko się z nim stykają. Sam nie wiem jak do końca opisać stylistykę, ale jest piękna. Krótkie zdania, których tu dosyć pełno potęgują ten klimat stylu, lecz niektórych mogą nieco irytować. Mnie zaś one nie irytowały. Można by rzec, że styl, którym to opowiadanie zostało napisane to czysta poezja. Prosty, na luzie, ale tak hmm... inny... przez to cudowny.
Co do samej fabuły to tu jej za dużo nie było. Właściwie połowa rozdziału to podróż tajemniczego wędrowca, który słyszy głosy, przeżywa różne przygody i spotyka na swej drodze inne osoby, istoty. Ta jego podróż została wspaniale opisywała. Spokojnie... czasami wydawało mi się, że próbowałaś rymować zdaniami (pewnie mi się wydawało, jak mówię.. hehehe Very Happy).
Potem zaś Wędrowiec na swej drodze spotyka Sandy, Toba, Latrę, Ramsyck... i tu już muszę wytknąć, że imionami to się nie popisałaś. O ile Latra i Ramsyck są dość oryginalne i pasuję do przedstawionego świata, który jak dla mnie tli magią... to Tob i Sandy brzmią.. zbyt współcześnie i nieco dziwnie w porównaniu do całej otoczki. Może to specjalnie tak zrobiłaś, może nie, ale imię Tob brzmi po prostu idiotycznie.
Wędrowiec z tymi osobami wdaje się w rozmowę. Wspomina o głosie, którym słyszał, a potem idzie z nimi do ogniska, i tam wypytuje o tajemniczą legendę o Królowej Netryttcie. Uwielbiam legendy i mity, więc taki wątek mi pasuje. Nie wszystko zostaje tutaj wyjaśnione. Dialogi są pełne tajemnicy... dosyć krótkie... ładnie poprowadzone. Kwestie Wędrowca aż kipią mrokiem. Very Happy Wielki plus.
Masa opisów sprawia, że można się w tym rozdziale pogubić (ja się w połowie zgubiłem), ale opisów nigdy dość. Są one piękne i zapełnione magią (nie mówię o magii.. typu zaklęcia.. ale ogólnie...) i potrafią wchłonąć nas w środek akcji. Piękne napisany rozdział...
Ogółem rozdział emanuje mrokiem i tajemniczością... niewiedzą i niepewnością. Jest w nim wszystko to, co powinno zaciekawić czytelnika do dalszego czytania opowieści. Nie wiem co tu będzie się działo, ale ten rozdział sprawił, że chcę więcej...
Czekam na więcej! Very Happy Pisz dalej takim pięknym stylem, który wprawił mnie w osłupienie i wciągnął w tę fantastyczną podróż. O czym to właściwie będzie? Co dalej? I te pytanie powinni zadać sobie wszyscy, którzy przeczytali ten rozdział i czekać na kolejne, by się tego dowiedzieć. Very Happy
Czekam! :)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annabeth&Percy
Artystka
Artystka



Dołączył: 10 Paź 2010
Posty: 745
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 12:16, 17 Sie 2013    Temat postu:

Dobra, macie tu drugi rozdział a wieczorem napiszę coś więcej. ;)

II

Latra

Wiał chłodny wiatr w zachodnią stronę. Z nieba powoli sypały się płatki śniegu. Latra czuła w nozdrzach zapach zwierzyny. Był to młody jelonek z matką. Latra śledziła ich od prawie godziny. Czekała aż w końcu gdzieś się zatrzymają by ona mogła się do nich zbliżyć. Była bardzo głodna. Od kilku dni żyli tylko o suchym chlebie i starzejącym się serze. Brzuch już zaczynał ją boleć z głodu. Wiedziała, że jeśli nie upoluje tej zwierzyny to nie dadzą rady długo iść. Kluczyła tak powoli i jak najciszej między drzewami tropiąc swoje ofiary. Minęło kilka chwil kiedy w końcu los uśmiechnął się do dziewczyny. Przed jej oczami pojawiła mała polanka na, której zwierzęta zatrzymały się i zaczęły zjadać mech z drzew. Latra zaczęła po cichu zbliżać się do krawędzi drzew. Kiedy była przy ostatnich, wyciągnęła łuk przed siebie i naciągnęła cięciwę ze strzałą. Już miała wypuścić strzałę gdy usłyszała cichy warkot. Obejrzała się na lewo i zobaczyła jak mała wataha wilków wyskakuje na zwierzynę. Nie wierzyła własnym oczom. Tyle czasu szła za tą nimi. Potrzebowała ich, Musiała je mieć. A pokonała ją zwykła wataha wilków. Mogła tylko stać i patrzeć jak zwierzęta zajadają się jeleniami. Czuła jak coś ją ściska w brzuchu. Była bardzo głodna, a przed nią leżało jej jedzenia pożerane przez kogoś innego. Zapach ciepłego i świeżego mięsa drażnił jej nozdrza. Miała ochotę wyskoczyć zza drzew i zabić zwierzęta. Napięła wszystkie mięśnie w ciele. Już miała zrobić ten szalony ruch kiedy usłyszała za sobą kolejny cichy warkot. Bardzo cichy, który mógł znaczyć tylko jedno. Obróciła lekko głowę i zobaczyła za sobą masywny kształt. To był wilk. Był mniejszy od reszty. Dziewczyna od razu zobaczyła swój błąd. Nie zarejestrowała, że przy watasze nie ma najsłabszego osobnika. Tego co trzyma się z tyłu. A teraz on ją zaskoczył. Nie miała wyjścia. Rzuciła się w prawo do biegu. Musiała uciekać. Ale to był jej kolejny błąd. Wilk natychmiast rzucił się na nią. Wiedziała co zwierze myśli. Czuła to. Chciał ją złapać nie po to by się najeść, a po to by pokazać reszcie, że ich uratował. Że tez umie polować. Że nie jest gorszy od nich. Czuła się jakby była w jego skórze. Czuła jak napina tylne łapy i skacze na plecy swojej ofiary. Jak jej pazury przedzierają się przez wierzchnie warstwy zwierzyny i przecinają cienką skórę. Odwróciła swoją ofiarę. Była jak szmaciana lalka. Spojrzała na jej twarz. Na swoją twarz. Zaskomlała cicho i odskoczyła do tyłu. Poczuła warkot. Warkot, którego nie wydała. Który był tylko w jej głowie. Potem szczeknięcie. I nagle cale jej ciało przeszył ból. Zaczęła walczyć. Szamotać się. Drapać i gryźć. Czuła jak napastnik powala ją. Wyrzuca. I nagle światło pojawiło się przed jej oczami. Czuła, że leży na chłodnym śniegu. Szybko podniosła i zobaczyła przed sobą stłamszonego wilka. Patrzyła się na niego a on nią. Czuła zapach strachu. Nie chciała go zabijać. Za bardzo się bał. Miała w sobie zbyt dużo... Współczucia. Wiedziała, że wilk nie chce wrócić do watahy bez niej. Woli zginąć w walce. Widziała jak napręża swoje mięśnie w tylnych łapach. Przygotowuje się do skoku. Trwało do sekundę. Najpierw zobaczyła jak leci na nią, a po chwili przygniata ją do ziemi. Już otwierał pysk by rozedrzeć jej gardło kiedy cicho zaskomlał. I znowu. Poczuła jak ciepło spływa po jej dłoni. Wyjęła sztylet z brzucha wilka i zrzuciła go z siebie. Jeszcze żył. Przyklękła przy nim. Nie chciała tego robić ale inaczej by ją zabił. Chciała mu pomóc. Myślała o tym. Że weźmie go do obozu. Ramsyck zrobi jakąś maść, która mu pomorze. Już go miała podnieść kiedy wilk cicho warknął. Zdawało się jej, że lekko pokręcił głowa. Chciał zostać. Wiedziała to. Chciał umrzeć. Chciał by go dobiła. Prosił ją o to. Patrzył się na nią wielkimi, smutnymi oczami. Podeszła do jego pyska i go dotknęła. Powiedziała cicho tylko krótkie „przepraszam” no co wilk poruszał uszami ze zrozumienie i poderżnęła mu gardło. Usiadła obok martwego ciała i schowała twarz w dłoniach. Dopiero teraz dochodziło do niej co się stało. Była w nim. Przez chwilę była nim. Zabiłaby siebie gdyby... Gdyby on jej nie zaczął atakować. Gdyby nie wyrzucił jej z siebie. Jej głód był tak silny, że zjadłaby samą siebie nawet się nie zastanawiając. Nie rozumiała co się z nią działa. Bała się zrozumieć.
Nie wiedziała ile tak siedziała myśląc o tym wszystkim, jednak z zadumy wyrwało ją odlegle wycie. Zorientowała się, że zaczęło się już ściemniać. Nie wiedziała co ma zrobić. Nic nie upolowała, a oni potrzebowali jedzenia. Miała tylko jedno wyjście. Przyjrzała się martwemu wilkowi. Był duży jednak nie największy. Postanowiła spróbować. Podniosła bezwładne ciało i narzuciła je sobie na barki. Nim je podniosła zdawało się, że wilk będzie za cięzki jednak kiedy wylądował na jej barkach okazał się lżejszy niż przypuszczała. Zaczęła kierować się w stronę obozowiska. Czekało na nią pół godziny drogi. Musiała się pospieszyć jeśli chciała zdążyć przed nocą.
Droga była trudna. Robiło się coraz zimniej a śnieg padał coraz gęściej. Sięgał je już prawie do kostek. Nie mogła zrozumieć czemu pada. Był jeden z najcieplejszych miesięcy lata a tu padał śnieg. Nie rozumiała tego, a trzeba wiedzieć, że ona nienawidziła czegoś nie rozumieć. Latra była dziewczyną bardzo ambitną i pewną siebie. Zawsze chciała rządzić. Nie byłaby to dobra cecha gdyby nie była urodzona przywódczynią. Umiała scalić grupę a zarazem trzymać ją w ryzach tak by nie pojawiła się żadna samowolka. Gdyby nie ona w życiu zaszli by z Ramsyckiem i Tobem tak daleko. Gdyby nie ona nawet nie uciekli by z domu dziecka. To ona postanowiła iść za głosem. To ona wymyśliła plan ucieczki. Ona wymyśliła, że Tob uda, że jest chory i wymiotuje by zająć czymś opiekunkę a tymczasem szybki i zwinny Ramsyck uda się do jej gabinetu po zapasowe klucze do zamka w drzwiach. Nim opiekunka wróciła z Tobem Rams już leżał w łóżku potem wystarczyło zaczekać na moment zmiany warty, szybko przelecieć do drewnianych drzwi i droga wolna. Tak, gdyby nie ona to na pewno nadal by tkwili w tej budzie. Szczerze jej nienawidziła. Nie chodzi o to, że źle się nią opiekowali, choć to też było uciążliwe, jednak ona była twarda, tylko o sam fakt zamknięcia. Latra była trochę jak ptak. Ptak zamknięty w za małej klatce. Ptak, który się dusi, który może umrzeć jeśli się go nie wypuści. Wiedziała, że kiedy wyjdzie stamtąd, że w końcu ją wypuszczą z klatki, jednak zawsze chciała uciec wcześniej, tylko, że nigdy nie wiedziała gdzie się później uda. Kiedy w końcu nadarzyła się okazja Latra nie stchórzyła. Zrobiła wszystko tak jak miała. A potem przewodziła ich trójce. Aż nie spotkali tego chłopaka. Nagle Rams i Tob zapomnieli o tym co ona dla nich zrobiła. Zapomnieli, że gdyby nie ona byliby teraz daleko stąd. Gdyby nie ona dawno umarli by z głodu. Teraz liczył się tylko Sandy. Obaj chłopcy byli w niego wpatrzeni jak w jakąś gwiazdę, która spadła z nieba od czasu kiedy im opowiedział o tym jak wyraźnie słyszał głosy. Latra była zła. Na nich i na siebie. Była zła na siebie za to, że ona nie znała drogi, że nie mogła ich dalej pokierować, że ona nie umiała odróżnić głosów. Tak, to najbardziej ją denerwowało.
Latra poczuła, że wiatr zaczyna być coraz mocniejszy., a płatki coraz mniejsze lecz padające coraz gęściej. Śnieg sięga jej już ponad kostki a ona sama zaczęła się lekko trząść. Miała jeszcze jakieś dziesięć minut drogi. Przyspieszyła kroku. Musiała znaleźć się jak najszybciej ogniska bo zamarznie. Chłód przedzierał się przez jej ubrania, a także skórę wsiąkając w kości. Temperatura wokół niej spadała bardzo szybko. Tego Latra także nie rozumiała.
W końcu zobaczyła, że drzewa zaczynają się przerzedzać. Ciało wilka spoczywające na jej barkach z każdym krokiem jak na złość stawało się coraz cięższe. Kiedy wyszła zza drzew nogi zaczęły już uginać się pod jego ciężarem. Była na brzegu. To co zobaczyła przed sobą zdziwiło ją. Cała rzeka zamarzła nawet nie wiadomo kiedy. Rozejrzała się dookoła. Nigdzie nie widziała blasku ogniska. Zaczęła iść w górę rzeki czekając aż zobaczy pomarańczową poświatę.
Już miała stanąć, rzucić martwą zwierzynę i płożyć się na ziemi, kiedy usłyszała odległy śmiech i odgłosy rozmowy. Przyspieszyła i pośród spadających płatków zobaczyła mały, pomarańczowy punkt. Z czasem jak szła robił się coraz większy i większy, a po kilku chwilach dostrzegła nawet trzy postacie siedzące wokół niego. Kiedy w końcu doszła do ogniska rzuciła ciało wilka pomiędzy pozostałych.
- Latra! - krzyknął przerażony Tob – Latra... Baliśmy się, że się zgubiłaś... - wyjąkał.
- Właśnie widzę – rzuciła ostro dziewczyna nawet nie patrząc na chłopaka po czym usiadła przed zwierzyną, wyciągnęła sztylet. Przystąpiła do obierania zwierzęcia ze skóry. Przyda jej się jeśli ma się nie ocieplić.
- Ty upolowałaś tego wilka? - zapytał się z lekkim respektem Ramsyck.
- Tak – odpowiedziała chłodno.
- Latro... Gdzie to było? - odezwał się cichym i poważnym głosem Sandy. Dziewczyna spojrzała na niego i zobaczyła, że jego twarz zbledła.
- W lesie. W taką pogode to jakąś godzinę drogi stąd. Czemu Cię to interesuje? - zapytała zdziwiona, ale chłopak tylko wzruszył ramionami, więc wróciła do swojego zajęcia. Kiedy skończyła odwróciła się by sięgnąć do swojego tobołka po bukłak z wodą. Usłyszała za sobą odgłos nabieranego szybko powietrza a także cichy kwik. Odwróciła się szybko i uniosła pytająco brwi.
- Latro, Twoje plecy. Są całe podrapane – powiedział Ramsyck, który jako jedyny zachował spokój i nie wydał żadnych dziwnych dźwięków.
Dziewczyna na początku nie wiedziała o co cho jednak w końcu przypomniała sobie, że wilk ją podrapał. Że ona siebie podrapała.
- Nie, to nic. Samo się zagoi – mruknęła.
- Nie sądzę – powiedział stanowczo Rams i wstał. - Czekaj chwilę – i poszedł do lasu.
Nie było go może piętnaście minut. Latra w tym czasie napiła się i umyła twarz w ciepłej wodzie. Wrócił z garścią zamrożonych ziół tak jakby nie było w ogóle przygotowane na zimę. Postawił wodę nad ogniskiem i odczekał chwilę. Wlał trochę płynu do moździerza i zanurzył w nim zioła. Kiedy już się rozmroziły wylał większość wody i zaczął miażdżyć zioła wraz z jakimiś owocami. Gdy skończył kazał jej usiąść plecami do niego i zdjąć pierwszą warstwę ubrań. Kiedy do zrobiła poczuła jak zimno jest naprawdę. Nagle poczuła jak Rams podciąga jej koszulę. Zerwała się na nogi i uderzyły chłopaka w rękę.
- To nie jest konieczne – warknęła cicho.
- Latro. Przepraszam, ale muszę. Te rany są bardzo głębokie. Nie mogę ich zasmarować przez koszulę.
- Nie są. Jakby były to bym je czuła.
Ramsyck westchnął i położył moździerz przy ognisku.
- Tob, rzuć mi jeden rondel a sobie weź drugi – powiedział.
Chłopak kazał Tobowi ustawić się przed Latrą i trzymać rondel na wysokości jej klatki. Sam drugi zaś trzymał na tej samej wysokości za jej plecami.
- Teraz już widzisz? - zapytał się Ramsyck.
Rondle nie były idealne lecz były na tyle czyste by Latra zobaczyła to co miała zobaczyć. Na jej plecach widniało osiem wielkich zadrapań. A raczej osiem wielkich ran. Kiedy je zobaczyła aż pisnęła z przerażenia. Nie wiedziała jak mogla mieć takie rany i ich w ogóle nie czuć. To było nie możliwe. Nie chciała na to patrzeć i kazała im odłożyć garnki. Bez słowa usiadła znów przed Ramsyckiem. Czuła jak powoli i delikatnie podnosi jej koszule. Musiała się bardzo skupić by znowu nie poderwać się do góry i nie uderzyć chłopaka, jednak kiedy poczuła jak delikatnie zaczyna wsmarowywać w jej plecy ciepłą maść od razu było jej łatwiej wytrzymać lecz nadal nie sprawiało jej to przyjemności. Trwało to dosyć długo, przemarzła do szpiku kości. Ramsyck powoli i dokładnie smarował jej każdą ranę, od dołu do góry, delikatnymi, kolistymi ruchami. Kiedy w końcu skończył szybko od niego odeszła i ubrała się we wszystko co mogła.
Kiedy wróciła na miejsce przyjrzała się skórze leżącej przed nią. Planowała ją oporządzić jednak nagle przypomniał jej się wilk, którego zabiła. Przypomniał jej się jego wyraz pyska kiedy miała go dobić. Przypomniał jej się jego smutek kiedy przegrał z nią walkę. Walkę, która mogła odmienić jego wilcze życie. A jednak. Zakończyła je.
Postanowiła. Rozejrzała się dookoła. Zobaczyła złamany konar drzewa. Podeszła i wyciągneła go spośród innych. Wróciła do ogniska, wzięła skórę i skierowała się do rzeki. Poszukała miejsca, w którym lód zdawał się być najcieńszy rozbił go gałęzią. Spod lodu ukazała się rzeka, której nurt nabrał na sile. Wrzuciła skórę do rzeki mając nadzieję, ze zwierzy wybaczy jej to co zrobiła. Nie wiedziała czemu tak bardzo przejęła się śmiercią wilka. Coś po prostu mówiło jej zachować szacunek. Że to nie był dobry czyn. Po głowie biegały jej myśli o tym, że powinna była dać zabić się wilkowi. Pomogłaby mu tak. Jego miejsce w stadzie zmieniłoby się. Tak, powinna była tak zrobić. Nie powinna była go zabijać.
Wróciła do ogniska i usiadła z innymi nie patrząc na nich. Czuła jednak, że oni przypatrują się jej. Latra zachowała ciszę już do końca jedzenia. Zdziwiona zauważyła, że Sandy też nie wiele się odzywał. Cały czas był blady, a jego oczy błądziły po lesie jakby cały czas na coś czekał. Kiedy w końcu nadszedł moment spania odezwał się:
- Dzisiaj postawimy warty. Pierwszą przejmę ja. Potem Latra, Rams i ty Tob. Idźcie spać – powiedział i poszedł do skraju lasu gdzie usiadł pod jednym z drzew.
- Wiecie o co mu chodzi? - zapytał Ramsyck, a ona i Tob tylko wzruszyli ramionami.
Latra położyła wyciągnęła z tobołka kocyk i położyła się obok ogniska wokół, którego już zdążył zrobić się krąg bez śniegu. Zamknęła oczy jednak nie zasnęła. Przypomniało się jej jak Ramsyck za pierwszym razem podciągnął jej koszulkę. Nie chciała go uderzyć. Nie chciała być aż tak brutalna. To wyszło tak jakoś samo z siebie. Naprawdę nie chciała. Jednak jeszcze bardziej nie chciała by chłopak to robił. Musiała użyć całej swojej siły woli by od niego potem nie odskoczyć. Oni wszyscy wtedy patrzyli. Patrzyli na nią. Nie chciała by ją widzieli w jakimkolwiek znaczeniu tego słowa. Nie chciała by widzieli jej strachu. Nie chciała by widzieli ją. Przypomniała jej się. Przypomniała sobie tamtą noc. Tyle razy chciała o niej zapomnieć. Jednak nigdy nie mogła. To od tamtej nocy w swoim sercu nosiła strach i ból. Nie była sobą. Zacisnęła mocniej oczy. Musiała przestać. Musiała przestać myślec o tym wszystkim. To nie czas i miejsce. Musi spać. Ma drugą wartę. Musi zasnąć... I zasnęła. Jednak nie był to sen. Śniło jej się, że biegnie przez las. Jej łapy stąpały po miękkim śniegu. W nozdrzach czuła woń świeżego mięsa. Czuła zapach ofiary. Była już blisko. Widziała kluczącą między drzewami postać. Jeszcze kilka długich susów i już... Złapała ją. Ofiara się wyrywała i walczyła. Odwróciła się na plecy. Chciała ją odepchnąć od siebie. Jej brązowe włosy zakrywały pociągłą twarz. Z jej małego nosa leciała krew a z ust przy każdym oddechu buchała para. Spojrzała swojej ofierze w oczy, które miały intensywną, zieloną barwę. Przypominały kolorem młody, zdrowy liść. Tak jakby patrzyła w las o południu. Poczuła ból w głowie, ciemność pojawiła się przed jej oczami i teraz była swoją ofiarą. Nie. Była sobą. Rozejrzała się dookoła. Nigdzie nie widziała wilka. Wstała ze ściółki. Wokół niej panowała ciemność. Usłyszała za sobą cichy chrzęst śniegu. Odwróciła się i zastygła. To był on. Stał przed nią. Wpatrywał się w nią swoimi szaroniebieskimi oczami nawet nie mrugając. Czuła jak jego wzrok podąża od jej stóp aż po czubek głowy. Z każdą chwilą jego cienkie i popękane usta wykrzywiały się w coraz to większy uśmiech. Latra nie mogła się nawet ruszyć. Była zbyt przerażona. Chciała krzyczeć ale strach jej nie pozwalał. Nie chciała być ukarana. Mężczyzna obszedł ja i tak samo, od dołu do góry obejrzał ja ze wszystkich stron. Kiedy znowu stanął przed nią wyciągnął rękę i przyłożył dłoń do jej twarzy. Zaczął kciukiem gładzic jej policzek, a ona tylko niemo otworzyła usta. Zabrał rękę i przyłożył palec wskazujący do swoich nadal uśmiechniętych ust.
Latra obudziła się. Była cała mokra. Pot spływał jej po twarzy reszcie ciała a serce waliło jak głupie. Bała się otworzyć oczy. Bała się, że znowu go zobaczy. Nie. Nie mogla. On był martwy. Tak, on już nie żył. Zmusiła się i podniosła powieki. Zobaczyła przed sobą płomienie ogniska. Zapewne Sandy dołożył kilka drewienek by ogień nie zgasł. Rozejrzała się. Przy ognisku leżał tylko Ramsyck i Tob. Nikogo więcej. Nikogo, powtarzała sobie. Usiadła i otarła twarz kocykiem. Oddychała bardzo szybko więc postanowiła spróbować opanować swoje serce. Wzięła kilka głębokich oddechów. Spojrzała na kraniec lasu. Sandy siedział pod jednym z drzew i wpatrywał się w niebo. Nie wiedziała jak długo spała i za ile zaczynała się jej warta, wiedziała jednak, że już na pewno nie zaśnie. Wstała opatulając się kocem i poszła w stronę Sandy'ego. Kiedy do niego podeszła chłopak wstał zdziwiony.
- Latro, masz jeszcze godzinę. Idź się wyspać – powiedział opiekuńczym tonem.
- Nie trzeba. Już się wyspałam. Ty idź a ja przejmę wartę – odpowiedziała sztywno.
- Dobrze, ale pozwól, że z Tobą chwilę posiedzę – odpowiedział na to chłopak i znów usiadł pod drzewem klepiąc wolne miejsce na kocu obok niego. Latra tylko wzruszyła ramionami i usiadła.
Sandy zaczął znowu patrzeć się w niebo. Chmury z których wcześniej padał śnieg zdążyły się rozproszyć co zapowiadało, że dzień będzie pogodny i słoneczny. Miała nadzieję, że temperatura trochę podskoczy a śnieg stopnieje.
Mijały minuty i minuty a oni siedzieli milcząc. Chłopak ani razu nie oderwał oczu od nieba. Latra w końcu nie wytrzymała.
- Czemu to robisz? - zapytała.
- Czemu co robię? - odpowiedział pytanie na pytanie.
- Ciągle patrzysz w niebo. Tak jakbyś... Tak jakbyś je czytał.
- Bo to robię. Czytam je. Patrzę co gwiazdy mają nam dzisiaj ciekawego do powiedzenia. Z nieba można wiele wyczytać. Mogę przeczytać czy w najbliższym czasie nasze słońce będzie w zaćmieniu, kiedy będą widoczne niektóre z planet, a także kierunek, w którym idziemy. Mogę też przeczytać inne rzeczy. Bardziej przyziemne. Widzisz konstelację kozła? To do niej przypisana jest legenda o pięknej Mykkeji i Latrosie. Kiedy tylko ją widzą zaraz sobie przypominam jak rozwiajła się miłość pięknej księżniczki i satyra, który okradł jej ojca. A tamta gwiazda? To Ostrze Osmunda. Ona mi przypomina o tym jak dzielny rycerz Osmund podjął walkę z całą armią podczas rewolty by bronić swego króla. Tak, gwiazdy nie są tylko piękne. One przypominają nam naszą historię – Latra mimowolnie za każdym razem kiedy chłopak wskazywał coś na niebie patrzyła tam i rzeczywiście przypominała sobie wszystkie te historie. Kiedyś uczyła się mapy nieba jednak szybko ją zapomniała. Nigdy nie była jej tak naprawdę potrzebna. - Ale najbardziej lubię Blask Netrytty – powiedział wskazując jedną z najjaśniejszych gwiazd. Latra przypatrzyła jej się i zobaczyła, że ma ona czerwonawa poświatę wokół siebie. Gdy tak się jej przypatrywała poczuła coś ciepłego na swoim udzie, dość wysoko. Spojrzała w dół i zobaczyła, że to dłoń Sandy'ego. Odepchnęła go od siebie i szybko wstała.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała z furią w głosie.
Chłopak zdawał się być niewzruszony. Wstał powoli i spojrzał na nią lekko z góry Był wyższy od niej kilka centymetrów, jednak nie silniejszy. Jakby Latra go zaatakowała miałby mniejsze szanse na wygraną, a w tej chwili dziewczyna miała ochotę go zabić. Zaczął patrzeć się w jej oczy. Ona też spojrzała w jego oczy. Były jasnoniebieskie. Przypominały jej tamte oczy. Odsunęła się krok do tyłu. Serce zaczęło jej walić jak oszalałe, a oddech przyspieszył. Czuła gule w gardle, jakby zaraz miała zwymiotować. Oblizała nerwowo usta. Była gotowa by się bronić. Chłopak zaczął powoli zbliżać się do niej. Był coraz bliżej. Kiedy stanął ich nosy prawie się stykały.
- Powiesz mi Latro jaki masz sekret? - powiedział cicho. - Każda dziewczyna na Twoim miejscu czułaby może zmieszanie, może lekki stres, choć sądzę, że raczej byłaby zadowolona, jednak nie sądzę by chciała mnie zabić tak jak ty.
Odsunął się od niej i usiadł z powrotem pod drzewem. Jego wzrok znowu powędrował ku niebu. Minęło kilka minut nim znów na nią spojrzał.
- Lepiej usiądź, nie powinnaś długo stać – znów użył tego troskliwego tonu.
Dziewczyna spojrzała na niego nieufnie, jednak usiadła i skuliła się w swoim kocu. Minęło kolejnych kilka chwil nim się do niej znowu odezwał.
- No więc, wyjawisz mi swój sekret czy nie? - powiedział tym razem patrząc na nią nie na niebo.
Latra przyjrzała mu się uważniej. Miał lekko okrągłą twarz, na którą opadały kosmyki blond włosów. Jego usta były pełne a nos lekko zakrzywiony, co tylko nadawało charakter jego, musiała przyznać, dość przystojnej twarzy.
Nie, nie mogła się płoszyć. Nie przed nim. Przecież była twarda. Podciągnęła się lekko by wygodnie siedzieć, wzięła głęboki oddech i już na powrót była sobą. Chłodną i opanowaną.
- Najpierw ty wyjaw mi swój – powiedziała.
- To ja mam jakiś sekret? - zapytał z śmiechem.
- Tak, masz. Kiedy przyniosłam wilka wydałeś się być przestraszony. I jeszcze zadawałeś dziwne pytania. O co chodzi? Po co te warty dzisiaj? - zadała pytania używając dociekliwego tonu.
Chłopak westchnął i spuścił wzrok.
- Mam sny. Byłem... To znaczy śniłem o watasze wilków. One uciekały przed czymś. Przed czymś co je goniło. Zabijało. Ten wilk był jednym z nich. Dotąd były przed nami. Ale teraz... Jesteśmy tam gdzie one – powiedział już poważnym tonem.
- Przecież to tylko sny – odpowiedziała dziewczyna lekceważąco.
- Ta zimna. To też sen? Nie. Jest naprawdę. Nagle, w środku lata śnieg i mróz. A o tym też śniłem. W nocy zanim weszliśmy w jej zasięg byłem z nimi. U nich też była zima. A coś je goniło. Znowu westchnął i podniósł wzrok. - No ale masz rację. Może to tylko sny może tylko panikuję.
Na chwilę znowu zapadło milczenie przerywane tylko pohukiwaniem sowy.
- No więc. Teraz Twoja kolej. Mów swój sekret.
Latra już wiedziała co na to odpowiedzieć.
- Nie mam żadnego sekretu. Po prostu Cię nie lubię. Pojawiłeś się znikąd i zabrałeś mi moją pozycję. To ja ich prowadziłam. To ja byłam ich przywódczynią cały ten czas. A potem ty się nagle pojawiłeś i już zapomnieli o tym co ja zrobiłam. Zacząłeś się liczyć tylko ty. Przez to, że słyszałeś te glosy. Tak wyraźnie... - była pewna, że chłopak w to uwierzy.
- Latro, ja Ci nie zabrałem miejsca. Oni Cię nadal mają za kogoś ważnego. Gdyby nie ty umarlibyśmy z głodu. A dzisiaj? Upolowałaś i przeniosłaś dorosłego wilka nawet nie czując ran po jego pazurach. Myślisz, że to nie zrobiło na nich wrażenia? Ja tylko mówię gdzie mamy iść. To nic wyczynowego. A ty? Dla nich jesteś niesamowita – powiedział Sandy jakby myślał, że to najświętsza prawda, po czym wstał i spojrzał się na nią – Może i mówisz prawdę ale ta prawda nie tłumaczy dlaczego boisz się dotyku. Dlaczego boisz się bliskości. Latro, pamiętaj, możesz mi zaufać – powiedział i odszedł w stronę ogniska pozostawiając ją z ciężką głową.
Nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć, jednak wiedziała, że nigdy mu nie zaufa. A już na pewno nigdy nie wyjawi swojego sekretu.
Po dwóch godzinach wstała by obudzić Toba na wartę i samej się położyć. Zasnęła dosyć szybko i już nic się jej nie śniło.
O świcie obudził ją Ramsyck. Czuła się bardzo zmęczona i przemarznięta. Kości ją bolały a mięśnie nie chciały współgrać. Minęło trochę czasu nim się podniosła z posłania i zaczęła je pakować.
- I co Sandy, nic nas nie zjadło – powiedziała do chłopaka.
- Zupełnie nie wiem o czym mówisz, Latro – odpowiedział zdziwiony marszcząc czoło.
Dziewczyna była lekko zaskoczona jednak postanowiła nie ciągnąć tego tematu. Gdy w końcu się zebrali słońce już wstało. Temperatura lekko się podniosła a niebo było bezchmurne. Dalej szli wzdłuż rzeki, którą spowijał lód. Sandy szedł kilka metrów przed nimi. Latra podeszła do niego i zapytała się:
- Czemu nie chcesz powiedzieć Tobowi i Ramsowi o Twoich przypuszczeniach?
- Po co ich straszyć? Wiesz jaki jest Tob – powiedział spokojnie.
- Chyba jesteś winny szczerość nam wszystkim – powiedziała wściekła.
- Jestem winny wam opiekę. Tob już jest strasznie zdenerwowany i zestresowany. Jakby jeszcze się dowiedział, że ściga nas... Coś, to myślisz, że czułby się lepiej? - odpowiedział stanowczo. - Powiemy im kiedy będzie trzeba, tak?
Latra poczuła, że nie może mu zaprzeczyć i tylko pokiwała głową.
Tego dnia szło się lepiej niż poprzedniego. Było trochę cieplej i nie padał śnieg. Po kilku godzinach postanowili, że zrobią sobie krotki odpoczynek. Rams rozpalił małe ognisko i ukroił niewielkie kawałki mięsa dla każdego. Gdy mięso zaczęło już skwierczeć Latra zdjęła swój kawałek znad ognia. Gdy w końcu się najedli i nabrali siły na ciąg dalszy wędrówki ruszyli przed siebie.
Zbliżał się zmierzch gdy brzeg na nowo zaczął się ścieśniać aż w końcu las sięgał ku rzece. Kluczyli tak między drzewami uważając by się nie potknąć o jakiś ukryty pod śniegiem korzeń. Latra zaczęła na nowo myśleć o tym czemu nagle w tej części krainy spadł śnieg. Widziała, że nie tylko oni nie byli na to przygotowani. Drzewa miały nadal liście a niektóre z roślin nie zdążyły nawet schować swoich kwiatów i owoców.
Zbliżał się zmierzch, a temperatura cały czas rosła. Latra nie wiedziała co się dzieje, ale czuła się jakby zaczynała się wiosna. W pewnym momencie zrobiło się jej tak ciepło, że aż zdjęła z siebie kożuch, który nosiła jako ostatnią warstwę i przerzuciła go przez ramię. W lesie robiło się parno i po chwili na jej twarzy pojawiło się kilka drobnych kropel potu.
W końcu zapadła ciemność jednak temperatura powietrza nie opadła i teraz już wszyscy zdjęli swoje wierzchnie warstwy. Brzeg nadal był za wąski by tam rozbić obozowisko, więc zrozumieli, że muszą znaleźć jakąś polanę. Zaczęli kierować się na północny wschód licząc, że na jakąś trafią. Robiło się co raz później a oni nadal kluczyli między drzewami. Praktycznie już nic nie widzieli, gdyż korony drzew obłożone śniegiem nie pozwalały przedostać się w głąb lasu księżycowym promieniom. Latra zaczynała już czuć wszystkie małe kosteczki i ścięgna w nogach, gdy w końcu drzewa zaczęły rosnąć rzadziej i rzadziej, aż w końcu zniknęły, a przed nimi ukazała się malutka polana przez, którą szybkim nurtem płynął potok. Latra zaczęła się zastanawiać czy rzeka także zaczęła się rozmrażać.
Przystąpili do pracy. Ramsyck zaczął odgarniać śnieg z miejsca przy, którym będzie rozpalał ognisko, Tob poszedł nabrać wody do butli, Sandy zaczął zbierać suchy chrust zaś Latra rozpakowywać
Gdy w końcu rozpalili ognisko Ramsyck zaczął oddzielać porcje mięsa a potem smażyć je nad ogniem. Kolacja minęła im w ciszy. Nie wiedzieli o czym rozmawiać, a byli zbyt zmęczenie by o tym myśleć. Kiedy skończyli Sandy tylko powiedział, że warty będą w takiej kolejności w jakiej były poprzedniej nocy.
Latra położyła się i zasnęła. Bała się, że znowu przyśni jej się sen z poprzedniej nocy jednak ten był inny. Szła przez las. Nie przez ten, w którym byli. Drzewa były bardzo wysokie i chuda, a światło bez problemu przechodziło przez ich korony. Wokół niej było jasno i ciepło. Czuła się tam bardzo bezpieczna. Szła tak powoli rozglądając się naokoło. Zaczęła przyglądać się drzewom. I kora była jasno brązowa, gdzieniegdzie przechodząca w biały. Były bardzo wysokie, a korony zaczynały się dopiero na ich szczycie. Gdy spojrzała w górę na ich liście dostrzegła, że mają różowy lub fioletowy kolor. Wzięła głęboki wdech. W jej nozdrzach pojawił się zapach miodu i kwiatów. Zaczęła iść przed siebie. Pod jej stopami rosła zielona trawa a gleba pod nią była bardzo miękka. Dopiero teraz zorientowała się, że jest na bosaka, jednak nie sprawiało to problemu. Szła dalej. Było bardzo ciepło jednak nie było to upał nie do wytrzymania. Idąc tak przez las zaczęła wsłuchiwać się w cichy szmer liści. Wiatr nie wiał jednak one i tak się poruszały. I tak mówiły jakby ze sobą rozmawiały. Potem usłyszała cichu dźwięk. Jakby dzwoneczki. Z czasem był głośniejszy i zrozumiała, że to co słyszy to śmiech dziecka. Bardzo wesoły. Gdy się na nim skupiła zdawało się, że on okrąża ją. Jakby dziecko biegało wokół niej a ona go nie widziała. Ra był bliżej raz dalej. Raz po prawej stronie raz po lewej. Stanęła i zaczęła się rozglądać. Wiedziała, że powinna się bać jednak czuła, że to coś dobrego. Że nic jej nie będzie. Poczuła silny podmuch gorącego wiatru. Spojrzała w stronę, w która wiał i zobaczyła jak z dwóch drzew opadają różowe liście i w powietrzu formują się w postać przypominającą małego chłopca. Dziecko zaczęło w powietrzu biec do niej. Okrążać ją śmiejąc się do niej. W końcu stanęło i zaczęło się jej przyglądać bardzo uważnie. Podeszło do niej i dotknęło jej policzka swoją różową dłonią.
Latra poczuła, że się budzi jednak uczucie dotyku z policzka nie zniknęło. Otworzyła oczy i szybko usiadała. W tej samej chwili dotyk zniknął a prosto w jej twarz zawiał ciepły wiatr. Wiatr o zapachu miodu i kwiatów. Spojrzała za siebie, tam gdzie wiał wiatr i zobaczyła kłęby dymu unoszące się znad ciemnego lasu. Poderwała się na nogi. Odwróciła się i pobiegła obudzić Ramsycka. Wołała jego imię, ruszała nim, jednak to nic nie dawało. Usłyszała za sobą głos Sandy'ego próbującego obudzić Toba, jednak i ten zdawał się zapaść w jakiś niekończący się sen. Latra wstała.
- Trzeba tam iść. Nawet bez nich – powiedziała i popatrzyła się na Sandy'ego.
Ten tylko pokiwał głową i odwrócił się w stronę dymu. Do Latry dochodziły krzyki ludzi. Zaczęła biec w kierunku, z którego je słyszała. Sandy biegł za nią. Słyszała jak jego stopy przy każdym kroku uderzają o ziemię. Nie wiedziała jak on to robił, ale zachowywał się strasznie głośno. Przebiegli kilkadziesiąt metrów i nagle w Latrę uderzyła gorąca fala powietrza i dymu. Zamknęła oczy a ręką zakryła twarz. Gdy w końcu dym rozrzedził się trochę zobaczyła przed sobą ogień. Stała na skraju lasu. Przed nią znajdowała się wielka polana, na której stało kilkanaście drewnianych chałup. Wszystkie ogarnął ogień. Jedne z nich płonęły już całe a inne dopiero zaczynały się palić. Latrę zalał pot. Na polanie było gorąco. Latra zobaczyła jak do w ich stronę biegnie mały chłopiec. Jego twarz była prawie cała czarna od brudu, jedyne co miał czyste to dwie małe strużki łez płynące po jego policzkach. Biegł do nich krzycząc:
- Moja mamusia! Tam! Błagam, nie może wyjść... - krzyczał wskazując najbliższą chatę, którą ogień ogarnął dopiero na parterze.
Latra nawet nie zastanawiała się. Pobiegła od razu w stronę domu. Słyszała tylko za sobą krzyki Sandy'ego i płacz dziecka. To drugie działało na nią dużo mocniej. Wiedziała co czuje chłopiec. Strata matki. Tak, to jest bardzo bolesne.
W końcu dobiegła do drzwi chaty. Ściany płonęły lecz było miejsce by szybko przebiec. Dziewczyna wzięła głęboki wdech i ruszyła. Gdy przebiegała między płomieniami czuła się jakby miała się zaraz roztopić. W końcu przedarła się do wnętrza chaty. Było tam mnóstwo dymu. Od razu zaczęła kaszleć. Usłyszała krzyk. Kobiety i dziecka. Dochodził gdzieś z góry. Latra rozejrzała się przez zmrużone oczy. Ostra zakryła swoją tuniką. W końcu pośród płomieni wypatrzyła drewniane schody. Ogień jeszcze do nich nie dotarł jednak nie zostało wiele czasu. Zaczęła biec w ich kierunku omijając po drodze takie meble jak stół czy krzesła, którym już nie zostało wiele czasu życia. W końcu dotarła do schodów. Wchodziła po nich po dwa stopnie. Gdy dotarła na piętro odetchnęła. Nie było tam dymu jedna powietrze było równie gorące co na parterze choć płomienie tu jeszcze nie dotarły. Zaczęła się rozglądać. W pomieszczeniu zobaczyła duże łóżko obok, którego stała malutka, drewniana kołyska dla dziecka. W rogu naprzeciwko zobaczyła skuloną postać. Kobieta leżała na ziemi trzymając w rękach i przyciskając do piersi małe zawiniątko. Latra podbiegła do kobiety. Ta podniosła głowę a dziewczyna zobaczyła w jej oczach strach. Strach, który paraliżuje ludzi. Zaczęła wołać do matki by ta wstała. By poszła z nią. Że musi iść. Ta jednak nie reagowała. Tylko się na nią patrzyła. Latra zaczęła wołać, że jeśli chce uratować dziecko to musi się ruszyć. To zadziałało. Kobieta zaczęła rozglądać się dookoła. W końcu wstała jednak cała się trzęsła, a dziecko o mało nie wypadło jej z rąk. Latra zabrała zawiniątko i kazała kobiecie biec do schodów, sama zaś podążyła z nią. Trzymała zawiniątka jak najmocniej przy sobie. Starała się chronić je całą sobą. Gdy zaczęła schodzić ze schodów zobaczyła, ze płomienie już je pożerają. Widziała jak języki ognia zjadają po kolei każdy stopień. Kiedy zbiegła z nich schody natychmiast się zwaliły. Zaczęła rozglądać się. Zobaczyła kobietę czekającą na nią przy drzwiach. Kazała jej biec. Wyjść z domu jak najszybciej. Wołała że nic nie będzie. Że przejdzie zaraz za nią z dzieckiem. Kobieta niepewnie spojrzała się na nią. Latra widziała jej strach. Nie o siebie ale o dziecko. Tak bardzo chciała je wziąć od niej jednak czuła, że u Latry będzie bezpieczniejsze. W końcu zrobiła to o co jej kazała. Dziewczyna już miała przebiegać przez otwór w ogniu gdy wprost przed nią zawaliła się jedna z desek z poddasza. Teraz już nie było przejścia między płomieniami. Wiedziała co musi zrobić. Cofnęła się kilka kroków by wziąć rozpęd. Zaczęła biec. Gdy była tuż przed belką skoczyła. Lecąc skuliła się w powietrzu wokół zawiniątka. Czuła jak płomienie ją pożerają. Czuła się jakby zjadała ją wielka bestia i ognistym oddechu. Jak jej zęby zaciskają się wokół niej i odrywają jej kawałki skóry. Czuła jak oblizują ją swoim płomiennym językiem. Nagle zdawało się jakby nie zasmakowała bestii a ta wypluła ją z pyska. Wylądowała na chłodnej ziemi. Jak przez mgłę zobaczyła, że kobieta podbiega do niej i zabiera zawiniątko. Latra czuła jak każdy milimetr jej skóry krzyczy z bólu. Zdołała unieść lekko głowę by spojrzeć na swoje ciało. Było całe poparzone. Czerwono czarne. Ten widok przyprawił ją o mdłości. Nie miała sił dłużej utrzymać głowy w powietrzu. Ta opadła i uderzyła o ziemię, a świat przed Latrą zaczął niknąć. Nie mogła wziąć oddechu. Czuła jak jej serca zaczyna bić coraz wolniej i wolniej. Wiedziała, że zaraz się zatrzyma.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Annabeth&Percy dnia Sob 12:20, 17 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Argo
Przypalona Ambrozja
Przypalona Ambrozja



Dołączył: 05 Sie 2013
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Kraków
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 17:37, 17 Sie 2013    Temat postu:

Super. Kolejny rozdział. Czego więcej można chcieć? Very Happy
"Patrzę co gwiazdy mają nam dzisiaj ciekawego do powiedzenia. Z nieba można wiele wyczytać. Mogę przeczytać czy w najbliższym czasie nasze słońce będzie w zaćmieniu, kiedy będą widoczne niektóre z planet, a także kierunek, w którym idziemy. Mogę też przeczytać inne rzeczy. Bardziej przyziemne. Widzisz konstelację kozła? To do niej przypisana jest legenda o pięknej Mykkeji i Latrosie. Kiedy tylko ją widzą zaraz sobie przypominam jak rozwijała się miłość pięknej księżniczki i satyra, który okradł jej ojca. A tamta gwiazda? To Ostrze Osmunda. Ona mi przypomina o tym jak dzielny rycerz Osmund podjął walkę z całą armią podczas rewolty by bronić swego króla. Tak, gwiazdy nie są tylko piękne. One przypominają nam naszą historię." - najlepszy moment, aż zapiszę sobie to w moim zbiorze cytatów. Ten rozdział wyszedł na serio super. Nie nudziłam się podczas czytania. Stworzyłaś na prawdę super świat. Z własną historią, z własnymi legendami i oryginalnymi postaciami. Oby tak dalej Very Happy
To może żeby komentarz nie zawierał znów czegoś w stylu "WOW, super, genialne, wspaniałe" (chociaż według mnie takie jest) to wskażę parę błędów.
"Tyle czasu szła za tą nimi" - Chyba powinno być coś w stylu "Tyle czasu szła za nimi", czy jakoś tak.
"Nie rozumiała co się z nią działa" - "Działo"
"Wrzuciła skórę do rzeki mając nadzieję, ze zwierzy wybaczy jej to co zrobiła" - Powinno być: "Wrzuciła skórę do rzeki mając nadzieję, że zwierze wybaczy jej to co zrobiła.
"Coś po prostu mówiło jej zachować szacunek" - Myślę, że miało był jakoś: "Coś po prostu mówiło jej, że ma zachować szacunek."
Tyle błędów znalazłam. Podsumowując - rozdział bardzo ciekawy, lepszy od poprzedniego, z nielicznymi błędami, które są nieuniknione przy tak długim tekście Very Happy Pisz tak dalej, pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PercJack17
Róg Minotaura
Róg Minotaura



Dołączył: 27 Paź 2010
Posty: 484
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Wto 21:50, 20 Sie 2013    Temat postu:

' Ramsyck zrobi jakąś maść, która mu pomorze. ' - a fajnie na tym Pomorzu? Very Happy
Niestety popracuj trochę nad tymi przecinkami, bo momentami kompletnie wybija to z rytmu całej powieści. Momentami wszystko jest pisane jednym, długim ciągiem, jest zbyt chaotycznie.
No i temat, że Latra weszła w skórę wilka jest tak baardzo podobny do wargów z pieśni lodu i ognia...
Ale teraz plusy. Straasznie podobał mi się ten rozdział. O wiele lepszy i ciekawszy od poprzedniego. W końcu są naturalne dialogi, w końcu bardziej wczułem się w losy tych postaci. Lubię Latrę, ale nie mogę wyzbyć się wrażenia, że może wydarzyć jej się coś złego. No i ten sekret. Może została kiedyś wykorzystana, może ma to związek z jej rodziną... tak mi się wydaje.
Podobał mi się również motyw z czytaniem gwiazd przez Sandy'ego. No i zastanawia mnie, jaki ta cała ich podróż, te wizje Sandy'ego, ten śnieg w lecie itd - jaki to ma sens i cel. Pewnie niedługo się dowiem.
Latra jest bardzo ponura i nie wątpię, że to przez to, co kiedyś przeżyła, że może ma jakieś złe wspomnienia i nie ufa ludziom, ale mam nadzieję że to się kiedyś zmieni. Mimo, że Ramsyck, Tob i właśnie Latra to tacy starzy przyjaciele, trochę tego nie czuję. Momentami zachowują się jak kompletnie obcy dla siebie, przydałaby im się chwila wytchnienia i rozluźnienia.
Podobało mi się. Czekam na kolejny rozdział. Może tym razem 'Tob'? ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Raphael
Kryzys Tantala
Kryzys Tantala



Dołączył: 05 Wrz 2012
Posty: 567
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Czw 18:36, 22 Sie 2013    Temat postu:

Hmm... Moim zdaniem rozdział trzyma poziom. Jest solidnie napisany, a styl prawie, że w całości został zachowany. Nie czuję wręcz żadnej różnicy między pierwszym, a drugim rozdziałem, jeśli chodzi o styl i gramatykę, a mówiłaś mi, że ten rozdział będzie pod tym względem gorszy. Może to ja jestem ślepy, a może bardzo dobrze zamaskowałaś te różnice w stylu.
Scena polowania Latry została wyśmienicie opisana. Ten głód Latry, ta jej niemoc, strach i gniew w czasie, kiedy wilki ubiegają ją wychodzi wręcz poza liter i nasiąka nami sprawiając, że czujemy się jak ona. Trochę szkoda mi tego wilczka... którego musiała zabić, by nie umrzeć z głodu. Musiała zabić, by przeżyć. Genialne opisane. Smutne to nieco, ale konieczne.. niestety.
Muszę rzec, że sam opis głodu jaki czuła Latra zaszokował mnie nieco. Zabiłaby siebie, tylko żeby się najeść... zjadła by siebie, tylko żeby nie umrzeć z głodu. Brzmi to dziwne, lecz niejedna osoba by to pewnie uczyniła, gdyby tylko czuła wielki głód.
Bardzo współczuję Latrze.. chociaż nie... Podziwiam ją... Stała się wojowniczką i przywódczynią, by chronić chłopców. Niewielu ludzi.. zwłaszcza tak młodych by się na to zdecydowało. Porównanie do ptaka.. bardzo fajne.
O jakiej nocy chce zapomnieć Latra? Co jej się wtedy stało? Co ona ukrywa? Może ktoś ją skrzywdził, tak jak to zaznaczył Perc, a może to ona kogoś skrzywdziła. Nie wiem. Myślę, że to pierwsze. Hmm... tajemnica i sekrety sprawiają, że rozdział staje się zapełniony lękiem i mrokiem... niepewnością.
Sandy jest takim jakby mędrcem? Ile on tak właściwie ma lat? Było to gdzieś powiedziane... rozdziały są tak długie, że pewnie pominąłem gdzieś te informacje. Wróćmy jednak do Sandy'ego... który jest w całym opowiadaniu odpowiednikiem mentora. Z kolei Latra jest typem głównego bohatera, który szuka swej drogi.. próbując poznać swe przeznaczenie... Tob to natomiast taki fajtłapa, który czasem powie coś śmiesznego i głupiego.. a Rams.. jest z tej grupki najbardziej rozsądnym i przepełniony wiedzą. Czemu to piszę? Dlatego, że to są schematy postaci wykorzystywane w większości książkach fantasy. Jednakże tutaj owi bohaterowie są tak dobrze opisani i rozbudowani, że trudno czasem to zauważyć. Very Happy
Muszę zaznaczyć, że Tob przypomina mi nieco Grovera lub Tysona. Taki przestraszony i niepewny siebie... trochę śmieszny.
Dialogi jak zwykle naturalne i wyjęte z życia realnego. Same zachowanie Latry przy opatrywaniu ran nie mogłoby być lepiej opisane. Po prostu mega!
Jeśli chodzi o błędy to czasami są jakieś drobne powtórzenia. Niektórych może irytować ta spora ilość zdań krótkich.
Opisy jak zwykle rozbudowane... bardzo szczegółowe i dokładne. Każda pozycja, gest, szmer i zjawisko jest obszernie opisane. To buduje niezwykły klimat fantasy.
Ogólnie mówiąc... bardzo mi się podobało i czekam na więcej! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raphael dnia Czw 18:38, 22 Sie 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Twórczość literacka Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin