Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

[NZ] Evelyne i jej świat [+13] [7/?]
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pon 15:52, 02 Maj 2011    Temat postu: [NZ] Evelyne i jej świat [+13] [7/?]

Wcześniej zapomniałam dodać tutaj swoje opowiadanie, więc wstawię je teraz...

No to zaczynam ;d


Brązowowłosa dziewczyna o zielonych oczach siedziała teraz na ławce w Bostońskim parku i kartkowała gazetę. Nie zwracała uwagi na litery, bo czytanie sprawiało jej kłopoty. No tak … miała dysleksję.

Rozdział 1


Nazywam się Evelyne Tungles. Mam 13 lat. W swojej szkole nie jestem dość lubianą osobą. Mam tylko jedną przyjaciółkę. Inni ludzie za mną nie przepadają, bo jestem trochę wybuchowa i dla wielu bardzo nieuprzejma.
Wracając do zaistniałej sytuacji… Odłożyłam gazetę na puste miejsce obok i wstałam rozglądając się bez najmniejszego powodu. Włożyłam ręce do kieszeni bluzy i ruszyłam przed siebie. Wiatr rozwiewał mi włosy. Były teraz strasznie rozczochrane, co okropnie mnie irytowało. Przede mną rozciągała się długa ścieżka parku, po obu stronach widać było krajobrazy zielonych drzewek i krzewów.
Wszystko byłoby w porządku, gdybym z tamtych właśnie okolic nie usłyszała przerażającego warczenia. Rozglądałam się dookoła poszukując jakiegoś właściciela psa, który nie włożył mu kagańca i nie stara się go uspokoić. Przez co miałam ochotę na niego naskoczyć. Szłam niepewnym krokiem przed siebie, rozglądałam się przy tym na wszystkie strony. Warczenie stawało się coraz donośniejsze, przez co ogarniał mnie niepokój. W końcu zaczęłam biec, ten dźwięk był coraz gorszy. Teraz wiedziałam już skąd dobiega. Niechętnie obróciłam głowę za siebie, coś tam nie grało. Spodziewałam się bezdomnego Dobermana lub Rottweilera, ale zdecydowanie nie kozło-lwo-węża.
Szczęka mi opadła. Pierwszy raz widziałam taką istotę. Była połączeniem tej trójki zwierząt. Potwór zaczął się do mnie zbliżać bardzo szybkim krokiem. Ja ani drgnęłam. Wtedy kozłolwowąż zaczął szykować się do skoku. Gdy już był gotowy wybił się w powietrze prawie na mnie upadając. Nie udało mu się to, bo ktoś mnie odepchnął. Tą osobą był … Eroll?!
-Co ty tutaj robisz, zgredzie?! – warknęłam na niego.
Eroll był jedną z osób, których nie lubiłam najbardziej. Na mojej liście wrogów miał miejsce numer 1. Zawsze miałam wrażenie, że się do mnie ten złamas przystawiał i ciągle za mną łaził. No bo skąd by się tu wziął, Wyrósłby z chodnika?! Na pewno nie.
-Ratuję Ci życie – odpowiedział.
-Aha, czyli to twój pies? No to chyba zarobisz dzisiaj… wolisz z prostej, czy może raczej z pięści? – powiedziałam do niego z frustracją.
Eroll westchnął, co mnie jeszcze bardziej rozzłościło. Po chwili chłopak wyjął jakiś niewielki instrumencik, jak sądzę i zaczął grać jakąś szybką melodyjkę.
-Ty tak na serio?! – zakpiłam sobie i widząc usypiającego potwora, skierowałam się w stronę mojego mieszkania. Wtedy ktoś mnie wyprzedził. Oczywiście był to Eroll, chociaż nie wiem jakim cudem, skoro zawsze był ode mnie dużo wolniejszy.
-Szybciej! – powiedział i pociągnął mnie za ramię w stronę ulicy, za co miałam mu ochotę wypruć flaki. Zatrzymał się tuż przed asfaltem i chociaż nie byłam tego pewna, to miałam wrażenie, że wyrzucił na ulicę jakąś monetę. Jednak nie byłam w stanie dostrzec pieniążka.
Warczenie było teraz bardzo głośne. Odwróciłam się w stronę przerażającego dźwięku i ponownie dostrzegłam potwora. Wyglądał teraz na jeszcze bardziej wściekłego, niż był. Po chwili znienawidzony kolega pociągnął mnie do tyłu. Usiadłam na jakimś siedzeniu. Drzwi się za mną zamknęły i coś , w czym siedziałam ruszyło. Na oko pędziło jakieś 250 km/h.
Zerknęłam wściekła na siedzącego koło mnie zgreda. Tak mnie dzisiaj wkurzył, że nie powstrzymałam się z wymierzenia mu z prostej w policzek.
-Auu! – zawył – ładnie to tak bić kogoś, kto Ci uratował życie?
-Tak… wszystko świetnie, ale jakoś nie widzę, żebyś mi je uratował, Frajerze – burknęłam podkreślając ostatni wyraz.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, jak wygląda. Na głowie miał burzę brązowych loków i ciemne oczy. Był ubrany w zieloną kurtkę, przy której w miejscu dekoltu wystawał pomarańczowy t-shirt. Miał na sobie ciemne jeansy, a tam, gdzie powinny być buty wystawałby mu kopyta… zaraz, zaraz … CO ?!
Aż oczy mi wyszły od takiego widoku. Chłopak chyba wyczuł moje zdezorientowanie, bo powiedział:
-Oszczędź sobie komentarza, okej?
-Nie, co ty… kim ty jesteś? Twoja matka lub ojciec jest koniem?! – powiedziałam zaszokowana.
-Daruj sobie – mruknął i obrócił głowę w stronę szyby. Mój wzrok padł teraz na siedzenie kierowcy, a właściwie to na kanapę, na której siedziały trzy stare baby. Miałam wrażenie, że się o coś kłócą. Olałam to i oparłam głowę o siedzenie.
Mijaliśmy właśnie uniwersytet Harvardu znajdujący się w jednej z dzielnic Bostonu – Cambridge. Oczy mi się zamykały, przez co nie byłam w stanie nawet dogadać mojemu końskiemu wrogowi. W końcu usnęłam, nie mając pojęcia dokąd trzy staruszki mnie zabierają.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Jeanelle dnia Wto 12:19, 21 Cze 2011, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Wto 11:26, 03 Maj 2011    Temat postu:

No Ej! Nikt nie skomentował 1 rozdziału?! Nie ładnie... Mam nadzieję, że jak dodam drugi, to się troszeczkę wysilicie.

Rozdział 2

-Evelyne, wstawaj! – usłyszałam czyjś krzyk w pobliżu.
Powoli otworzyłam oczy, aby sprawdzić, kto się nade mną znęca. Tuż przed moimi oczami zobaczyłam zacieszającą twarz Erolla.
Wygramoliłam się z samochodu, którego właścicielki najwyraźniej tylko na to czekały, bo od razu ruszyły z piskiem opon. Ten idiota (Eroll) mnie już poważnie denerwował. Zaczęłam biec w jego stronę, aby porządnie mu przysolić. Koński kolega uciekał coraz szybciej, a moje nogi męczyły się coraz bardziej. Po dokładnym przyjrzeniu się sprawie można było wywnioskować, że głównym tego powodem była dość stroma górka, pod która się teraz wspinaliśmy. Byłam tak wściekła na Erolla, że postanowiłam jednak biec dalej. W końcu wspięłam się na szczyt wzgórza.
Teraz przed sobą miałam dolinę, w której stało dość sporo domków, wielkie lasy i przepiękne pola truskawek. Zawahałam się, czy iść dalej. W dole udało mi się dostrzec osobę, która planowałam zabić. Bezczelnie pokazała mi język. Nie wytrzymałam i ruszyłam w dół ścieżki za uciekinierem. Na środku, pomiędzy wszystkimi domami, wreszcie go dorwałam. Rzuciłam się na zgreda z pięściami. Wywaliłam go na ziemię, ale wtedy za sobą usłyszałam jakiś głos:
-No, nieźle, nieźle. Chyba jesteś nowa – odwróciłam się na pięcie, stała tam okropnie wysoka dziewczyna. Miała krótkie, czarne włosy związane w kucyka i była potężnie zbudowana. Nie miałam pojęcia, o czym ona gada.
-Ale, że niby gdzie? – burknęłam.
-To twój opiekun Ci nie powiedział? – zapytała dziewczyna.
-Kto?! … Jeśli chodzi o moich rodziców, to oni nawet nie wiedzą, gdzie jestem.
-No to pięknie, ej ty! – wykrztusiła sarkastycznie obracając głowę w kierunku głąba.
-Jestem Eroll, a nie „ty”.
-Ta, taa… nieważne, czemu nie powiadomiłeś nikogo jej wyjeździe?
-Po pierwsze, nie miałem szansy, bo goniła nas chimera. Po drugie, nie bardzo miałem jak, bo ona mnie nie znosi.
-Co ja poradzę, że z Ciebie taki burak… - mruknęłam.
Dziewczyna zaczęła się śmiać, a na jej twarzy wreszcie pojawił się uśmiech skierowany do mnie.
-Fajna z Ciebie dziewczyna, może wyjątkowo nie podtopię Cię w kiblu, chociaż to byłoby ciekawe. Jestem Clarisse – powiedziała i podała mi rękę.
-Evelyne.
-No to ciekawe, czyją się okażesz córką, pasowałabyś mi do domku Aresa, razem ze mną. Niezbyt fajnie jest być tam jedyną dziewczyną.
-Jak to czyją?! No mojego ojca i matki, nie?
-No tak, ty jeszcze nic nie rozumiesz – mruknęła Clarisse – wypadałoby, gdyby ktoś Ci to wcześniej wytłumaczył – dodała powarkując w stronę Erolla.
Odwróciłam wzrok w jego stronę i krzyknęłam, tak, że aż się ziemia zatrzęsła.
-CO TO MA BYĆ ??!!
Byłam tak zaszokowana, że aż zatkałam usta ręką, by nie wywołać kolejnego trzęsienia ziemi. Chyba nie wymieniłam jeszcze powodu zaskoczenia…
No więc, Eroll był bez spodni! TAK, dobrze przeczytaliście, bez spodni. To już mniejszy problem, tym większym było to, co pokrywało jego nogi. Okej, kopyta – pół biedy. No, ale bez przesady… wypadałoby czasem golić nogi… Były całkiem porośnięte, nie było widać skóry. Sama sierść. Gościu normalnie powinien się zgłosić do jakiś rekordów Guinnessa, czy coś. Albo robić w reklamie.
W każdym bądź razie, było to dla mnie nie lada przeżycie. Postawiłam całą miejscówkę do góry nogami, bo za chwilę z drzwi największego z domków wyszedł kolejny burak, w jeszcze gorszym stroju, niż mój nieogolony ‘kolega’.
-Kto tym razem drze mordę?! – warknął głośno.
Nikt oczywiście nie odpowiedział. Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem.
-Co, kolejny bachor? Ile dzieciaków sobie jeszcze spłodzicie?! – prawie krzyknął. Był wyraźnie wściekły. Nie no, muszę przyznać, świetne powitanie, nie ma co.
Z nieba rozległ się wtedy piorun trafiający tuż koło zbulwersowanego chłopa. On na to tylko kiwnął głową i pokazał mi placem, abym do niego podeszła. Chwilę później schował się w murach domu.
Trochę niepewna zerknęłam na stojącą za mną Clarisse. Miała taką minę, jakby za chwilę miała wybuchnąć donośnym śmiechem. Po chwili jednak pokazała mi gestem, żebym poszła.
Zrobiłam to. Za sobą słyszałam stukot kopyt… strzelam, że Erolla.
-No i po co jeszcze za mną leziesz, mało Ci siniaków?!- wykrzyknęłam mu prosto w twarz.
Strasznie zachciało mi się śmiać z jego reakcji. Kozłonóg odwrócił się pospiesznie i schował za plecami mojej nowej koleżanki. Zaśmiałam się pod nosem i ruszyłam dalej. Wreszcie stanęłam na werandzie domku i zastanawiałam się nad zachowaniem uprzejmości… pukać, czy może lepiej nie?
W końcu zdecydowałam się na to pierwsze.
-Wejść! – rozległ się podenerwowany głos za drzwiami.
Otworzyłam je i przestąpiłam prób. Przy stoliku siedział gostek, co na mnie nawrzeszczał i … CO to do licha miało znaczyć?!
Wrzasnęłam ponownie.
-No już, nie przesadzaj, mam was dość. Nie możecie chociaż na chwilę się zamknąć?! Nie mam zamiaru trzymać Chejrona pod kocem!
-Ale… ale … co tu się dzieje? – spytałam zdezorientowana.
-To, co powinno, a teraz bierz to i zmykaj do domku numer 11.
Zostałam bezczelnie wyproszona. Miałam ochotę mu wygarnąć. Zerknęłam na rzeczy, które leżały teraz na moich rękach. Był tam pomarańczowy podkoszulek z jakimś nadrukiem, którego moje oczy nie były w stanie odczytać. W kupce leżał też jakiś stary koc. Wyglądał trochę, jakby go ktoś psu z gardła wyciągnął. No, ale trudno.
Clarisse zniknęła z pola mojego widzenia, gdy wyszłam z domku, a wroga, który już nie miał nic do ukrycia, też wcięło… i dobrze.
Nie byłam tylko pewna jednej rzeczy: Czy oni wszyscy sobie tutaj robią ze mnie jaja?!
Przecież nawet moi rodzice nie wiedzą, gdzie jestem. A, z resztą … nieważne.
Odnalazłam domek numer 11. Oczywiście, były tutaj śliczne domki, prawie wyglądające jak wille… ale nie… ja musiałam dostać się do tej najbrzydszej. Jednym słowem, mój domek był obskurny. Jeszcze w dodatku mieszkało w nim milion współlokatorów.
Gdy zajrzałam do domku ktoś zasłonił mi światło. Super, znowu ktoś sobie ze mną pogrywa – pomyślałam.
-Jestem Travis, a ty?
-Nieważne, co ja tu robię?
-No chyba mieszkasz… od teraz bynajmniej. Wejdź do środka i zajmij sobie jakiś kąt.
-Czyli co, nie mam nawet łóżka do wyboru?
-No nie bardzo, wszystko jest zajęte … a teraz, przedstawisz mi się wreszcie?
-Jeśli dostanę łóżko – nie dawałam za wygraną.
Chłopak westchnął i gestem kazał mi wejść do środka. Było mnóstwo ludzi. Podłoga była przybrudzona. To pierwsza rzecz, na jaką zwróciłam uwagę wchodząc tutaj. W końcu miałam na niej spać.
Oburzona podeszłam do jednego z chłopców siedzących na łóżkach. Postanowiłam wykorzystać na nim mój „Urok osobisty”.
-Złaź, dziewczynom się ustępuje miejsca.
Chłopiec wyglądał na jakieś 10 lat, no ale cóż. Starsi zawsze powtarzali, aby walczyć o swoje i się nie poddawać. No to proszę bardzo!
-Ale walczyłem o to miejsce aż 2 lata! – oburzył się.
-No to najwyższy czas komuś ustąpić, w dodatku komuś, kto Ci się za to odwdzięczy.
-Niby jak?
-Jeszcze nie wiem – mruknęłam i w biłam w niego wzrok z miną, która „Parzy”.
Chłopak jęknął i wstał niechętnie.
-Tak się to robi – powiedziałam do siebie pod nosem, wykrzywiając usta w triumfalny uśmiech.
Usiadłam na łóżku. Po dniu pełnym wrażeń zamknęły mi się oczy.
Usnęłam… znowu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Skaila
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 10 Sty 2011
Posty: 271
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: NY
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Wto 13:44, 03 Maj 2011    Temat postu:

Fajny pomysł i ciekawe wykonanie. Pierwszy rozdział miałam skomentować, ale komputer odmówił współpracy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 19:23, 06 Maj 2011    Temat postu:

Dlaczego tylko ja mam tak mało komentarzy... No Ej! Ja się tak nie bawię!
Stwierdziłam, że należałoby dodać kolejny rozdział po przyjęciu krytyki, no ale jak? Zdecydowałam, że skoro nikt już nie skomentuje, no to co co mi szkodzi?! Dodam.


Rozdział 3

Oczywiście mój sen nie trwał zbyt długo, bo po kilku godzinach obozowicze z domku Hermesa zaczęli się wiercić, jakby mieli owsiki.
Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Nadal zaspana rozejrzałam się po pomieszczeniu. W domku zostały tylko trzy osoby: Ja, chłopak, któremu pięknie ‘ukradłam’ łóżko i jakiś obrócony do mnie plecami blondynek. Z tego, co udało mi się ustalić, to rozmawiał z tym drugim chłopcem. Po chwili jednak odwrócił się w moją stronę.
Miał blond włosy (ale to już wiecie), niebieskie oczy i trochę jakby elfie zarysy twarzy, które się ułożyły w taki grymas, który sugerował, że nie jest przeszczęśliwy. Wyglądał na jakieś 13 lub 14 lat. Czyli mniej, więcej na mój wiek.
-Masz zamiar dzisiaj iść na kolację? – zapytał.
-A teraz jest?
-Noo, nikt Ci nie powiedział?
-Nie.
-Gdzie twój opiekun? Nie powinien być teraz z Tobą?
Teraz wiedziałam, że ma na myśli Erolla, a nie moich rodziców.
-Nie ma go tu i chwała mu za to, a wspomnij o nim jeszcze raz, a Ci przywalę.
-Jasne, tak w ogóle to jestem Luke – powiedział.
-Super, a ja Evelyne – przedstawiłam się bez entuzjazmu.
Skierowałam się w stronę drzwi i stanęłam na werandzie.
-Ej, a gdzie ta kolacja? – zapytałam.
-W pawilonie jadalnym – odpowiedział Luke, a ja spojrzałam się na niego, jak na idiotę, bo nie miałam bladego pojęcia, gdzie to jest.
-Chodź – syknął i zaczął prowadzić mnie przez obóz. W końcu dotarliśmy do celu.
Z moich wyliczeń wynikło, że było tam 13 stolików, w czym jeden był znacznie większy i siedzieli przy nim znacznie starsi osobnicy. Jak na przykład ten gostek z zadkiem konia i król buraków, który prawie oberwał piorunem.
Zajęłam miejsce przy pierwszym, lepszym stoliku. Siedziałam i czekałam, aż podejdzie do mnie jakiś kelner. Zawiodłam się, bo zamiast tego usłyszałam tylko głos Luke’a za sobą.
-Hej, to nie twój stolik, chodź do naszego – uprzedził i pociągnął mnie za ramię. Natychmiast zdzieliłam mu w tą nieszczęsną rękę.
-A co to za różnica?
-Wielka, każdy domek ma przydzielony stolik.
-Świetnie – mruknęłam i wstałam. Poszłam za kolegą. Stanęliśmy przed najbardziej wypakowanym stolikiem. Kilka osób nawet grzało miejsca na podłodze.
-Ty sobie żartujesz?! – wycedziłam do niego i podeszłam do jakiegoś miejsca z brzegu. Chwyciłam szybko za ramie dziewczynę siedzącą w tym miejscu i w ułamek sekundy wylądowała na podłodze.
-Wybacz, ale teraz to moje miejsce.
-Ej!
W końcu, gdy stwierdziłam, że nie grozi mi zrzucenie mnie z ławki, wsłuchałam się w rozmowy współlokatorów. Najwyraźniej rozmawiali o jakiejś nadchodzącej wycieczce. Zrobiłam zdezorientowaną minę. Dostrzegł ją Luke, bo odpowiedział na zadane głęboko w moich myślach pytanie.
-Pojutrze mamy wycieczkę na Olimp i każdy jedzie… łącznie z Tobą – powiedział i puścił mi oczko.
-Świetnie – mruknęłam.
Po kilku minutach koło naszego stolika zaczęły się pojawiać Driady (jeszcze nie skumałam, co, lub kto to dokładnie jest. Wiem tylko, że robiły za kelnerki). Nałożyłam sobie na talerz trochę podanego przez nie jedzenia.
Potem dostrzegłam, że dzieci podchodzą do czegoś w rodzaju pochodni stojącej na środku pawilonu. Wrzucały do niego prawdopodobnie resztki jedzenia.
-Evelyne, teraz ty! – powiedział Luke.
-Ale co ja?
-Oddaj cześć Bogom – dopowiedział poznany dzisiaj Travis.
-Ty tak na serio?
-Tak, każdy to robi. Idź, wrzuć do ognia kawałek jedzenia i tak, jak to robi każdy nieokreślony półbóg-poproś, aby Cię twój rodzic określił.
Odchrząknęłam w odpowiedzi i wykonałam to, chociaż nie pochwalałam tego zwyczaju, bo według mnie było to trochę denne.
Po kolacji usiadłam na łóżku i zaczęłam myśleć o zbliżającej się wycieczce, rozglądając się po pokoju równocześnie. Wtedy mój wzrok padł na kartkę powieszoną koło drzwi. Wstałam niechętnie z łóżka i zaczęłam śledzić litery wzrokiem.
Angielski nie szedł mi zbyt dobrze, więc trochę mi zajęło odszyfrowanie znaków. W końcu się udało. Było to coś w stylu planu lekcji. Fajnie jednak byłoby, aby TAKI był w szkole. No bo moim zdaniem zajęcia takie jak Jazda na Pegazach (Chcę dostać czarnego!), czy wykuwanie zbroi jest ciekawsze niż taka matematyka.
Według planu, na dzisiaj nie było już nic zaplanowane, ale na jutro około 19.00 dostrzegłam zajęcie, które od razu rzuciło mi się w oczy – „Bitwa o sztandar”… cokolwiek to jest.
Był już późny wieczór i większość obozowiczów położyła się spać. W moim domku jakaś połowa postanowiła jeszcze posiedzieć. Zebrali się w kółku, na środku pokoju i prawdopodobnie szykowali się do jakiejś gry.
Uważnie im się przyglądałam, wtedy Luke odwrócił się w moją stronę i zaprosił mnie do zabawy. Byłam trochę niechętna, ale z drugiej strony, co mi szkodzi. Dosiadłam się do nich.
-Dobra, no to teraz obstawiamy, czyim jest się dzieckiem.
Tak rozpoczęła się zabawa. Przy wielu osobach obozowicze mieli dylemat, kogo zaproponować. W końcu doszło do mnie.
-Ja myślę, że ona jest córką Aresa – powiedziała dziewczyna zepchnięta przeze mnie z ławki.
-Zdecydowanie – potwierdził chłopiec „od łóżka”.
Wiele osób po nich przytaknęło.
-A może Hades? – zaproponował ktoś.
Nastała cisza. Po chwili jednak przerwał ją Luke.
-To niemożliwe, przecież Wielka trójka nie może mieć dzieci.
-Racja.
-Ale o czym wy w ogóle do mnie gadacie? – zapytałam rozzłoszczona.
-Jeszcze nie załapałaś?
-Nie, może ktoś mi wyjaśni?
-Zostałaś adoptowana. Nie wiadomo, kto jest Twoim biologicznym rodzice. Właśnie próbujemy to ustalić. Wiemy tylko tyle, że jest nim ktoś z greckich bogów.
-Greckich bogów? Nie przeginacie teraz? ONI NIE ISTNIEJĄ. Ja się nie dam wrobić! Wy wszyscy jesteście porąbani… A ty w szczególności! – wykrzyczałam i zmierzyłam Luke’a wściekłym wzorkiem.
Szybko wybiegłam z domu i skierowałam się w stronę lasu. Nie chciałam mieszkać w czterech ścianach. To mnie dołowało. Zdecydowanie wolałam jakiś las lub jaskinię. Wreszcie wbiegłam tam, gdzie chciałam. Z kocią zwinnością wdrapałam się na pierwsze lepsze drzewo.
W jednej chwili coś bezprawnie wtargnęło mi na rękę. Miałam ogromną chęć to strzepnąć. Zdążyłam już podnieść rękę i prawie się zamachnęłam, ale w ostatniej chwili spojrzałam na to, co siedziało na mojej prawej, górnej kończynie. Dostrzegłam na niej kształt niewielkiego (chociaż nie zupełnie jestem pewna, co do wielkości) zwierzęcia. Wokół ręki owinął mi się półmetrowy wąż.
-Co tam u Ciebie, malutki? –spytałam uśmiechając się szeroko do stworzonka.
Nie bałam się go, wręcz przeciwnie. Czułam w tej istotce przyjaciela. Z tego, co wywnioskowałam, to ona we mnie też. Niewinnie wyciągnęłam prawą rękę w jej stronę. Pogładziłam węża po trójkątnej, gadziej głowie.
Po kilku minutach zmrużyłam oczy i usnęłam.
Po godzinie obudziłam się i spadłam z drzewa. Powodem było to, że obudził mnie krzyk. Ktoś rozpaczliwie wołał o pomoc… w środku nocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Dżil
Aresowa skarpeta
Aresowa skarpeta



Dołączył: 23 Lut 2011
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Percy

PostWysłany: Śro 18:45, 25 Maj 2011    Temat postu:

Bardzo fajny tekst ^_^ .
kiedy dodasz nową część?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dżil dnia Śro 18:45, 25 Maj 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Śro 21:04, 25 Maj 2011    Temat postu:

Czekałam aż ktoś wreszcie skomentuje, no ale skoro się doczekałam, to być może za chwilę, albo jutro. ;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alice_hunter.
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 14 Lis 2010
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikebukuro~
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 9:18, 02 Cze 2011    Temat postu:

Aw, świetnie piszesz. Już polubiłam twoją bohaterkę ;3
Będę mogła ją narysować? : )


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 14:45, 02 Cze 2011    Temat postu:

Alice, ależ oczywiście! No to czekam. ;]
A tymczasem, skoro coraz więcej osób czyta mojego ficka, to dodam kolejną część. ;>


Rozdział 4
Nie powiem, żeby budzenie w środku nocy było czymś fajnym.
Odrzuciłam na bok rozczochraną grzywkę i puściłam się biegiem w stronę głosu. Gdy wiedziałam, że jestem dostatecznie blisko, zaczaiłam się za najbliższym krzakiem i wychyliłam głowę.

Krzewy naprzeciwko mnie szeleściły, ale nie od wiatru. Ktoś tam był, uciekał.

Po chwili wyłonił się z nich jakiś kształt. Zdecydowanie należał do człowieka. Przy większym przyjrzeniu można było dostrzec zakrwawioną twarz chłopaka. Miał mocno rozcięte czoło, a do krwi przyklejały się gęste pasma czarnych i brudnych włosów. Z moich obserwacji wynikło, że był mniej, więcej w moim wieku.

Biegł w moją stronę, dawał z siebie wszystko. Wtedy zobaczyłam, co go goniło.

Zza krzaków coś się wyłoniło. Tym razem był to potwór, a konkretnie cerber, czyli jeden z nielicznych mitycznych stworzeń, które zapamiętałam z lekcji historii. Miał trzy głowy i był ogromny.

Czułam, że muszę mu pomóc (Chłopakowi, nie potworowi). Zrezygnowałam jednak z tej opcji, gdyż uświadomiłam sobie, że nie mam przy sobie żadnej broni. Czekałabym tam i obserwowała go dalej, gdyby właśnie w tej chwili się nie przewrócił (Nawet nie wiecie, jak bardzo bym chciała, żeby to był Eroll!).

Natychmiast wyskoczyłam zza krzaków i podałam mu rękę, żeby wstał. Nie miałam teraz nawet humoru na jakiś dokuczliwy tekst.

-Biegnij! – wrzasnęłam i ruszyliśmy do przodu.

-Może lepiej, gdybyś go zabiła?

-Nie mam nawet czym!

Chłopak zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a potem jego wzrok zatrzymał się na mojej bransoletce. Chwycił mnie za nadgarstek przyglądając się jej uważniej. Ze strachu przed goniącą mnie kupą mięsa, nie byłam w stanie zaprotestować.

-Przekręć węża! – krzyknął po chwili, dysząc ciężko.

Byłam w tak wielkim szoku, że nawet wykonałam jego zadanie (posłuchałam się, rozumiecie?! W moim przypadku, to nie jest normalne). Dosięgłam breloczka wiszącego na rzemyku. Wyglądał imponująco. Miał kształt pochodni, z palącym się na niej zielonym ogniem, oraz oplatającego ją węża.

Po przekręceniu gada stało się coś niemożliwego. W mojej dłoni pojawiło się jakiś, jak dotąd nieznany mi miecz. Właściwie, to nigdy nie trzymałam takiej „zabawki” w ręce (No, chyba, że liczyć plastikowy ze szkolnego przedstawienia, kiedy grałam jednego z trzech muszkieterów).

Broń wywarła na mnie ogromne wrażenie, czułam się jakby zawsze był mój i był dla mnie stworzony. Już go pokochałam i nie tylko pod względem wyglądu, a był piękny. Rękojeść była czarna i poozdabiana zielonymi elementami. Wokół niej był owinięty wąż. Na połyskującym ostrzu był wygrawerowany jakiś napis, którego nie miałam czasu teraz czytać. Z moją dysleksją pewnie by mi to trochę zajęło.

Wraz z kawałkiem zabójczej broni odwróciłam się dynamicznie. Potwór najwyraźniej deptał nam po piętach, bo ostrze teraz znajdowało się zaledwie kilka centymetrów od jego środkowej głowy. Zamachnęłam się. Zrobił unik, a następnie z olbrzymią siłą pchnął mnie na ziemię. Miecz wyleciał mi z ręki i wylądował kilka metrów dalej. Cerber otworzył pysk z zamiarem ugryzienia mnie. Przesunęłam się na bok. Zwinnie wysunęłam się spod jego łap. Zaczęłam biec w stronę Broni, jednak nie powiodło się to, bo ledwie ruszyłam stworzenie zdążyło mnie przewrócić. Zrezygnowana wrzasnęłam do niego:

-Idź sobie i zostaw mnie w spokoju, ty kupo mięsa!

Opcją, którą obstawiałam, było to, że zaraz umrę, ale na pewno nie to, co się zdarzyło naprawdę.

Potwór cofnął łeb i powoli ze mnie wstał. Następnie jakby nigdy nic, uciekł w stronę lasu. Szybko pobiegłam po miecz. Przekręciłam węża, oplatającego rękojeść. Na mojej ręce znowu wisiała bransoletka od tatusia.

-Skąd to się tutaj wzięło? – powiedziałam.

-Nie mam pojęcia, ale zastanawia mnie inna rzecz. Jakim prawem on się ciebie posłuchał?! TO BYŁ CERBER!

-Może jestem aż tak straszna, że nawet najprawdziwsze i najbardziej przerażające potwory się mnie boją – zaśmiałam się.

-Niemożliwe, jak to się mogło stać? No i dzięki za uratowanie mi życia.

-Spoko, ale się nie przyzwyczajaj, bo mam w zwyczaju ratować tylko siebie.

-Dobra, jestem Ethan. Ethan Nakamura.

-A ja Evelyne Tungles – uśmiechnęłam się do niego.

-Jak to się stało, że on Cię zaczął gonić – dodałam po chwili.

-Normalnie, po prostu jesteśmy teraz poza magicznymi granicami obozu.

-co?!

-No wiesz, obóz ma magiczne granice chroniące przed wtargnięciem na jego teren zwykłych śmiertelników, czy potworów.

-Fajnie – odpowiedziałam ponuro – To może wejdźmy na te granice, bo jakoś nie mam ochoty na kolejne dziwne przeżycie tego dnia.

-To chodź.

-Długo tu jesteś, to znaczy skąd wiesz tyle o tym miejscu i dlaczego Cię tu nigdy nie widziałam?

-Powiedzmy, że wybrałem się na krótki spacer, jestem tutaj od roku.

-Rozumiem.

-Kto jest twoim boskim rodzicem?

-No nie! Ty też?! Wy naprawdę w to wierzycie?

-Raczej tak, ale ja nie wiem, co o tym sądzić, bo wciąż jestem nieokreślony.

-To tak, jak ja. Czyli też mieszkasz w 11?

-Oczywiście.

Zaśmiałam się cicho. W końcu przedarliśmy się przez las. Przed oczami ukazał się nam domek Hermesa (dla nieokreślonych, czyli nasz). Weszłam do niego niechętnie. Ethan szedł tuż przede mną. Wszyscy spali (no może nie zupełnie wszyscy).

Luke przekręcił się na bok, uchylając powieki. Uśmiechnął się do mnie i z powrotem usnął.

-Świetnie, znikam na chwilę, a moje łóżko już jest zajęte – szepnął zbulwersowany.

-Od czego jest podłoga?! –zaśmiałam się i położyłam wygodnie na wywalczonym niedawno miejscu.

Zanim usnęłam, przemyślałam sobie jeszcze jedną rzecz, a konkretnie, to zmieniłam swoje poglądy. Zaczęłam wierzyć w tych całych Bogów i traktować mitologię na poważnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alice_hunter.
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 14 Lis 2010
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikebukuro~
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 18:04, 04 Cze 2011    Temat postu:

Świetny ten rozdział wyszedł. <33 Coraz bardziej lubię Evelyne : ))
A tak schodząc z tematu z kim będzie miała pairing? ; D
I nie pytaj, po co mi to~! To będzie... Mała niespodzianka. O.
Ogółem to mogę wstawić link do twojego opowiadania do swojego podpisu?
Wiesz, taka reklama, żeby ten kto jeszcze tu nie zaglądnął nadrobił zaległości ; D
Więc... Kocham twoje opowiadanie, po prostu. KOCHAM <3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 18:47, 04 Cze 2011    Temat postu:

Dzięki, Alice to bardzo miłe. Jasne, wstawiaj. ;]
A pairing... Na razie jest trójkąt -Evelyne-Ethan-Luke.
Chociaż wydaje mi się, że raczej połączę ją kiedyś z samym Lukiem. ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alice_hunter.
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 14 Lis 2010
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikebukuro~
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 19:37, 04 Cze 2011    Temat postu:

Aww... Jak ja uwielbiam trójkąty ocxEthanxLuke~! <3
A jeszcze bardziej OcxLuke.
W każdym razie... Spróbuję narysować coś z tym trójkątem, pozwolisz? <3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 20:32, 04 Cze 2011    Temat postu:

Oczywiście, rysuj. No to czekam. ;3

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alice_hunter.
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 14 Lis 2010
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikebukuro~
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 19:03, 09 Cze 2011    Temat postu:

Ej, kiedy następny rozdział? ;3;

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 19:25, 09 Cze 2011    Temat postu:

Być może i teraz. ;>

Rozdział 5

Obudziłam się wcześnie rano, jak dla mnie to nawet bardzo wcześnie, bo zazwyczaj porą, kiedy zaczynałam normalnie funkcjonować i kiedy wstawałam z łóżka było południe. Niektórzy obozowicze kręcili się już po domku, a innych już wywiało. Przetarłam oczy ręką, próbując przyzwyczaić je do światła. Zaspanymi oczkami na progu dostrzegłam Luke’a. Przyglądał mi się.

-No i co się gapisz? – burknęłam.

-Zaraz śniadanie, może byś wstała?

-Przynieś mi do pokoju.

Chłopak westchnął i gestem ręki pokazał mi, abym wstała pomimo mojej prośby (a może rozkazu?) jednak podniosła się z łóżka.

-Zaraz… - wtuliłam twarz w poduszkę.

Po kilku minutach wreszcie ubrana, umyta i uczesana poszłam do pawilonu jadalnego. Moje miejsce już na mnie czekało. Najwyraźniej wszyscy bali mi się podskoczyć.

Dosiadłam się do stolika i zmierzyłam wszystkich wzrokiem. Po kilku minutach driady przyniosły posiłek i wszyscy zaczęli go spożywać.

Po jakimś czasie, gdy mój talerz był już pusty, odeszłam od stolika i oparłam się o kolumnę. Podszedł do mnie Eroll.

-Czego tym razem chcesz, ciamajdo?

-Gdzie byłaś ostatniej nocy, Luke wspominał, że wyszłaś- spojrzał na mnie wyczekująco, najwyraźniej nie przejmując się obelgą.

-A co Cię to obchodzi?

-Nieważne, chciałem tylko wiedzieć.

-No widzisz, nie dowiedziałeś się.

-Zdążyłem zauważyć – mruknął i opuścił głowę w dół. Po chwili odszedł.

Odepchnęłam się od kolumny i skierowałam w stronę mojego domku. Stanęłam u progu mierząc wzrokiem puste pomieszczenie. Za chwilę padł on na kartkę przywieszoną koło drzwi. Kolejnym planowanym zajęciem na dzień dzisiejszy była… Starożytna greka?!

-To są jakieś żarty?! – wycedziłam pod nosem.

Przyjeżdżając tutaj, jedynym plusem jaki potrafiłam dostrzec było wyrwanie się ze szkoły, czyli przerwa od nauki. A teraz to już chyba nie ma żadnego. To prawie jak druga szkoła. Wpatrywałam się tępo w napis, który przed chwilą przeczytałam, a potem zerknęłam trochę niżej. Następne było czyszczenie zbroi i ekwipunku .

-Jeszcze lepiej – mruknęłam zrezygnowana – Prawie jak sprzątanie biurka, niewykonalne.

Po chwili ktoś wszedł do domku. Tym osobnikiem był oczywiście Luke. Zobaczył, że stoję przed tą beznadziejną kartką.

-Podoba Ci się? – spytał.

-Ale co?

-Plan zajęć.

-Nie – burknęłam.

-Dlaczego?

-Bo jest beznadziejny.

-Jak kto uważa, mi się bardzo podoba.

-Czy on jest obowiązkowy? – zapytałam.

-Na szczęście, tak.

-Na szczęście? A to niby dlaczego?

-No nie wiem, ale mnie to pasuje.

Westchnęłam i mruknęłam:

-A mi nie.

Chłopak przeszedł przez pokój i usiadł na swoim łóżku.

-Ty też jesteś nieokreślony? – spytałam, właściwie to nawet nie wiem, dlaczego zadałam takie pytanie.

-Nie.

-To dlaczego mieszkasz w 11?

-Jestem synem Hermesa, jest on bogiem wędrowców i podróżujących, czyli jednocześnie gościnności. To jest jego domek, a ponieważ jako nieokreślona jesteś traktowana trochę jako gość, to śpisz właśnie tutaj.

-Aha, to ja chcę, żeby mój szanowny pan rodzic mnie określił.

Luke westchnął i położył się wygodnie na łóżku.

-Gotowa na swoją pierwszą lekcję starożytnej greki?

-Nie.

-Ale i tak na nią pójdziesz.

-To ja chyba zdecydowanie wolę szkołę dla śmiertelników, bo jak tam pójdę na wagary, to nic się nie stanie, a tutaj ledwo co wyjdę poza granice obozu, a już mnie jakiś przerośnięty, żywy kotlet goni.

-CO Cię goni? – Blondyn zmarszczył brwi.

-No ten, Cerber, czy jakoś tak.

-Czyli zeszłej nocy byłaś poza granicami obozu?!

-No, tak jakby.

-No to pięknie… Poradziłaś sobie z nim?

-Pewnie, kazałam mu, żeby mnie zostawił w spokoju i sobie poszedł.

-I poszedł?

-No.

Syn Hermesa uchylił usta ze zdziwienia i podniósł się do pozycji siedzącej.

-Niesamowite…

-Wiem, robię wrażenie, no nie? Opłacało się sobie taki image wyrobić.

Luke podrapał się po głowie i mruknął.

-Myślę, że to nie w tym rzecz, ale zobaczymy potem.

-Ale co, nie powiesz mi teraz?

-Nie.

-A może piąstka Cię przekona? – powiedziałam i uśmiechnęłam się szyderczo.

-Nawet nie próbuj, a teraz chodź, bo spóźnisz się na Grekę.

-Okej – wydobyłam z siebie i pozwoliłam się zaciągnąć do miejsca, gdzie odbywała się lekcja.



Dwie godziny później



No dobra, to był jak dotąd fatalny dzień. Czyszczenie ekwipunku nie było dla mnie żadną przyjemnością, więc zmusiłam jakiegoś młodszego herosa, żeby to zrobił za mnie. Greka też mnie nie zafascynowała, bo o dziwno już umiałam czytać w tym języku i nie miałam zamiaru rozwijać tej zdolności.

Najważniejsze, że jestem po, a od innych obozowiczek dowiedziałam się, że teraz będzie jedno z najlepszych zajęć na obozie – jazda na pegazach. Udałam się więc za wszystkimi na polanę. Konie ze skrzydłami już na nas czekały. Zmierzyłam wszystkie istoty wzrokiem. Do gustu przypadł mi jeden szczególny. Był cały czarny, a po bokach miał dwie siwe łaty, tuż pod skrzydłami. Jego nogi zdobiły „Skarpetki”, także koloru siwego. Takie umaszczenie sprawiało, że koń wyglądał trochę groźnie, co szczególnie mi odpowiadało.

Po wszelkich wytłumaczeniach instruktorki wreszcie dosiadaliśmy konie. Miałam wielkie szczęście, bo mój był akurat wolny. Możliwe, że wszyscy bali się go dosiąść. Nieważne, ja w każdym bądź razie go dostałam.

Jazda na nim była świetna, chociaż nigdy nie przepadałam za tymi zwierzętami. W końcu było po wszystkim, a następne lekcje byłyby bajtowe, gdyby nie Mitologia. Nie znoszę się uczyć, dlatego nie przypadła mi do gustu, chociaż nawet ją lubiłam. Za bardzo przypominała mi szkołę dla śmiertelników. Najbardziej spodobała mi się siatkówka, a konkretnie, jak uderzyłam Travisa (Chyba jego, bo dowiedziałam się dzisiaj, ze on ma brata bliźniaka i prawie nie da się ich odróżnić. Brat ma na imię Connor) piłką w głowę. To było bardzo widowiskowe. Aż się chłopak z bólu zachwiał i usiadł na ławce. A niby taką piłką nie boli. Teraz udowodniłam, że to zależy, kto nią walnie.

Jestem już po kolacji, zbliża się pora bitwy o sztandar. Ponoć to jedna z najfajniejszych zabaw na obozie. Zobaczymy.

Ubrałam się szybko w zbroję i wzięłam pierwszą lepszą tarczę. Przekręciłam węża w bransoletce i zaczęłam przyglądać się połyskującemu ostrzu. Słuchałam trochę na dzisiejszych lekcjach (Co się nie zdarza zbyt często) i dowiedziałam się, że nasze bronie są zrobione z niebiańskiego spiżu. Zachwyciłam się połyskującym metalem, ale wtedy ktoś, dobrze wiedziałam kto, przerwał moje obserwacje.

-Idziesz wreszcie?! Chodź wszyscy są gotowi.

-Idę – odkrzyknęłam Luke’owi i skierowałam się w stronę wyjścia.

Wszyscy, tj. Nasza drużyna, ustawili się w kręgu i omawiali strategię. Wielkim plusem naszej było to, że w tym tygodniu domek Hermesa miał sojusz z domkiem Aresa, czyli mieliśmy w swoim teamie bardzo bojowe dzieciaki, łącznie ze mną, rzecz jasna.

Celem gry było przejęcie flagi przeciwnika i przeniesienie jej na swoją stronę strumienia.

Rozległ się gwizdek oznaczający rozpoczęcie zabawy. Zaczęłam biec przed siebie z wielką furią. W tej grze można było komuś nieźle dokopać, czyli coś dla mnie. Przez te właśnie emocje stwierdzono we mnie córkę Aresa, ale określona nie byłam, w końcu mój wygląd zupełnie na nią nie pasował. Nie byłam ani wysoka, ani dobrze zbudowana, ani brzydka. A to typowe cechy dla dzieci tego Boga (bez obrazy, Clarisse).

Biegłam przed siebie, co kilka minut zahaczając o korzenie i klnąc pod nosem po starogrecku (nie wiem skąd mi się to wzięło). Wreszcie dotarłam do strumienia, oddzielającego stronę przeciwnej drużyny od naszej. Zwinnie go przeskoczyłam. Pędziłam szybkim tempem, wodząc wzrokiem po całym otaczającym mnie terenie. Miałam ambicję, aby odnaleźć flagę i doprowadzić do zwycięstwa mojej drużyny. Nagle krzyknęłam.

Pod moimi nogami coś się prześlizgnęło. Kamień spadł mi z serca, jak zobaczyłam, że to tylko wąż. W zasadzie, nie wiem, co innego mogłoby to być. Poczułam wtedy dziwne wrażenie, że zwierzę zaprowadzi mnie do flagi. Podążyłam za zwierzątkiem. Nie myliłam się, kilka metrów przede mną ujrzałam niebieską flagę przeciwnika. Otaczało ją trzech blondwłosych chłopaków. W rękach mieli łuki i uważnie obserwowali teren wokół siebie. Skryłam się za najbliższym drzewem i obmyślałam, jak ją przejąć. Nie miałam czasu myśleć, nieźle mi to wychodziło, ale w tym wypadku nie miałam pojęcia, co zrobić.

Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to biec. No więc zaczęłam biec, na tak zwanego chama. W moją stronę leciały teraz tony strzał. O dziwo, jak dotąd się przed wszystkimi uchyliłam. Dotarłam do pierwszego z blondasków i cięłam prosto w zbroję. Pojawiła się na niej ogromna rysa przecinająca ją na wylot. Chłopak jęknął i zrezygnowany osunął się na bok, a ja uśmiechnęłam się do niego posępnie. Z tyłu poczułam ukłucie, jedna ze strzał trafiła mnie w plecy. Obróciłam się zamachując się przy tym mieczem. Zrobiłam obrót o 180 stopni. Trafiłam chłopaka w hełm. Złapał się za głowę i upadł na długi, drewniany kij, na którym zawiązany był niebieski materiał. Został mi do załatwienia tylko ostatni chłopak. Pchnęłam na niego mieczem, ale zrobił unik. W jego ręce był tylko łuk, z którego miał możliwość strzelać tylko z daleka. Ubiegł kilka metrów i wznowił ostrzał. Uniknęłam prawie wszystkie strzały, niektóre odbiłam tarczą. W końcu do niego dotarłam. Walnęłam go tarczą dokładnie w pierś. Upadł na ziemię i nie wstał. W jego szeroko otwartych oczach widniał strach. Byłam naprawdę potężna. Chwyciłam flagę i zaczęłam biec w stronę strumienia. Przebiegłam spory kawał drogi, kiedy ktoś dźgnął mnie w plecy. Upadłam. Odwróciłam się kierując miecz w górę. Nikogo tam nie było. Przetarłam oczy. Chyba zaczynam mieć jakieś dziwne halucynacje. Podniosłam się dynamicznie i powróciłam do biegu. Ktoś mnie dźgnął… ponownie. Zrobiłam taki sam trik, jak w przypadku drugiego łucznika, broniącego flagi. Wtedy na trawę upadła czyjaś bejsbolówka, a przede mną stała blond włosa dziewczyna, o mądrych, szarych oczach. W rękach trzymała dwa sztylety. Najwyraźniej była zbyt przejęta zrzuceniem jej z głowy czapki. Wykorzystałam ten fakt i cięłam mieczem w nogi. Oszołomiona dziewczyna upadła. Chwyciłam flagę. DO strumienia pozostało mi tylko pięć metrów. Pokonałam je bez zarzutu. Zwinnie przeskoczyłam rzeczkę i zmęczona usiadłam po drugiej stronie strumienia. Za mną ludzie wiwatowali i wykrzykiwali różne słowa. Po około dwóch minutach wszyscy zgromadzili się wokoło, a gra była zakończona. Wygraliśmy, dzięki mnie. Teraz chyba można mnie było uznać za pełnoprawnego, nieokreślonego obozowicza. Byłam dumna.

Teraz mogłam tylko czekać na jutrzejszą wycieczkę, do której zostało coraz mniej czasu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
alice_hunter.
Boy z hotelu Lotos
Boy z hotelu Lotos



Dołączył: 14 Lis 2010
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Ikebukuro~
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Czw 19:43, 09 Cze 2011    Temat postu:

Aw, bitwa o sztandar rulez. : )

No i co by tu powiedzieć.... Jak zawsze świetnie ci wyszedł rozdział, Evelyne i jej teksty są rozbrajające <3


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
księzycowa
Przypalona Ambrozja
Przypalona Ambrozja



Dołączył: 08 Cze 2011
Posty: 36
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: BDG TEAM
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 16:02, 10 Cze 2011    Temat postu:

O może być ciekawie bitwa o sztandar rządzi !!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 18:49, 10 Cze 2011    Temat postu:

No, fajne są. ;D
Dlatego dałam. Może jeszcze jakieś życzenia zanim Evelyne się z obozu wyniesie? ;>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nike126
Kryzys Tantala
Kryzys Tantala



Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 540
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Olimp
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 13:08, 17 Cze 2011    Temat postu:

Znowu świetnie Very Happy
A Luke to Luke z Percy'ego, czy inny syn Hermesa?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Pią 14:43, 17 Cze 2011    Temat postu:

Z Percy'ego oczywiście. Postacie, które mają takie same imiona, jak w książkach Ricka są tymi postaciami. ;]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jeanelle
Echelon
Echelon



Dołączył: 04 Kwi 2011
Posty: 535
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 17:08, 19 Cze 2011    Temat postu:

Rozdział 6

Dzisiaj ważny dzień. Moja pierwsza wycieczka, na którą pojadę wraz z całym obozem. Miejsce do którego się udamy także jest fascynujące. Jedziemy na Olimp – do siedziby Bogów Greckich.

Obudziły mnie trzaski i rozmowy innych nieokreślonych obozowiczów, którzy już krzątali się po domku. Podniosłam się niezdarnie z łóżka i rozejrzałam po pomieszczeniu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Dobrze… nie miałam ochoty na niemiłe komentarze odnośnie mojego wyglądu, które zazwyczaj powodowały bójkę. Ubrałam się, uczesałam i umyłam. Zjadłam śniadanie razem z resztą obozowiczów i czekałam na jakiś środek transportu.

Wreszcie pojechaliśmy autokarem (zawiodłam się, bo myślałam, że postarają się o jakiś lepszy środek transportu) do centrum Nowego Jorku. Zatrzymaliśmy się pod Empire State Building. Byłam trochę zdziwiona, bo myślałam, że jakimś dziwnym, boskim sposobem znajdziemy się w Grecji, no ale trudno. Wysiadłam z autokaru, tak samo, jak reszta mojej grupy.

Kolejną rewelacją było, że Chejron, czyli centaur, przez którego ostatnio o mało nie dostałam zawału był teraz na wózku inwalidzkim. Ja nie wiem, jakim sposobem pozbył się tej końskiej części, ale kiedyś się dowiem.

W każdym bądź razie on i Pan D. prowadzili naszą grupę ku wysokiemu budynkowi. Wprowadzili nas do wielkiego holu i kazali czekać. Oni w tym czasie gawędzili z gościem za ladą. Jeśli chodzi o wygląd, to od razu go polubiłam, bo wyglądał jakoś tak … nieco mrocznie.

Po kilku minutach cała grupa ruszyła w kierunku windy. Nie była ona jakiś tam ogromnych rozmiarów, więc mieściło się w niej zaledwie kilka osób. Znudzona czekaniem przepchnęłam się przez tłum dzieciaków w pomarańczowych koszulkach i dotarłam do wielkich, potężnych drzwi. Winda była pełna. Chwyciłam za rękach pierwszą, lepszą osobę stojącą w pomieszczeniu będącym męczarnią dla osób z klaustrofobią. Wypchnęłam ową osobę i sama zajęłam jej miejsce. Zanim drzwi się zamknęły usłyszałam głośne "Ej".

Musiałam kogoś nieźle zdenerwować. Dostałam miejsce tuż obok Pana D. Dzieła nas tabliczka z przyciskami i wyświetlaczem z aktualną liczbą „600”. Wydawało mi się to trochę nierealne, no bo w końcu nie było tyle guzików. Jedynym wyjściem była karta, wystająca ze szczeliny.

Myślałam, że ta głupia podróż windą trwała wieki. Czekałam, czekałam i czekałam, aż drzwi się otworzą. Po kilku minutach drzwi otworzyły się. Wyszłam z kabiny i zobaczyłam przed sobą niesamowity widok. Razem z kilkoma osobami staliśmy teraz na wąskim kamiennym chodniku, unoszącym się w powietrzu. Pod nami widać był Manhattan, a przed nami wielkie marmurowe schody, ciągnące się w niebo. Nie widziałam, co było wyżej.

Poczekaliśmy na resztę grupy i ruszyliśmy, pokonując stopnie w ślimaczym tempie. Stopniowo byłam w stanie dostrzec TO. Schody prowadziły dokładnie po górze. Górze Olimp. Po obu stronach było widać setki wielopoziomowych pałaców. Wszystkie wyglądały olśniewająco. Niesamowite przeżycie.

Wreszcie, po dość długiej wędrówce dotarliśmy na szczyt, a chwilę potem weszliśmy do Sali tronowej. Nigdy nie widziałam czegoś takiego. Po pierwsze: Wielkość! Nie da się tego opisać. Nie potrafiłam na oko stwierdzić, jak wielkie to pomieszczenie było, bo nigdy nie byłam w równie gigantycznej Sali. Po drugie, co zrobiło na mnie wrażenie, to wygląd! Potężne kolumny utrzymywały strop, na którym przesuwały się ruchome gwiazdozbiory. Wrażenie robiło też 12 dużych tronów ułożonych w kształt litery U. Tak samo, jak domki na obozie. Tylko, że tym razem były puste.

Stojąc w tej Sali czułam jednocześnie podziw, jak i przerażenie. Byłam tak zafascynowana, że nie słuchałam nawet wykładów Pana D. i Chejrona na temat tego miejsca. Zamiast tego wlepiałam wzrok w wielkie krzesła, które, aż się prosiły, żeby na nich usiąść. Wtedy dopiero mój wzrok przykuły inne rzeczy. Dokładniej, obok tronu Zeusa, czyli tego na najbardziej honorowym miejscu zobaczyłam połyskujący z oddali przedmiot. Wytężyłam wzrok. Owa rzecz miała zachowywała proporcje pioruna. Dokładnie takiego, jakie spadały z nieba podczas burzy. Przy tronie obok wyglądał robiący wrażenie trójząb. Przy kilku innych także można było dostrzec ciekawe przedmioty, ale tamte dwa mnie wyjątkowo zafascynowały.

Wreszcie, gdy Chejron skończył gadać, kazał wszystkim wyjść z Sali. Poszłam za resztą grupy. Szłam na końcu, więc jeszcze ostatni raz rzuciłam okiem na pomieszczenie. Teraz byłam zaskoczona.

Okazało się, że jednak ostatnia nie byłam, a osobą, która nie wyszła i wcale nie wyglądała, jakby tego chciała był Luke. Chłopak rozejrzał się sprawdzając, czy nikt go nie obserwuje. Mnie najwyraźniej nie dojrzał. Olałam grupę i wkroczyłam ponownie do Sali. Niepewna, co zrobić skryłam się za potężną kolumną. Wychyliłam głowę obserwując poczynania chłopaka. W jednej chwili blondyn się dynamicznie obrócił. Zdesperowana znowu się skryłam i modliłam, żeby mnie nie zobaczył. Przykucnęłam pocichł i zamknęłam oczy. Nie byłam pewna, czy się teraz na mnie patrzy, czy nie, ale wolałam odczekać. Liczyłam w myślach sekundy. Po około minucie podniosłam się i Podniosłam powieki. Wolniutko wychyliłam się zza kolumny. Luke’a już nie było. Przeleciałam wzrokiem po Sali. Zdecydowanie mi czegoś brakowało. Nie było tutaj Pioruna Zeusa. Żeby nie narobić sobie kłopotów wybiegłam z pomieszczenia. W oddali zobaczyłam resztę obozowiczów. Dogoniłam grupę i się przyłączyłam. Teraz czekało nas zwiedzanie reszty, ale nie mogłam myśleć pozytywnie. Zbyt gnębiła mnie ta myśl. Ta straszna myśl, że Luke ukradł piorun.


No tak, chyba jedyny rozdział bez dialogów, ale jak myślicie, fajny? ;]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin