Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Dzień z życia Grovera (Millien vs Nelennie)

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Pojedynki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Annie
WannaBeMD
<b>WannaBeMD</b>



Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 14:02, 11 Wrz 2010    Temat postu: Dzień z życia Grovera (Millien vs Nelennie)

Pojedynkują się: Millien, Nelennie.
Fandom: Percy Jackson
*Temat: dzień z życia Grovera przed poznaniem Percy'ego
*Tytuł:dowolny
*Długość: 3 strony, TRN 12
*Co ma się pojawić:
-Grover
-Nowy Jork
-Jakiś zbłąkany obozowicz
*Czego ma nie być:
- zbyt dużej dawki humoru, tj. może być, ale bez przesady, tekst nie może się tylko na nim opierać
- typowych okoliczności poznania z owym obozowiczem (czyli szkoła, czemu to zawsze jest szkoła, do diabła? Chcę coś innego!)
- Minotaura
- Thalii, żadnych nawiązań do tego co się z nią stało
- jedynaka (czytać: owy obozowicz ma mieć jakieś rodzeństwo, obojętne czy od strony boskiego czy śmiertelnego rodzica, nie musi się pojawiać bezpośrednio w tekście)
*Beta: nie


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
WannaBeMD
<b>WannaBeMD</b>



Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 14:04, 11 Wrz 2010    Temat postu:

TEKST A

Normalnie nienormalny dzień

Ulice Nowego Jorku całe były pokryte śniegiem. Tłumy ludzi penetrowały sklepy w poszukiwaniach prezentów gwiazdkowych. Roześmiane dzieciaki wychodziły ze szkół ciesząc się ostatnim dniem w szkole przed przerwą świąteczną. Roześmiane maluchy trzymające matki za ręce ciągnęły je do coraz to bardziej urokliwych wystaw sklepowych. Pseudo mikołaje stali z dzwonkami w dłoniach i zbierali na różne cele. Panowała wesoła atmosfera. Tylko jednej osobie nie udzielał się nastrój. Chłopak z burzą brązowych w zielonej wełnianej czapce, starej kurtce i jeansach. Chodził dość pokracznie i ludzie się z niego śmiali. Grover jakoś to znosił. Bo miał zadanie. A on nigdy zadań nie odpuszcza. Zawsze stara się dotrzeć do końca. Wesołe śmiechy wyrwały go z transu. Szybko się rozejrzał. „Jeszcze tu są” pomyślał z ulgą. Dwójka nastolatków żywo rozmawiała ze sobą w kawiarni. Grover siedział kilka stolików dalej i im się przyglądał. Dziewczyna i chłopak. Byli rodzeństwem, bliźnięta. Oboje mieli blond włosy, głębokie niebieskie oczy i byli bardzo towarzyscy. Satyr domyślał się kto jest ich boskim rodzicem. Apollo. Oczywiście zdradził swoje podejrzenia Chejromowi który to potwierdził. Blondynka ubrana była w jeansy rurki i białą kurtkę, a jej brat w jeansy i brązową kurtkę. Oboje zawsze ubierali się bardzo modnie. Chłopak wstał i odszedł zapłacić, dziewczyna która siedziała plecami do Grovera odwróciła się i spojrzała prosto na satyra. Przez chwilę wydawało mu się, że nawet się uśmiechnęła. Ona i jej brat byli jedynym osobami w szkole które mniej więcej tolerowały go. Chłopak odszedł od kasy i jego siostra wstała. Oboje wyszli. Grover szybko się poderwał i zapłacił. Wypalił z kawiarni jak długi. Miał złe przeczucie. Od dwóch tygodni bliźniaki obserwował potwór. To źle wróżyło. Będzie musiał ich zabrać do obozu. Rozejrzał się strachliwie aż w końcu zauważył dwie blond głowy zmierzające w kierunku jakiegoś zaułka. Powolnym krokiem udał się za nimi. Szli bardzo długo. A może to właśnie tylko jemu podróż wydawała się tak długa? Mijali pozabijane deskami drzwi, okna pozbawione szyb i różne pustostany. Satry nie miał pojęcia gdzie bliźniaki idą. Nie znał tej drogi. Od miesięcy za nimi chodził i nigdy tędy nie szli. Szedł w odstępie ok. dziesięciu metrów od nich. Blondyn odwrócił się i kiedy go zobaczył gwałtownie się zatrzymał. Grover nie zauważył tego ruchu i przeszedł jeszcze sporo kroków. Dopiero po chwili zatrzymał się i na jego twarzy wykwitł wielki rumieniec.
-Dlaczego ciągle za nami chodzisz? – spytał blondyn. Satyr stał w ciszy. Ta sytuacja powtórzyła się już drugi raz. Teraz będzie musiał wymyślić jakąś inną wymówkę. Ostatnio szedł za nimi do domu więc wymyślił, że mieszka w tą samą stronę. A teraz? Co im powiedzieć? Był w tej okolicy pierwszy raz. Oni chyba zresztą też. Stwierdził to po dość zaniepokojonych, wszelkimi podejrzanymi dźwiękami, bliźniakach. Blondynka rozglądała się nerwowo, ale chłopak patrzył prosto na Grovera. – Pytam, dlaczego?! – chłopak podniósł głos. Blondynka spojrzała ostro na brata.
-Nie mów tak. – powiedziała. – Nie podnoś głosu. – skarciła go. Satyr uśmiechnął się słabo. Miło było czasem poczuć, że ktoś jest po twojej stronie. Uczucie to było bardzo przyjemne. Ale niestety rzadko je odczuwał. Chłopak spojrzał zirytowanym spojrzeniem na siostrę.
-Sama ostatnio przejmowałaś się czemu ciągle za nami łazi! – powiedział głośnym szeptem. Blondynka zrobiła lekko skruszoną minę.
-No więc. – Zaczął znowu blondyn łagodniej. –Dlaczego za nami chodzisz?
-Jaa… eee… - Grover zaczął się gorączkowo zastanawiać. „Wymyśl coś! Wymyśl coś! Szybko!” –Ja n-nie chodzę za wami. – powiedział szybko, żeby mieć czas na wymyślenie czegoś nowego.
-Jak to nie?! – Chłopak już się zirytował.- Idziemy do kina, ty tam jesteś. Idziemy do domu, ty idziesz pięć metrów za nami…
-Mieszkam w tamtą stronę. –przerwał mu cicho satyr. Dłonie zaczynały mu się pocić i lekko trząść ze zdenerwowania.
-… idziemy w taki zaułek jak to, a ty podążasz za nami! – Chłopak go zignorował. –Czemu? Czemu? Powiedz cze..- nie dokończył bo w z jego kieszeni wydobył się dziwię. Coś trochę przypominającego melodię. Kiedy chłopak wyjął telefon z kieszeni piosenka była już rozpoznawalna. Był to jeden z utworów Black Eyed Pease „Don’t Lie”. Chłopak odebrał typowym słowem.
-Halo? – Blondynka która do tej pory stała trochę za nim z zainteresowaniem wychyliła się ku bratu. – Tak, tak. Zaraz będziemy… Musimy załatwić jedną sprawę… Uhm.. Uhm.. Ok. Rozumiem. – Chłopak posłał Groverowi zdenerwowane spojrzenie. Satyr się lekko speszył. Opuści wzrok. Przez chwile przysłuchiwał się rozmowie bliźniaka prawdopodobnie z matką, ale po chwili zaczął myśleć nad wymówką. „Może… eee… od jakiegoś czasu zbierałem się, żeby się im przedstawić? Bo… bo… eee… nie mam przyjaciół. Hm… Myślę, że to przejdzie.” W końcu wymyślił. Kiedy satyr podniósł wzrok i w tym momencie chłopak chował telefon do kieszeni.
-Musimy się zaraz zbierać. – Szepnął do siostry. – No więc… -zwrócił się do Grovera głośniej. – Co masz nam do powiedzenia?
-Ja… yy… wiecie, bo… nikt mnie nie lubi. I t-tak sobie pomyślałem… że może bym s-się wam –zaczął się coraz bardziej jąkać.- p-p-przedstawił. –skończył z wyraźną ulgą na twarzy. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą.
-A nie mówiłam Ci.- szepnęła do brata, którego mina wyrażała niedowierzanie i ulgę. Odwrócił się do siostry i coś powiedział, ale Grover już nic nie słyszał. Kiedy się odwrócił blondynka podeszła do satyra.
-Ja nazywam się Natalie, a ten wyrwaniec to mój brat Jose. – pokazała na brata i podała mu ukrytą pod rękawiczką rękę. Satyr odetchnął z ulgą i potrząsnął dłonią dziewczyny.
-Ja jestem Grover. – powiedział trochę głośniej niż wcześniej. W tonie jego głosu można było usłyszeć wyraźną ulgę. Wiedział, że jeśli teraz uda mu się z nimi zaprzyjaźnić to łatwiej będzie mu za nimi chodzić i jakoś ich doprowadzić do obozu. Może uda mu się nawet porozmawiać z ich matką. Jeśli jego przypuszczenia co do ich boskiego rodzica są słuszne, oczywiście. Teraz świat wydawał mu się o wiele prostszy. Natalie i Josh byli drugimi w jego życiu herosami których miał doprowadzić do obozu. Puścił rękę dziewczyny i uśmiechnął się słabo to jej brata, któremu humor się już poprawił i z wielkim zadowoleniem go odwzajemnił. Blondyn też podszedł do Grovera i też podał mu dłoń, którą ten uścisnął.
-Nie mogłeś wcześniej się przedstawić? –spytała lekko rozbawiona Natalie.
-Wiesz … j-ja się… no więc… ja się… może trochę… -zaczął satyr.
-Wstydziłeś? – dokończyła za niego blondynka. Brunet zaczerwienił się, ale przytaknął ruchem głowy. Bliźnięta zaśmiały się melodyjnie. Na twarzy satyra wykwitł jeszcze większy rumieniec.
-W tym nie ma nic złego. – powiedział już przyjaźnie Josh. – Fajnie, że w końcu się odważyłeś. –Poklepał Grovera przyjaźnie po plecach. Nagle z kieszeni Natalie dobyły się pierwsze nuty piosenki „I Like it” Enricea Eglesjasa. Dziewczyna szybko wyjęła telefon i odebrała. Po jakiejś 3 minutowej rozmowie powiedziała do brata.
-Matka się na mnie wydarła czemu nie wracamy. – spojrzeli przepraszająco na Grovera.
-Wiesz, musimy już iść. – powiedział przepraszająco blondyn.
-Jasne. O mnie się nie martwcie. – powiedział spokojnie satyr. – I tak mieszkamy w tą samą stronę. –zaśmiał się chicho.
-No tak! – bliźniaki się zaśmiały. – No to idziemy.
Ruszyli, Grover szedł trochę za nimi, ale starał się z nimi zrównać. Jego kozie nogi wcale nie ułatwiały mu udawania zwyczajnego chłopaka. Trochę się chwiał i stawiał je krzywo. Raz o mało się nie wywrócił, ale chłopak mu pomógł. Tak doszli na Manchatan. Bliźniaki pożegnali się z nim i weszli do domu. Grover ruszył samotnie w dalszą podróż. Musiał szybko wykombinować gdzie dzisiaj będzie spać. Ale jakoś o tym nie myślał. Nie mógł się na tym skupić. Myślał o obozie. O herosach którzy go lubili. O satyrach z którymi rozmawiał o Panie. O Chejromie którego zawsze mógł się poradzić. O nowych przygodach. O bogach. Myślał o wszystkim co pozostawił w tamtym życiu. Co pozostawił dla pomiatania, chodzenia za nic nie wiedzącymi herosami, dla wymyślania wymówek. Ale nie żałował. Wiedział, że robi to co musi. To co jest obowiązkiem każdego satyra. I czuł się z tym dobrze. Co prawda tęsknił za Obozem Herosów, ale wiedział, że prędzej czy później tam wróci. Nagle coś zimnego wylądowało na jego głowie. Zimna strużka wody zaczęła spływać po jego karku co wywołało u niego dreszcz. Rozejrzał się dookoła. Parę metrów za nim stała grupka nastolatków śmiejących się głośno. „Znowu się zaczyna…” pomyślał. Wzruszył tylko ramionami i ruszył dalej. Wiedział, że teraz zacznie się śmianie z „Ciapy Grovera”. Po prostu będzie teraz musiał iść i stara się nie słuchać ich docinków i śmiechów. I zaczął iść. Grupka od razu za nim pobiegła. Kiedy tak szedł i starał się myśleć o czymś przyjemnym co jakiś czas na jego głowie lądowała śnieżka, a po niej wybuchały fale śmiechu. Co jakiś czas ktoś powiedział coś typu: „Ej, Grover! Co ty tu robisz? Myślałem, że takich bezdomnych nie wpuszczają na Manchatan!” Po czym oczywiście wybuchała fala śmiechu. Ale satyr szedł dzielnie i starał się ich ignorować. Parę razy w jego oczach pojawiały się łzy bólu i złości. Ale zawsze udawało mu się je stłamsić. Był już przyzwyczajony. Nagle śmiechy ucichły, a śnieżki przestały lecieć w jego stronę. Grover stanął i się rozejrzał. Przed nim stał cyklop. Co prawda tamta grupka pewnie nie widziała jego jednego oka, ale na pewno przerazili się jego postury i strasznego wyglądu, który nie znikł nawet przez Mgłę.
-Ty jesteś Grover? – spytał niskim basem. Satyr głośno przełknął ślinę. „Czego te cyklopy mogę ode mnie chcieć? Nic In przecież nie zrobiłem!” pomyślał z przerażeniem. Po chwili przytaknął prawie nie widocznie głową. Cyklop uśmiechnął się. – Ja jestem Astor. – posłał złe spojrzenie w stronę przerażonych nastolatków co raz bardziej oddalających się od satyra i jego towarzysza. – Ci źli śmiertelnicy, źle cię traktują. – stwierdził.
-W-wiesz, ja się już przyzwyczaiłem. – odpowiedział cicho.
-Źli śmiertelnicy, nami też pomiatają. – w jego wielkim oku pojawiła się duża łza. Otarł ją wierzchem dłoni.- Ale Astor nie przyszedł w tej sprawie do ciebie. – odchrząknął.- Chejrom nam powiedział, że sam spędzasz święta. My cyklopy chcemy cię do nas zaprosić. – pod koniec swojej wypowiedzi uśmiechnął się odsłaniając rząd żółtych i popsutych zębów. Grover wystraszył się. „A może to ja będę daniem głównym?” pomyślał z przerażeniem. Nagle w jego brzuchu głośno zaburczało.
-No… no… n-nie wiem. – wyjąkał.
-Grover, ty się nie bój. My nie jemy satyrów. – powiedział nadal uśmiechnięty Astor. – My cię chcemy zaprosić dla towarzystwa.
-A-Aha… Skoro tak… To mógłbym na chwilę do was wpaść. – satyr uśmiechnął się słabo. Cyklop aż skoczył z radości.
-Wspaniale! Wspaniale! – chwycił go za rękę i pociągnął w stronę jakiegoś pustostanu. Bez trudu otworzył drzwi i wprowadził satyra do ciepłego pomieszczenia. Wystrój był tu dość nie typowy. Ściany pomalowane na zielono z odciśniętymi różno kolorowymi dłońmi. Pokój oświetlała mała lampka z namalowanymi jednorożcami. Na środku pokoju stał duży stół na którym stało dużo smakołyków. Pośrodku stołu stał wielki indyk, obok niego misa barszczu koło zupy była miska uszek, a poza tym na stole stały różne sałatki, ryby i ziemniaki. Stół oczywiście był nakryty, na 10 osób. Osiem z nich już siedziało. Było to czterech satyrów, też trochę wystraszonych tak jak Grover, i czterech cyklopów, tak samo zadowolonych jak Astor. Wszyscy byli w cienkich bluzach. Satyrowi też zrobiło się trochę cieplej. Nie wiedział dlaczego. Przecież to pustostan. Nagle przy jednej ze ścian zauważył ogromny kominek w którym się paliło. Astor szybko zdjął kurtkę brunetowi i powiesił ją na wieszaku przypominającym stary parasol pozbawiony materiału. Cyklop delikatnie popchnął satyra w stronę stołu. Grover odsunął sobie jedno z dwóch wolnych krzeseł. Wybrał to obok satyra. Zdjął czapkę i powiesił na oparciu. Cyklopi zaczęli witać się z Astorem radośnie. Po chwili jeden z nich, który jak wydawało się Groverowi nazywał się Tork, powiedział.
-Czas rozpocząć ucztę.- Cyklopi zaczęli sięgać po jedzenie, satyrzy zrobili to lekkim ociąganiem. Ale w końcu wszyscy już jedli. Hm.. Ten dzień Grover mógł zaliczyć do udanych. Był on dla niego normalny. Nic szczególnego przecież się nie wydarzyło.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Annie
WannaBeMD
<b>WannaBeMD</b>



Dołączył: 25 Paź 2009
Posty: 382
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5

Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 14:09, 11 Wrz 2010    Temat postu:

TEKST B

Zwyczajny dzień inaczej

Raz, dwa, trzy, cztery,
Maszerują oficery!
Raz, dwa, trzy...

- Cholera – mruknąłem pod nosem, zaprzestając chwilowo marszu o kulach i stałego powtarzania w myślach tego jakże ambitnego „wiersza”.
Chociaż zamiast mruczenia pod nosem, to miałem ochotę porządnie zabeczeć, żeby jakoś wyładować swoją frustrację - mało kto wie jakie to wkurzające, wczuwasz się, a tu nagle imitacja stopy spada ci z kopyta! Naprawdę, Hades mógłby pochłonąć co poniektórych śmiertelników, albo oni mogliby zacząć robić porządne chodniki, a nie. Szkoda, że Los Angeles jest tak daleko od Nowego Jorku. Ta idiotyczna imitacja stopy, po raz kolejny omal nie ześlizgnęła się z mojego kopyta. Właśnie, imitacja stopy. Tak się składa, że jestem satyrem. Wiecie, różki, kopytka i takie tam...
Dobra, sytuacja pod kontrolą , opanowana, luzujemy, wdech-wydech. O, dokładnie tak, serce już nie te, trzeba uważać, żeby go co nie trafiło... Wiadomo, zbyt długie przebywanie z Panem D. skraca życie, ale bywa – taki los Strażnika. Sztuka wychodzenia bez szwanku z jego gabinetu opiera się głównie na dobrym refleksie i głównie nie wchodzeniu tam. Chociaż z dzisiejszą technologią? Rozruszniki czy coś tam. Proste.
Na Zeusa, chyba ta ostatnia wizyta u Pana D. była ostatecznym ciosem dla mojej niepewnej psychiki, gadam sam do siebie... Co się stanie, jak zacznę SŁYSZEĆ głosy? Boże... znaczy, no, bogowie! Zabeczałem cichutko, taki odruch. Starsza pani obok spojrzała na mnie ze zgorszeniem.
Tak, tak, pokaż mnie palcem i gap się z otwartymi ustami. Wiesz, jestem sławnym brzuchomówca i komikiem A zamiast cukierków, wolę papierki po nich.
Rozmyślałbym pewnie długo nad podobnymi bzdetami, gdyby ktoś mnie nie wyrwał z zadumy, odpychając na drugą stronę chodnika. Chociaż (tak na marginesie), to niespecjalnie martwiła mnie opinia wspomnianej staruszki na mój temat. Ale w każdym razie, zostałem popchnięty, i to wyjątkowo pechowo, bo but i reszta protezy pozostały na swoim miejscu. I w taki oto sposób, moje prawe kopytko ujrzało światło dzienne. To chyba nie jest mój szczęśliwy dzień. No nic pozostało mi wstać i modlić się, że nikt tego nie zauważył. Że ów osobnik odbiegł i nie będzie sobie zawracał głosy kulturalnym „przepraszam!”. Bo oto następny, a może raczej następna? Koniec końców, to była zdecydowanie dziewczyna, ponadto niewysoka, o długich, jasnych jak siano włosach. Dodam, że miałam wątpliwą przyjemność patrzeć, jak potyka się o moją protezę. Wytrzeszczyła oczy i zaczęła się rozglądać, ewidentnie czuła totalną dezorientację. Ja też pewnie byłbym co najmniej w ciężkim szoku, będąc na jej miejscu i potykając się o stopę. W tym momencie chyba nawet bardziej jej współczułem niż sobie samemu. W myślach już układałem plan ewakuacji i jak to wszystko wyjaśnię, albo raczej w jaki sposób wrzasnę: „Patrz, UFO!”, czy coś w tym guście. Gdy jej wzrok zatrzymał się na mnie; przyjrzała mi się uważnie. Spojrzenie, przed którym nic się nie mogło ukryć zaczęło istną „wędrówkę” po moim ciele – na głowie, a konkretnie szopie kręconych, ciemnych włosów, przez brzuch, a na nogach się zatrzymało. A tak właściwie, to na kopycie.
Ale co najdziwniejsze ani nie wrzasnęła, ani nic. Jedynie jej usta ułożyły się w wielkie „O”, a źrenicy się rozszerzyły. Coś czuję, że nie kupi bajki o UFO...
- Ale czad! – sapnęła z wrażenia. – Charliene!
Okej, zatkało mnie.
Natychmiast kiedy blondynka zawołała ową Charliene, dwie rzeczy wydarzyły się w tym samym czasie: starowinka ponownie zwróciła na mnie uwagę, a osoba, która mnie potrąciła, zatrzymała się i odwróciła w naszą stronę. Cóż, sytuacja wymagała szybkiej interwencji, więc poderwałem się na nogi i zbliżyłem się do starszej pani. Powinno mnie zastanowić, czemu się nie cofnęła, zamiast patrzeć na mnie w taki sposób. Znaczy, jakbym był satyrem z różna, albo co. To z pewnością zły znak, ale nie przejąłem się tym. Pstryknąłem palcami. Ostro i głośno.
- Nic nie widzicie, jestem typowym nastolatkiem – powiedziałem ze spokojem. Przynajmniej miałem nadzieję, że tak to zabrzmiało. Wracając do wizyt u Pana D., jakoś nie bardzo pragnąłem kolejnej, a tym bardziej tak rychłej.
- Ee? Facet, jaki normalny nastolatek ma kopyta? – zapytała blondynka.
- Cherleen, pośpiesz się! – krzyknęła Charliene, chociaż w jej głosie dosłyszałem się czegoś na kształt niepokoju. Stała jakieś dziesięć metrów od jasnowłosej Cherleen i nerwowo tuptała w miejscu. W końcu podeszła do nas, chociaż z układu jej ramion wyczytałem rezygnacje i czujność. Uniosła brwi, widząc moje kopyta i już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, kiedy...
- Zginiesz satyrze – wysyczała staruszka, a z jej boków zaczęły wyrastać czarne skrzydła, a zakrzywione ze starości palce zaczynały zmieniać się w długie szpony.
Oj. Łaskawa?
Spojrzałem na dziewczyny – dopiero teraz dostrzegłem podobieństwo. Dobra, mówiąc szczerze, były prawie identyczne. Prawie, bo na twarzy Charliene malowało się niedowierzanie i nawet miałem okazję usłyszeć jak mruczy pod nosem: „trzecia?”, z kolei Cherleen krzyknęła cicho, pobladła, wyglądała jak zwierze złapane w pułapkę.
Po raz kolejny zostałem zmuszony do podjęcia ekspresowej decyzji. Szybko sięgnąłem do kieszeni spodni i wyjąłem piszczałkę. Zagrałem na niej żwawą melodię i z chodnika wyrosły winorośle, które oplotły ciało Łaskawej – i to w samą porę, bo ewidentnie zamierzała skonsumować albo mnie, albo którąś z dziewczyn. Na pewno nie dałaby mi czasu, żebym jej wyjaśnił, że moje mięso nie będzie jej smakowało, że prawdopodobnie jestem żylasty lub co najmniej łykowaty. Potwory nie zwracają uwagi na takie rzeczy, dopóki nie mają zgagi po posiłku. Przez chwilę nawet, poczułem dziką ciekawość, jak widzą całe to zajście śmiertelnicy, ale to uczucie szybko minęło, bo Łaskawa zdążyła się już niemal całkowicie wyswobodzić. Pech, to pech. Pozostawał tylko Plan B., który przywidywał odwrót. No i C., Szybki Kurs: Jak Skutecznie Unieruchomić Łaskawą. Wolałem nie myśleć, że miałbym tylko jedną próbę, musiałbym być naprawdę zdesperowany, by usiłować wprowadzić go w życie.
- W nogi! – wrzasnąłem do Charliene i Cherleen. W tej chwili fakt, że jestem posiadaczem pary kopyt był ich najmniejszym problem.
Biegnąć uświadomiłem sobie kilka rzeczy. Po pierwsze: Charliene i Cherleen spotkały już Łaskawe, sądząc po reakcji Charliene na metamorfozę staruszki. Czyli z tego wynika, że są półkrwi, lub pojawiły się w złym miejscu o złym czasie. Jeśli pożyję dość długo, dowiem się tego. Po drugie: skąd tu się wzięła bogini zemsty? I po trzecie: z tego zaułka po prawej wyszła właśnie kolejna Łaskawa.
- Nie tędy! – powiedziałem do nich, galopując obok. Wyprzedziłem je i dodałem, póki jeszcze mogły mnie wyraźnie usłyszeć: - Za mną!
Miałem szczerą nadzieję, że mi zaufają, szkoda by było żeby Łaskawe je dopadły.
- Co... to... jest?! – wrzasnęła Charliene, znaczy: tak mi się wydawało, nie patrzyłem w jej stronę, ale z tego co zdążyłem usłyszeć, miała trochę niższy głos od Cherleen.
- W-właśnie... – dodała druga. Sądząc po jej głosie, płakała.

* * *

Kiedy wreszcie można było uznać, że jesteśmy względnie bezpieczni, odetchnąłem z ulgą. Wprawdzie ciemny i zimny zaułek nie sprawiał przytulnego wrażenie, ale postanowiłem nie być wybredny. Spojrzałem wyczekująco na dziewczyny, a one... na mnie. Westchnąłem i w przemówiłem jako pierwszy:
- Hej? Jestem Grover. – Cherleen wpatrywała w moje kopyta jak urzeczona. Chociaż nie byłem pewny, czy to ona, a nie przypadkiem Charliene. Dobra, spróbujmy jeszcze raz... – Chyba nie pierwszy raz widzicie satyra, sądząc po waszej, ee, reakcji. Łaskawe raczej też.
W końcu jedna z nich przemówiła, lecz niestety straciłem już rachubę, obie miały dżinsy, a jakoś nie zwracałem wcześniej uwagi na to, w co są ubrane. W chwilach stresu nie zwracam uwagi na takie rzeczy, cud, że zacząłem wcinać papierków po cukierkach, które miałem w kieszeni.
- Nazywam się Charliene Connolly – zaczęła z rezygnacją – a to jest moja siostra, Cherleen. Jak pewnie już zauważyłeś, jesteśmy do siebie bardzo podobne. Poza nią, miałam jeszcze przyjaciela, Josepha, ale on... no... – w jej oczach zalśniły łzy, lecz przełknęła ślinę i kontynuowała: - nie żyje. Zginął wczoraj. Zabiło go to coś, przed czym razem z nami uciekałeś. – Zacisnęła usta w cienką linię. Coś czuję, że więcej się od niej nie dowiem.
- A ile macie lat? – zapytałem ostrożnie. Mój wzrok przenosił się z jednej na drugą, i tak w kółko. Na moje oko, nie mogły liczyć więcej niż... trzynaście?
Charliene spojrzała na mnie nieufnie.
- Dlaczego cię to interesuje? – W jej oczach, których barwy nie umiałbym nawet opisać, pojawiła się iskierka buntu, ale i niepewności.
Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę. Byłem pewny na niemal sto procent. Zresztą, jakie może być inne wyjaśnienie pojawienia się Łaskawej? A konkretnie, to nawet trzech.
- Bo uważam, że możecie być herosami.
- Co?! Nie bądź śmieszny – roześmiała się. – Myślisz, że jesteś zabawny czy co? – prychnęła.
- Liene! – skarciła ją cicho Cherleen. Widocznie wzięła sobie moje słowa bardziej do serca niż siostra. Brawo Grover, punkt dla ciebie.
- A jak wyjaśnisz moje kopyta? I to, że widzisz przez Mgłę? I dlaczego Łaskawe na was polują? – zasypałem ją gradem pytań, chwilę później już się nie śmiała, pobladła za to. – Ile macie lat? Dwanaście?
- Dwanaście i pół – odparła Cherleen takim tonem, jakbym ja uraził podejrzeniem, że może sobie liczyć „zaledwie” dwanaście lat.
- Co to jest ta Mgła? Hej, mamy lato, słoneczny dzień – stwierdziła jakoś tak bez wyrazu druga z nich.
Zacząłem po kolei im wszystko tłumaczyć, obie robiły się coraz bardziej nerwowe im więcej wyłapywałem podobieństw czy typowych cech dla herosa jak choćby ADHD czy dysleksja. W pewnym momencie Cherleen podniosła obronnie ręce, oczy miała zaczerwienione i odezwała się:
- Therry nam o tym nie mówił. On był taki jak... jak ty. Znaczy no, k-kopyta... – wyznała ze łzami w oczach. Widać było, że trudno się jej o tym mówi, nie miałem serca nawet serca jej poprawiać ani nic, więc po prostu położyłem jej dłoń na ramieniu w pocieszającym geście.
Cóż, w pewnym sensie – i nie ucieszył mnie ten fakt – poczułem ulgę, że nie będę zmuszony ich wypytywać o owego satyra, który zginął. Uznałem, że jeszcze za wcześnie na to, nie znają mnie, a nie mogę być zbyt nachalny – inaczej nigdy mi nie zaufają. Wstałem z drewnianej skrzyni, na której siedzieliśmy we troje.
- Myślę, że czas iść do Obozu Herosów. Tutaj nie jesteście bezpieczne, zbyt wiele wiecie – powiedziałem powoli i poczekałem chwilę, muszą mieć czas aby przetrawić tę informację. Krótki, ale zawsze.
Panny Connolly wstały i dzielnie skierowały się ku wylotowi zaułka.
- Em... mogłybyście pomóc mi zdobyć jakieś buty? – zapytałem nieśmiało.

* * *

Z przygodami, ale ostatecznie miałem na nogach jakieś obuwie. Nie pytałem jak to zrobiły, grunt, że były, mimo iż ich stan pozostawiał wiele do życzenia. Czekała nas wycieczka przez Nowy Jork, chociaż powiem wam szczerze, że Nowy Jork nocą wygląda wspaniale, pomimo, że zdecydowanie wolę łono natury. Bogom niechaj będą dzięki, że nie natrafiliśmy na żadną z Łaskawych, może ten dzień nie był taki zły? Ale i tak stres dał mi się we znaki, potrzebowałem odrobiny przyjemności, więc z chęcią zacząłem zajadać papierki po cukierkach z mojej kieszeni. Charliene spojrzała na mnie dziwnie, a kiedy zapytałem czy chce, stwierdziła, że to nie jej klimaty. Na co jej odpowiedziałem znanym przysłowiem, które matka wpajała mi, kiedy byłem jeszcze małym koźlątkiem: jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Odparła, że nie jest jeszcze tak zdesperowana. Chyba zaczynam je lubić, i Liene, i Cherleen. Z tego, co zdołałem wybadać, ich ojciec musiał być bogiem, ale nie pamiętały go. Szkoda. Gdy ujrzałem Wielki Dom poczułem zarówno radość, jak i nadzieję, że nie spotkam już dzisiaj dyrektora obozu. Wspaniale być w domu itp., ale... no. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg wpadłem prosto na boga wina. Jęknąłem w duchu, ale udało mi się coś z siebie wykrzesać.
- Dobry wieczór Panie D.! – powiedziałem, siląc się na radosny ton. – Przyprowadziłem nowych obozowi... – nie dane mi było dokończyć.
- Charliene? Cherleen? – Pan D. miał baaaardzo ciekawą minę. Ten szok, to niedowierzanie...
Postanowiłem się ulotnić, tak na wszelki wypadek.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Podróżniczka
Róg Minotaura
Róg Minotaura



Dołączył: 27 Lip 2010
Posty: 517
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: "Trzy plichy"
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 19:51, 11 Wrz 2010    Temat postu:

Tekst A
- Zgodność z tematem - 5 (co jest, miało być, czego nie ma, nie miało)
- Pomysł (oryginalność) - 4 (święta to trochę oklepany pomysł)
- Poprawność (styl, język, ortografia, interpunkcja etc) - 2 (interpunkcja, "Chejrom", literówki)
- Ogólne wrażenie - 3 (wszystko było, ale czegoś zabrakło; właściwie to mnie nie rozśmieszyło)
- Punkty dodatkowe - 2 (cyklop, bliźniaki)
Razem: 16 pkt

Tekst B
- Zgodność z tematem - 5 (jw)
- Pomysł (oryginalność) - 5 (było super)
- Poprawność (styl, język, ortografia, interpunkcja etc) - 4 (chyba 1 czy 2 przecinki, literówka)
- Ogólne wrażenie - 5 (podobało mi się, humor był)
- Punkty dodatkowe - 3 (narracja pierwszoosobowa, reakcja Pana D., przemyślenia Grovera)
Razem: 22 pkt


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sophie
Miss Holmes
<b>Miss Holmes</b>



Dołączył: 13 Sie 2010
Posty: 2360
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Niemcy
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Nie 18:45, 12 Wrz 2010    Temat postu:

Tekst A
- Zgodność z tematem - 5
- Pomysł - 3
- Poprawność-4,5
- Ogólne wrażenie - 3
- Punkty dodatkowe - 1
Razem: 16,5
Bez obrazy, fajnie napisane, ale trochę mi się dłużyło i nie było prawie wcale humoru, ale zakończenie świetne Very Happy
Tekst B
- Zgodność z tematem - 5
- Pomysł - 5
- Poprawność-4
- Ogólne wrażenie - 5
- Punkty dodatkowe - 2
Razem: 21
Bardzo zabawne Very Happy Fajne przemyślenia Grovera Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Necklice
Pani mórz
Pani mórz



Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 3175
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Krk
Płeć: Annabeth

PostWysłany: Sob 1:10, 26 Lut 2011    Temat postu:

Oficjalne wyniki końcowe:

Tekst A

32,5 pkt.

Tekst B
43 pkt.

Autorka zwycięskiego tekstu: Nelennie.
Standardowo, gratulacje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum PercyJackson.fora.pl Strona Główna -> Pojedynki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Forum.
Regulamin