Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Koniec ETAP-u (Summers vs Artemis)

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Pojedynki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annie
WannaBeMD
<b>WannaBeMD</b>



Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 9:08, 22 Lip 2010    Temat postu: Koniec ETAP-u (Summers vs Artemis)

*Pojedynkują się: Summers, Artemis
*Fandom: GONE
*Temat: Koniec ETAP-u
*Tytuł: Dowolny, jaki chcesz itp. Wink
*Długość: TNR12 około 2-3 stron. Jeśli ktoś chce to może być więcej.
*Co ma się pojawić: konkretne sytuacje – koniec ETAP-u
Miejsca- Perdido Beach
Osoby – Albert, Lana i Brianna
*Czego ma nie być:
konkretne sytuacje – zaniknięcie muru ETAP-u
miejsca – elektrownia
osoby – Sam, Astrid, Edilio, Quinn, Caine, Diana i Drake
*Beta: Nie chcą.
*Termin: 15 lipca


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
WannaBeMD
<b>WannaBeMD</b>



Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 9:11, 22 Lip 2010    Temat postu:

TEKST A

„Ostatnia pieśń kojota”

Kiedyś, gdy umierał przywódca stada, kojoty zwracały oblicza ku gwiazdom, by z nimi podzielić się swą żałobną pieśnią.

Czas. Czy zawsze mija tak szybko? Pędzi nieubłaganie, aż w końcu zlewa się w jedno i nie jesteśmy w stanie rozróżnić dni, miesięcy, a nawet lat?
Czas w ETAP-ie jest zupełnie inny. Tutaj minuty ciągną się w nieskończoność, a każda godzina odciska bolesne piętno na ludzkiej psychice.
Ile już minęło?
Rok, a może dwa. To znaczy, że teraz mam jakieś siedemnaście lat. Siedemnaście lat i żadnych planów na przyszłość.

- Uzdrowicielko! – słyszę głos Brianny dobiegający już od progu.
Wrzucam do miski Patricka resztkę skrzydlatego węża, przyniesionego wczoraj przez Quinna i idę w kierunku drzwi.
- Coś się stało Bryzo? – pytam, widząc jej zaniepokojoną twarz.
Przez te miesiące bardzo się zmieniła, jakby wydoroślała. Chociaż może to kwestia kości policzkowych, które uwydatniły się z powodu niedożywienia.
- Albert i Cookie wjechali w barierę. – odpowiada, a moje brwi samowolnie unoszą się ku górze.
- Jak to się stało? – głos, którym przemawiam jest spokojny jak zawsze, chociaż wiem, że nikt nie posmakował jeszcze zderzenia z barierą.
Nie wiem co czeka mnie na miejscu.
- Przyjechali odebrać zbiory, kiedy ich van, nagle ześlizgną się ze skały. Dwóch chłopaków zdążyło jeszcze wysiąść, ale Cookie i Albert spadli razem z samochodem. O wszystkich dowiedziałam się od Taylor, która pilnowała Zbierających – relacjonuje dziewczyna – Tak, więc nie wiem jaki jest ich stan.
Powoli kiwam głową, choć w rzeczywistości z trudem rozmywam sprzed oczu makabryczne obrazy.
- Zaraz tam pojadę. – obiecuję, a chwilę później po Briannie nie ma już śladu.

* * *

Jest coś o czym przypominam sobie dopiero, gdy wsiadam za kółko starego Pick-up’a.
Mianowicie – nie potrafię prowadzić.
Z uśmiechem na ustach wspominam nieudane próby nauki jazdy. Ileż ten biedny Edilio musiał się nacierpieć nim w ogóle uruchomiłam silnik. Podobno, nasze krzyki było słychać w całym Perdido Beach, a Sam i Astrid przyjechali, by zobaczyć, czy na pewno wszystko w porządku.
Właściwie, gdyby nie on i Quinn, nie dałabym rady w ETAP-ie.
Po chwili namysłu wysiadam z samochodu, zatrzaskując drzwiczki i chwytam za rower, który ktoś dwa lata temu zaparkował pod Hotelem Clifftop.

* * *

- Lana powiedziała, że niedługo przyjedzie – rozpoznaję głos Dahry, gdy docieram na pola.
Zostawiam rower na ziemi i biegnę w kierunku sporej grupki Zbierających, która podeszła, by obejrzeć niecodzienne „widowisko”.
- Rozejść się, nie ma tu nic ciekawego – krzyczy Dekka, przepędzając gapiów – Wracajcie do pracy!
Nagle podbiega do niej Melody, jedna z asystentek Dahry i przez chwilę zawzięcie o czymś szepczą. Obserwuję zmianę na twarzy Dekki, która wyraźnie ukazuje zdziwienie. Kiedy czarnoskóra dziewczyna odchodzi, pewnym krokiem zmierzam ku Melody.
- Lana? Dobrze, że jesteś – mówi nim wypowiem chociaż jedno słowo – Chodź, musisz to zobaczyć.
Posłusznie idę za nią. Słyszę szepty. Przekazywane od osoby do osoby informacje. Wszyscy oprócz mnie, już coś wiedzą. Razem z moją przewodniczką mijamy kolejne grządki upraw, powoli zbliżając się do miejsca wypadku. I po chwili dostrzegam to, o czym inni nie przestają rozmawiać.
- Nie ma jej – mówię na głos, jakby to miało mi pomóc w uwierzeniu – bariera zniknęła.

* * *

Albert i Cookie spadli na sam dół skały, gdyż bariera już jej nie chroniła. Nie widzę ich, ale roztrzaskany samochód oraz grupa Lekarzy mówią same za siebie. Ostrożnie schodzę z kamienia, by po paru minutach znaleźć się niedaleko Dahry.
- Co z nimi? - pytam, podchodząc bliżej.
Oczy dziewczyny błądzą po okolicznych pagórkach, jakby bojąc się napotkać moje spojrzenie.
- Już się nie przydam? - mój głos się załamuje, nie jestem na to przygotowana.
Dahra bez słowa kiwa głową i odchodzi, zostawiając mnie zupełnie samą.
Po chwili dołącza do mnie Brianna, łzy spływające po jej twarzy świadczą o tym, że zna już smutne wieści.
- To co, zobaczymy jak wygląda świat za barierą? - proponuję.
Na twarzy Bryzy pojawia się coś, jakby cień uśmiechu. Wyciera policzki i patrzy na mnie wzrokiem, zdającym się mówić: „Dokąd najpierw?”.
Bez namysłu kieruję się przed siebie.
„Byle jak najdalej stąd.” - myślę.

* * *

Od opuszczenia Perdido Beach minęło jakieś pół godziny, ale idziemy póki na horyzoncie nie pojawią się pierwsze zabudowania. Jestem ciekawa, jak to będzie zobaczyć dorosłych ludzi, a przede wszystkim zjeść prawdziwy posiłek. W głowie układam sobie możliwe scenariusze, mój uśmiech z każdą chwilą jest coraz szerszy.
W końcu docieramy do jakiegoś, niewielkiego miasteczka. Rozglądam się wokół, ale nie dostrzegam nic, poza wszechobecną pustką.
„Coś jest nie tak.” - słyszę własne myśli.
Spoglądam na Briannę, ona także to wyczuwa.
- Może lepiej zawróćmy? - proponuje.
Kręcę głową, a mój wzrok nadal stara się coś wypatrzyć.
- Może bariera tylko się powiększyła i nadal jesteśmy w ETAP-ie? - dodaje Bryza, by jakoś mnie przekonać.
Ja wybieram inny sposób.
- Musimy to sprawdzić – mówię, kierując się w stronę jednego z budynków – osobiście.
Gdy dochodzę do drzwi, jest pewien moment, w którym się waham, ale nie mija parę sekund, kiedy stanowczo naciskam klamkę. Są otwarte. Odwracam się by spojrzeć na Briannę.
- Idziesz? - pytam.
Dziewczyna powoli kręci głową, jakby sama nie była pewna.
Ja jestem. Delikatnie popycham drzwi i znikam w ciemnych czeluściach.

Pierwsze co dociera do moich nozdrzy to przeraźliwy smród. Krążący po wszystkich pokojach, zapach zgnilizny. Szybko zakrywam nos i usta, z trudem powstrzymując się od zwymiotowania. Nie zamierzam się jednak cofnąć, tam może być ktoś, kto potrzebuje pomocy.
Powolnym krokiem zmierzam do pierwszego z pokoi, gdy nagle słyszę cichy pisk. To Brianna wpadła w jedną z wiszących pajęczyn.
- Jednak weszłaś? - pytam, nie przerywając marszu.
- Przecież nie mogłam puścić cię samej. - odpowiada, gdy jest już obok mnie. Próbuję wyplątać z włosów kawałki lepkiej sieci.
Biorę głęboki wdech i otwieram drzwi. To stąd dochodzi odór.
Brianna wpatruje się we wnętrza pokoju z szeroko otwartymi oczami. Już wiemy gdzie się podziali wszyscy ludzie.
Moja towarzyszka nie wytrzymuje, wybiega z budynku, kurczowo ściskając usta, ręką. Ja natomiast, zastygła w bezruchu, przesuwam spojrzenie od ściany do ściany, licząc, że wśród gnijących zwłok znajdzie się jeszcze ktoś żywy.
Zrezygnowana spuszczam wzrok i odwracam się do wyjścia.
- Petey uratował nas przed zagładą. - mówię cicho, gdy dochodzę do bladej jak ściana Brianny.

* * *

Upłynęły dokładnie trzy miesiące odkąd wszyscy mieszkańcy Perdido wyruszyli na poszukiwanie śladów życia. Byliśmy już w pięciu miastach, ale w każdym zastawaliśmy taką samą sytuację. Mam wrażenie, że jesteśmy jedynymi mieszkańcami Ziemi.
Nie mam pojęcia czemu wszyscy traktują mnie jak przywódcę, jednak myślę, że rozdzielenie się nie było dobrym pomysłem. Część dzieciaków pod dowództwem Sama poszło na wschód, część dołączyło do ludzi z Coates, a resztka ruszyła za mną.
Grunt, że działają telefony. Jeśli ktoś coś znajdzie, będzie mógł poinformować o tym resztę.
Dzisiaj nocujemy parę kilometrów od miasta, które niegdyś musiało być ogromną metropolią. Niestety nigdzie nie można znaleźć tabliczek, czy drogowskazów, jakby wyparowały, zrobiły „PUFF!”, jak mawiał Quinn. Rozbijamy kilka namiotów znalezionych w mieszkaniach i po rozdzieleniu żywności, udajemy się na spoczynek. Zgłaszam się na pierwszą wartę, jestem zbyt rozdrażniona, żeby zasnąć.
Nie boję się ciemności, jednak coś zaczyna mnie niepokoić. Nad głową słyszę zbyt głośny trzepot skrzydeł jakiś ptaków.
Czyżby gdzieś ukryli się ludzie? Bo przecież skoro są ptaki to może znajdą się i ludzie?
Po chwili dochodzę jednak do wniosku, że to wytwór mojej wyobraźni, nikogo nie zbudził hałas jaki czyniły rzekome ptaki, ale dla pewności włączam latarkę. Rozglądam się i słyszę ciche warknięcie.
- Człowiek opuścił pana, pan kazał przyprowadzić człowieka. - wszędzie rozpoznam ten sposób mówienia.
- Przeszliście tyle kilometrów, tylko po to? - pytam, kierując strumień światła wprost na kojota. Chce, żeby oślepnął.
Zwierze wzdryga się, ale nie ma zamiaru się cofnąć. Ma napięte mięśnie, łapy gotowe do skoku. W słabym świetle latarki dostrzegam kolejne pary oczu.
- Na co przydam się panu, kiedy nie ma już kim rządzić?
Kojot nie zna odpowiedzi. Widzę to w jego oczach.
- Człowiek mu ..si, pa... n ..n... ka..- słowa zwierzęcia rozmywają się, słychać tylko nic nie znaczący bełkot.
- Cz.. ło..- próbuje ponownie kojot, ale coraz trudniej go zrozumieć.
W końcu poddaje się. Ucieka żałośnie wyjąc, a stado idzie w jego ślady.
Zdumiona odprowadzam ich wzrokiem.
- Chcieliście dorównać ludziom, ale na zawsze pozostaniecie zwykłymi zwierzętami. - mówię cicho i podnoszę jeden z kamieni.
Ostrą krawędzią przejeżdżam po wnętrzu dłoni. Krew spływa po moim nadgarstku, docierając aż do łokcia, a ja wiem, że nic nie mogę z tym zrobić.
- ETAP zaciera po sobie wszystkie ślady. - głos Brianny dociera zza moich pleców, musiało obudzić ją wycie.
Obserwuję jak z namiotów wychodzą coraz to nowe osoby.
Kiwam głową, czując dłoń dziewczyny na moim ramieniu.
- Czas zbudować świat od nowa...

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
WannaBeMD
<b>WannaBeMD</b>



Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 9:18, 22 Lip 2010    Temat postu:

TEKST B

Leżałam na czarnym żwirze przed budynkiem Coates Academy. Słońce było nieznośne. Piekło mnie wszystko co pozostawało odsłonięte. W głowie wciąż brzmiały mi słowa Zila, przywódcy Ekipy Ludzi. „Nie myśl, że ujdzie ci na sucho zamrożenie całej mojej nogi”. Wiedziałam, że nie wyjdzie mi to na dobre… Teraz leżałam tu patrząc na słońce. Mogłam tydzień temu zrobić „puff”. Czemu byłam taka głupia? Czemu?

***
- Jess… Wstawaj. – szepnęła do mnie Lana, która usiadła obok mnie. Pokręciłam głową tarzając się w żwirze. Patrick, pies Lany polizał mnie w policzek. Zachichotałam i oparłam się na łokciu. Lana była opalona jak nigdy.
- Nie lubię dnia. – prychnęłam zasłaniając oczy. Ledwo ujrzałam wielki napis na Coates Academy, który przypomina litery „e” i „l”. ‘Zil’ pomyślałam ze złością. Lana pogłaskała Patricka.
- Lepszy dzień niż noc. – wypaliła w końcu Uzdrowicielka.
- Drake mnie przecież nie zaatakuje. – wyszeptałam. No tak… Nie chciałam go nawet widzieć.
- Lano?
- Tak? – zapytała Uzdrowicielka.
- Czemu tu przyszłaś? Przecież nigdy mnie nie lubiłaś…
Lana westchnęła i postanowiła nie odpowiadać na to pytanie.

***
Ledwie doszłam do pola melonów. Byłam głodna. Jak zwykle… W kieszeni spódniczki brzęczały mi trzy ‘Berty. Zdecydowanie zbyt mało. Przy polu stała taczka wodnych nietoperzy. Wzięłam jednego starając się aby nie zamarzł. Tak, to były moje zdolności.
- Jessie?
Podskoczyłam i doszczętnie zmroziłam wodnego nietoperza. Odwróciłam się. O, nie! To był Albert. ‘Święty’ MacTata. Uśmiechnęłam się do niego bez krztyny ciepła. Nie żebym go nie lubiła. Od czasu rozpoczęcia ETAP-u wręcz się w nim podkochiwałam. Jako jedyna dziewczyn z Coates postanowiłam pomóc mu w McDonaldzie. On zawsze patrzył na mnie z troską, której nigdy zbytnio nie okazywał czynnie.
- Albert? Czemu nie jesteś w Macu? – zapytałam patrząc na niego. No i co z tego, że był czarny? Irytowało mnie to, że ludzie patrzą na niego inaczej. Rasiści.
- Nie słyszałaś? Wysadzili go w powietrze. – odpowiedział Albert łamiącym się głosem. Nawet nie wiedziałam kiedy znalazłam się w jego ramionach.
- Jezu, Al… - szepnęłam. Pachniał frytkami. Jak zwykle… Spojrzałam na niego. Tym razem cieplej.
- Szkoda mi tego miejsca. – wypaliłam. Albert nieznacznie pokiwał głową na znak, że podziela moje zdanie. Nagle się rozpłakałam. Poczułam, że Al ściska mnie mocniej.
- Czemu tak się stało?- wyszeptałam połykając łzy. Poczułam wiatr. Przecież w ETAP-ie nie ma nawet powiewu. ‘Bryza!’ zaświtało mi w głowie. Momentalnie odsunęłam się od Alberta i wytarłam łzy. Rudowłosa zatrzymała się. Jej słodki uśmiech nijak nie pasował do nastroju panującego w Ekstremalnym Terytorium Alei Promieniotwórczych.
- Nie zwracaj na mnie uwagi! – zawołała Brianna i złapała jednego wodnego nietoperza. Powtórzyłam tę czynność. Nie chciałam dłużej moczyć rękawu Albertowi. Ale on wyglądał jakby chciał żebym płakała mu w koszulę jak najdłużej. Bryza uśmiechnęła się do mnie, a ja przewróciłam oczami.

***

Podbiegła do nas zdyszana Dekka.
- Jess! Bryza! Albert! – krzyczała. Wszyscy troje obróciliśmy głowy i spojrzeliśmy na nią wyczekująco. Wzięła głęboki oddech. Brianna wypuściła wodnego nietoperza.
- Chyba stąd wyjdziemy! – wykrzyknęła po chwili. Spojrzeliśmy się na siebie pytająco. Dekka westchnęła i rozpoczęła wywód:
- Jack powiedział nam, że jeśli mur, który dzieli nas od świata jest tak duży, że obejmuje obszar do 30 km od elektrowni, to jest także w górę. Ale na 30 km nad ziemią panuje już z lekka inna atmosfera, więc mur może być trochę słabszy.
Albert uśmiechnął się jak Brianna. Chyba tylko ja zachowałam zdrowy rozsądek.
- Jeśli tam panuje inna atmosfera to oddychać jest trudniej. – zauważyłam. Dekka pokręciła głową.
-Nie w tym rzecz, Jess. Chodzi o to, że możemy mniszyć mur ‘od tamtąd’. – wyjaśniła. Wzruszyłam ramionami. Czemu nie?
- Ja myślę, że musielibyśmy wszyscy zrobić „puff”. – powiedziała Brianna. Jej łatwo mówić. Ja mogłam, ale nie chciałam. Nagle ziemia się zatrzęsła. Miałam ochotę krzyknąć „Ratuj Albert!”. Chyba za dużo się do niego przytulałam. Wstrząs był silny. Zębaki pouciekały z pola melonów w zastraszającym tempie.
- Nic ci nie jest Jess?! – zawołał Albert.
-Nic mi nie jest oprócz tego, że leżę tyłkiem w melonie. – wyszeptałam. Dekka spojrzała na Briannę, a Bryza pokiwała jej głową. Nagle rudowłosej już nie było. Minuta, dwie… Brianna nagle się pojawiła.
- Przy Coates powstała szczelina! – zawołała. No tak. Kolejny teren do zbadania. Westchnęłam i zaczęłam odklejać melonową papkę z mojej spódniczki. Bryzy i Dekki już nie było. Czułam na sobie wzrok Alberta ale nie odwróciłam głowy. Gdy materiał był już z lekka czysty otrzepałam się z piasku i ruszyłam w stronę Coates. W stronę piekła.

***

-Nie zaglądaj tam Cookiem! – zawołała Dahra Baidoo. Chłopak nie słyszał lub nie chciał wypełnić polecenia. Obok mnie nagle pojawiła się Taylor, która nazywała to ‘skakaniem’. Do kręgu zebranych dołączył John, brat Mary Teraffino znanej jako Mateczka Mary.
- To niebezpieczne. – powiedział w końcu. Wszyscy go olaliśmy. Komputerowy Jack przyglądał się dziurze z zainteresowaniem.
- Może mieć z parę kilometrów głębokości, jak nie więcej. – podsumował.
- Ktoś musi tam zejść. – szepnęłam.
- A jeśli tam jest gaiaphage? – wzdrygnęła się Lana. Wszystkimi wstrząsnął dreszcz. Każdy dobrze wiedział co to „gaiaphage” i nikt nie chciał mieć z nim do czynienia.
- Skoro Jess mówi, że ktoś musi tam zejść niech sama pójdzie! – wrzasnął Zil. Wezbrał we mnie gniew. Zacisnęłam pięści, a na końcach moich włosów pojawiły się małe sople. Albert i Brainna zatrzymali mnie przed przyłożeniem Zilowi w ten jego krzywy dziób. Zacisnęłam powieki.
- Zejdę tam! – zawołałam przekrzykując tłum. Wszyscy ucichli. Dekka spojrzała na mnie z przerażeniem, zaś Albert złapał mnie lekko w pasie. Wyrwałam mu się i zerknęłam na niego z wyrzutem. On tylko patrzył na mnie. Jak zwykle z troską, tyle że teraz słychać ją było w jego głosie:
- Nie rób tego Jessie.
Spuściłam głowę. Wszyscy patrzyli na nas wyczekująco. Westchnęłam i spojrzałam mu w oczy.
- Pozwól mi tam zejść Albert. – nalegałam. W końcu Al popatrzył na mnie pusto i rzekł:
- Idź gdzie chcesz, były byś wróciła do nas cała.
Zawahał się! Chciał powiedzieć coś innego niż „nas”. ‘A niech cię Albert.’ Syknęłam w duchu.

***

Opuszczali mnie na linie coraz niżej i niżej.
- Widzisz coś? – zawołał Jack. Szarpnęłam trzy razy linkę na znak, że nie. Po trzech minutach opuszczania dotknęłam ziemi. Pociągnęłam dwa razy linę. Nie spodziewałam się, że ktoś za mną zjedzie. Kształtem przypominał Caine’a Sorena. Ale to nie mógł być on! Nagle zrozumiałam. Kto inny chciałby za mną iść?
- Albert! Wracaj na górę!
Postać pokręciła głową. Westchnęłam i zafalowałam dwa razy swoją linką, na znak, by pozostali na pozycjach. Zaczęłam iść jednym z kamiennych korytarzy.
- One nie zostały zrobione przez wstrząs. – zauważył Albert. Obejrzałam się. Szedł za mną.
- Po co za mną idziesz?! Ta twoja opieka jest zbędna. Zil i jego banda dawno się ode mnie odczepili. McDonalda nie ma. Nie jestem ci winna ileśtam ‘Bertów jak wcześniej. Czemu wciąż łazisz za mną jak przedszkolaki za Mateczką Mary? Dlaczego zawsze jesteś tam gdzie ja?!
Z każdym słowem przybliżałam się do niego coraz bliżej. Wraz z ostatnim wyrazem moja twarz znalazła się w odległości pięciu centymetrów od jego szyi. Uniosłam głowę.|| Znów na mnie patrzył. Pokręciłam głową. Chyba nie zamierza odpowiedzieć na to pytanie. Dotknęłam palcami kamiennych ścian. Nagle na ich końcu coś zaświeciło. Zatrzymałam się tak gwałtownie, że Albert obił się o mnie.
- Uważaj trochę. – prychnęłam.
- Przecież to robię. – odpowiedział cicho Albert. Pokręciłam głową i zmieniłam temat:
- Widzisz to światło?
Al pokiwał. Spoglądnęłam na niego ze złością. On jednak chyba nie zwracał na to uwagi. Twarz mu lekko zbladła…
- Co jest?
Ja też zbladłam. Zrobiło mi się strasznie zimno. Nie… Nie dzisiaj. Nie teraz.
- Nie masz dziś piętnastych urodzin Albert, prawda? Nie masz?
Mój rozpaczliwy głos obił się o skalne ściany, a ja patrzyłam na chłopaka ze łzami w oczach. On nie będzie chciał tu zostać… Nie zrobi tego błędu, który ja popełniłam w akcie desperacji i głupiej odwagi. Myślałam, że będę w stanie zapobiec Ekipie Ludzi… Zapobiec Zilowi. Z moich oczu popłynęły łzy. Kolejna osoba, którą znam odejdzie z ETAP-u. Zostanę sama. Znów pogrążę się psychicznie. Albert pokiwał głową spuszczając ją lekko.
- Albert! – zawołałam i ukryłam twarz w dłoniach. Al patrzył na zegarek. Przysunęłam się do niego i złapałam za koszulę.
- Nie rób tego Al. Proszę. – wyszeptałam. Chłopak pokręcił głową. ‘Nie, nie zrobisz, czy nie, nie słucham cię?’ pomyślałam. Westchnęłam. Z moich ust dobywały się rozpaczliwe prośby…By Albert został, by nie robił „puff”. Przypomniałam sobie dokładniej wszystkie chwile spędzone w McDonaldzie. Jak świetnie się bawiłam, w tym miejscu… W towarzystwie jednego z lepszych chłopaków. Zamrugałam i puściłam Alberta.
- Rób co chcesz. – syknęłam. Trudno się połapać w moich zmianach nastroju. To była jedna z moich najgorszych wad. Nawet przed ETAP-em ludziom to przeszkadzało. Wytarłam łzy i ruszyłam dalej. Ale za sobą nie usłyszałam już jego kroków. Czyżby już zrobił „puff”? Nie wytrzymałam… Po czterech kroczkach odwróciłam się. Al patrzył na mnie, a jego twarz przypominała wielki znak zapytania. Stanęłam. Czemu on tak się zachowuje? Mogłabym przysiąc, że w towarzystwie Dekki czy Branny już taki nie jest. Ale w moim otoczeniu… Jest? Kurka wodna. Albert jakby czytał mi w myślach…
- Może opuszczę c…ETAP. – powiedział. Tym razem już nie wytrzymałam. Zamienia słowa za każdym razem gdy jestem w pobliżu. Tak samo jak wtedy przy przepaści.
- Co chciałeś powiedzieć? – zapytałam podchodząc do niego. On pokręcił głową.
- Dwie minuty. – szepnął.
- Chciałeś powiedzieć „cię”. – spostrzegłam. Albert spojrzał na mnie z przestrachem.
- Słuchaj Al. Co jak co, ale na tonie głosów znam się doskonale.
Chłopak wzdrygnął się. Chwila ciszy. Okrutnej ciszy.
- Minuta. – syknął patrząc na zegarek. Do moich oczu znów napłynęły łzy. Co ja takiego źle robię? Czy naprawdę muszę być taka…?
- Albert… - szepnęłam. Popatrzył na mnie ciekawskim wzrokiem.
- Jeśli chcesz zrobić „puff” to chcę ci coś dać na pamiątkę… Żebyś mnie nie zapomniał gdy będziesz… Tam. – wyszeptałam spuszczając głowę.
- Pół minuty. – poinformował mnie. Podniosłam głowę. Jak ja chciałam wymierzyć mu siarczysty policzek, za nasłanie na mnie Orca gdy nie przyszłam do Maca, ale się powstrzymałam. Zamiast tego stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek. Albert westchnął cicho. Nagle zdałam sobie sprawę, że pół minuty minęło a on nie zniknął. Odwróciłam się. Za chwilę zrobi „puff”. Byłam tego pewna. Przestąpiłam trzy kroki… Usłyszałam kaszel. Kaszel? Kaszel! Nie… To tylko moje wyobrażenia. Odeszłam od miejsca, w którym stał Albert ze łzami w oczach. „Tam” na pewno będzie mu lepiej.

***

Oparłam się o kamienną ścianę. Od razu stała się lodowata. Po minucie w korytarzu był tylko lód. Byłam zmęczona. Szłam już z pół godziny. Sama… Tak na dobrą sprawę wolałam się kłócić z Albertem. Zauważyłam, że trochę mi go brakuje. Zrobił „puff”. Jestem tego pewna. Jakieś kroki… Ktoś za mną szedł. Przyspieszyłam. On też. Zaczęłam biec… Rytmiczne kroki odbijały się echem od ścian. Serce zaczęło bić mi szybciej. Ten ktoś złapał mnie za rękę. Od razu ją zmroziłam. Lód pokrył opuszki moich palców. Osoba złapała mnie w pasie. Próbowałam się wyrywać, lecz nie miałam siły. Tak samo jak na jakiekolwiek krzyki pomocy. Nadepnęłam osobie na nogę i szybko odbiegłam.
- Mogłaś to zrobić z uczuciem Jessie. – wyszeptał „ktoś”. Zatrzymałam się. Ten głos… Ta Jessie… Odwróciłam się i padłam w ramiona osobie krzycząc z radości ostatkami sił:
- Albert! Albert!
Al ścisnął mnie mocniej. Z moich oczu popłynęły radosne łzy. Po chwili odsunęłam się o niego i szepnęłam, bo na nic więcej nie było mnie stać:
- Nie zrobiłeś „puff”?
- Nie. Uznałem, że należy mi się więcej, za to, że was nie opuściłem… - zaśmiał się Albert. Uśmiechnęłam się lekko.
- Później. – powiedziałam i ruszyłam głębiej w korytarz. Pik, pik, pik. Pikanie?
- Też to słyszysz? – zapytał Al. Pokiwałam głową i zgrabnie podbiegłam w stronę „pikaczy”. Nagle obiłam się o ścianę.
- Cholera! – zawołałam i masując czoło. Albert pomógł mi wstać. Pikanie nie ustawało i na pewno pochodziło zza skały. Dotknęłam jej i skoncentrowałam się. Zamrażanie obiektów wyczerpywało moje siły. ‘ Jakby co to Albert mnie zaniesie…’ pomyślałam z uśmieszkiem. Kamień powoli stawał się lodem. Patrzyłam jak ostatni kawałek skały staje się lodowaty. Usiadłam oddychając ciężko.
- Kopnij. – wyszeptałam do Alberta masując nadgarstki. Chłopak posłusznie wypełnił polecenie. Po chwili tysiące lodowych odłamków leżało na podłodze. Podniosłam się i zachwiałam. Al złapał mnie w pasie żeby się nie obaliła. Podążyłam przodem. Popatrzyłam na pomieszczenie ukryte za skałą. Pełno działających komputerów…
- Raj dla Jacka. – szepnął Albert. Pokiwałam. Na więcej nie miałam siły. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Na ekranach widać było wszystkich ETAP-owiczów w całej krasie. Haki na ścianie były obwieszone karabinkami różnego kalibru.
- Co wy tu robicie, więźniowie?
Zimny, okrutny głos rozniósł się po pokoiku. Podskoczyłam i odwróciłam głowę. W drzwiach na drugim końcu pokoju stał mężczyzna o wielkich barkach i ogromnych pięściach, którymi mógłby obalić każdego. Odruchowo odsunęłam się od ekranów tracąc równowagę i padając w ramiona Alberta.
- Znaleźliście bazę.
Otworzyłam szerzej oczy. Przecież on był dorosły.
- Co znaleźliśmy? – zapytał Albert.
- Bazę. Chyba musimy z tym skończyć… - szepnął do siebie mężczyzna. Wzięłam głęboki oddech. Powietrze było pełne dymu fabrycznego. Zamrugałam kilka razy zanim zemdlałam.

***

Obudziłam się w wygodnym łóżku z rurką w ustach. Płynęło z niej czyste powietrze, rześkie powietrze... Nade mną stał Albert zapatrzony w moją twarz. Skrzywiłam się. Z rurki zaczęła płynąć woda.
- Co się stało? – zapytałam.
- Zemdlałaś.
Zamrugałam. Moje ręce były pokryte lodem, który w ogóle mi nie przeszkadzał. W polu mojego widzenia pokazał się mężczyzna.
- Co mam z wami zrobić... – szeptał raz po raz. Do głowy przyszedł mi absurdalny pomysł:
- Cofnijcie ETAP. – wychrypiałam. Albert pokiwał głową na znak, że popiera ten pomysł.
- Myślicie, że to takie łatwe? – zapytał z ironią mężczyzna. Wzruszyłam ramionami i usiadłam na łóżku. Popatrzyłam nalegająco na mężczyznę.
- Wszyscy musicie odejść. – odpowiedział po chwili. Spojrzałam na Alberta. On na mnie. My nie „odeszliśmy”.
- Pan mówi o zrobieniu „puff”? – zapytałam.
- Nie. Nie o tym waszym „puff”. Musicie umrzeć. – odpowiedział. Zadrżałam. Co? Nie zrobię tego. Chyba, że…
- Jest inne wyjście. – szepnęłam. Mężczyzna kiwnął nieznacznie.
- Ciemność chce ofiary.
Albert usiadł obok mnie. ‘Chce ofiary?’ pomyślałam. ‘Chcesz ciało? Chcesz serce? Chcesz umysł? Śmiało, bierz wszystko.’ Dodałam w myślach. Po chwili skarciłam się za ten tok myślenia. Zil już mnie zostawił, za to uczepiłam się Alberta.
- A tak w ogóle jak ludzie postrzegają ETAP? – zapytał Al.
- Dla nich okolice Perdido Beach nigdy nie istniały. Myślą, że Ekstremalne Terytorium Alei Promieniotwórczej to jeden wielki serial.
- I bawi ich to? – spytałam z oburzeniem. Mężczyzna pokiwał. Zasłoniłam usta ręką. Od razu pokrył je lód. Nie chcę być zabawką ludzi, którzy ubóstwiają seriale itp.
- Pójdę do Ciemności. – rzekłam wstając i prezentując swoją gotowość do owego zadania. Albert złapał mnie za rękę. Wytrąciłam ją.
- Zostaw mnie Al. To wyłącznie moja decyzja. – prychnęłam. Albert puścił moją rękę. Patrzyłam na niego przez chwilę. Mężczyzna złapał mnie za barki. Odwróciłam się do niego i szepnęłam:
- Da pan chwilkę?
Mężczyzna pokiwał i wyszedł.

***

- Spokojnie Al. Ja…Ja się stąd wydostanę. I wydostanę was. – szepnęłam gdy Albert trzymał mnie kurczowo za dłoń.
- Nie. – powtórzył po raz setny. Przysunęłam się do niego.
- Obiecaj, że mnie nigdy nie zapomnisz… - wyszeptałam. Pierwszy raz od wyjścia mężczyzny pokiwał głową.
- Obiecuję, że nic się nie stanie. Ciemność chce ofiary? Okej. Tylko proszę cię o wyrozumiałość.
- Nie.
Westchnęłam. Pocałowałam go w policzek drugi raz tego dnia.
- A teraz?
- Nie ma szans liczyć na więcej? – zapytał z nadzieją. Zaśmiałam się.
- Jeśli umrę i ty też… To spotkamy się „tam”. – powiedziałam wskazując na sufit. Albert pokiwał i mnie puścił. Jednak ja nie miałam zamiaru akurat teraz od niego odejść. Chyba to zauważył. Przysunął się do mnie, a ja w przypływie adrenaliny pocałowałam go jeszcze raz…Tym razem w usta. Trwaliśmy tak dwie sekundy? Dwie minuty? Dwie godziny? Chyba bardziej minuty. Po chwili odsunęłam się od niego. Wstałam z łóżka i otrzepałam się z kamiennego pyłu. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco i wyszłam.

***

Ciemność. Siedzę w tym cholernym, ciemnym pokoju chyba z pół godziny. Płakałam już co potwierdzają jeszcze mokre ślady na moich zabrudzonych pyłem policzkach.
„Chodź do mnie”
Czy to o tym mówiła Lana? O tym?
„Pozwól innym opuścić ETAP”
Pokręciłam głową. Dlaczego?
„Zrób to…”
Znów się rozpłakałam.
„Co z Albertem?”
Wytarłam łzy. Pokiwałam głową i powiedziałam:
- Jestem gotowa.
Ciemność ogarnęła mnie całą. Umieram… Czuję to. ETAP się kończy… Wiem to. Ciemność się zlitowała. Skończyły się męki. Ciekawe co się dzieje tam na zewnątrz…
- Jessie? Umarłaś prawda?– usłyszałam głos Alberta. Tak, umarłam. Jakim cudem słyszę jego głos?
- Chyba mam moc. – głos Alberta rozniósł się po nicości. Uśmiechnęłam się lekko i zasnęłam. Uratowałam dzieciaki…
- Jessie?
Usta zamknięte, oczy zamknięte.
- Umarłaś.
Usta zamknięte, oczy zamknięte. Zasnęłam.
„Dzielna dziewczynka…A teraz należysz do mnie.”

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Chihiro
Przypalona Ambrozja
Przypalona Ambrozja



Dołączył: 29 Maj 2010
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 21:20, 22 Lip 2010    Temat postu:

Ja czytałam tylko pierwszą część Gone, więc jeśli coś źle tu zrozumiałam to proszę mnie poprawić.
A)
Zgodność z tematem - 4,5 (Miał być Koniec ETAPu? Jest koniec ETAPu. No, ale zniknął mur, a chyba tego miało nie być)
Pomysł (oryginalność) - 4,5
Poprawność (styl, język, ortografia, interpunkcja etc) - 5 (Nie zauważyłam żadnych błędów, no ale ja "ślepa" jestem, więc..)
Ogólne wrażenie - 5
Punkty dodatkowe - 2 (za te gnijące ciała. Jak wyjęte z horroru Very Happy No i za zabójstwo Alberta i Cookiego. Nie żebym była żądna mordu, no ale zabójstwa bohaterów zawsze wprowadzają to coś do fanfick'ów)
Podsumowanie - 21

B)
Zgodność z tematem - 5 (Koniec ETAPu jest, więc good)
Pomysł (oryginalność) - 5 (Nigdy bym nie pomyślała, że ETAP to może być jako serial dla ludzi poza nim. Brawa za pomysł!)
Poprawność (styl, język, ortografia, interpunkcja etc) - 4,5 (Dopatrzyłam się paru błędów interpunkcyjnych, ale nic poważnego.)
Ogólne wrażenie - 4,5 (Jest spoko, ale czegoś mi w nim brakuje. Ale nie mam pojęcia czego.)
Punkty dodatkowe - 1 (Za wątek miłosny xD)
Podsumowanie - 20


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Necklice
Pani mórz
Pani mórz



Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krk
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Wto 2:33, 17 Sie 2010    Temat postu:

A)
Zgodność z tematem - 4 (bo było wszystko, i to na tak, i to na nie)
Pomysł (oryginalność) - 4 (takie rozwiązanie niejednoznacznie wspomniane było w książce)
Poprawność (styl, język, ortografia, interpunkcja etc) - 5 (czysto jest)
Ogólne wrażenie - 4,5
Podsumowanie - 17,5

B)
Zgodność z tematem - 5 (Jest i nie jest, bo jest koniec, a nie ma czego się przyczepić)
Pomysł (oryginalność) - 5 (Fajnie, że Al kogoś znalazł i że jacyś dorośli jednak jeszcze są)
Poprawność (styl, język, ortografia, interpunkcja etc) - 5 (Jak powyżej)
Ogólne wrażenie - 5 (Po prostu ok)
Punkty dodatkowe - 2 (Za bohaterstwo i moc zamrażania)
Podsumowanie - 22


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Necklice
Pani mórz
Pani mórz



Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krk
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 23:09, 25 Lut 2011    Temat postu:

Wyniki przedstawiają się następująco:

Tekst A

38,5 pkt.

Tekst B
42 pkt.

Zwycięski tekst należy do Summers.

Gratulacje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Pojedynki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin